facebook
Wspomnienia 1940-1951 Stanisława Cęckiewicza
    Dzisiaj jest sobota, 23 listopada 2024 r.   (328 dzień roku) ; imieniny: Adeli, Felicyty, Klemensa    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy, projekty   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Wspomnienia 1940-1951 St. Cęckiewicza / Wspomnienia 1940-1951 Stanisława Cęckiewicza
O G Ł O S Z E N I A


Wspomnienia 1940-1951 Stanisława Cęckiewicza
odc. 3

Stanisław Cęckiewicz ps. Czarny 1942 (fot. zbiory IKP)

Proszowice, 25-07-2018

Wspomnienia opracował Zdzisław Kuliś, zapraszamy do lektury:

odcinek 3

     W pracy tej były nieraz momenty bardzo groźne. Brata mego Witolda, w czasie kiedy z polecenia dowództwa AK pracował przy rozbudowie linii umocnień koło Kazimierzy Wielkiej oraz Koszyc i szkicował położenie linii obronnej w bunkrze o mało co nie nakryli gestapowcy. Przeżyłem i ja sytuację bardzo groźną. Gdy wyjeżdżałem do Nagorzan koniem zaprzężonym w dwukółkę zostałem zatrzymany przez gestapowców wychodzących z restauracji w Nowym Brzesku. Kazali mi abym ich zawiózł na kwaterę do Hebdowa. Po ich zejściu z pojazdu świecąc latarką elektryczną szukali pod siedzeniem swoich rozrzuconych paczek. A ja zmartwiałem - w sprężynach siedzenia ukryte były plany! Nadmienić muszę, że często łącznikiem był mój brat Antek, który z narażeniem życia na swej ulubionej klaczy przewoził cenny, konspiracyjny materiał z Nowego Brzeska do Nagorzan.

     Dzięki tym wszystkim działaniom dowództwo radzieckie otrzymało szczegółowe plany o olbrzymim znaczeniu strategicznym. Zostało to potwierdzone przez oficera radzieckiego, któremu były przekazywane (przez kuriera naszego dowódcy) na procesie jaki toczył się w stosunku do dowódcy Bohdana Thugutta w roku 1951.

Represje stosowane przez Służby Urzędu Bezpieczeństwa w stosunku do autora ankiety, jego kolegów i dowódców

     Obowiązek ujawnienia się spełniłem z moimi kolegami w dniu 6.11.1945r. w Krakowie przed Komisją Likwidacyjną byłego AK. Otrzymałem wówczas nominację na plutonowego i dwa odznaczenia. Ważny ten dokument zaginął podczas zatrzymania mnie w listopadzie 1950 r. Razem ze mną zatrzymanych zostało w tym czasie kilkunastu członków AK z Nowego Brzeska. Tak ja, jak i moi koledzy zwolnieni zostaliśmy po kilku miesiącach bez rozpraw sądowych. Ot,- nowa władza pokazała swą moc i swoje oblicze.

     Takiego szczęścia nie miał nasz kolega Janek Ścisłowski. Po zaaresztowaniu w październiku 1950 roku wrócił do swych rodziców z więzienia w Pińczowie po trzech dniach, w drewnianej skrzynce. Do dzisiejszego dnia nie zostało wyjaśnione za co go zakatowali. Ojcu zabitego ubecy zakazali (pod groźbą zabicia drugiego syna) pokazać ciało innym. Miał syna samemu złożyć do trumny i odprawić skromny pogrzeb. Księdzu zabroniono jakichkolwiek przemówień. Mimo zakazów na długo przed wyprowadzeniem zwłok przed jego domem rodzinnym zgromadził się milczący tłum. Oddział strażaków czekał na podwórku za bramą sąsiada, a orkiestra za ogrodzeniem następnej posesji i kiedy wyprowadzono zwłoki zabitego wyszli z ukrycia i włączyli się w szpaler przed trumną. Aż do samego grobu koledzy grali mu smutne pogrzebowe melodie. Po złożeniu ciała do grobu i odśpiewaniu psalmów, ksiądz z organistą oddalili się, a milczący tłum mimo fatalnej pogody stał, stał i stał. Wiele osób nie kryło łez i szlochało na głos. To była manifestacja bez słów.

     Ubowcy byli wściekli. Przyjechało ich kilku i choć byli ubrani po cywilnemu, poznać ich było można po ich wrażych mordach i po niecierpliwym zachowaniu. W pogrzebie tym brałem udział. Do dnia dzisiejszego mam go w pamięci, więc opisuję go w miarę dokładnie - choć w skrócie. Nie przypuszczałem wówczas, że za miesiąc i ja będę przechodził koszmar przesłuchań być może przed tymi samymi oprawcami co Janek Scisłowski.

     Nadmienić tu jeszcze muszę, że w tym czasie pracowałem w Krakowie (żona z dziećmi mieszkała w Nowym Brzesku) i zwolniłem się z pracy, aby z innymi kolegami z AK pożegnać naszego drogiego przyjaciela. Chcę też wyjaśnić dlaczego Janek cieszył się taką wielką ogólną sympatią. Otóż Janek ze swoim kuzynem Jankiem Zawartką grali w orkiestrze na kometach (główne trąbki w orkiestrach dętych) a grali pięknie. Gdy przychodził maj i była słoneczna pogoda, przed wieczorem zabierali ze sobą instrumenty pod pachę, wspinali się wysoko do okienek starej dzwonnicy i dawali koncert "na dwie trąbki", z melodiami jakie dziewczyny śpiewały pod kapliczkami w maju do Matki Najświętszej. To było piękne. Melodia z wysoka płynęła w dal, a ludzie wychodzili przed chaty, by posłuchać i zapomnieć choć przez chwilę o wojnie, okupacji i tych strasznych okropnościach, jakie się w tym czasie działy. I jak tu nie kochać takich chłopców? I jak można było uśmiercić takiego człowieka?

     Dlaczego napisałem o Janku Scisłowskim? Wspomnienia moje piszę dla mojej rodziny, dla wnuków i prawnuków, którzy słysząc ode mnie fragmenty mych przeżyć namówili mnie do opisania tych tragicznych lat okupacji przez faszystów i komunistów, to jest lata od 1939 do 1956. Pragnę aby wiedzieli jak przeżywaliśmy młodzieńcze lata, które przecież winne być pięknymi, do których człowiek myślami zawsze wraca bo przypominają młodość. Rodzina jest w posiadaniu opisu przeżyć mojego dziadka Ludwika Kudelskiego, obywatela Nowego Brzeska i jego syna Józefa (legionisty), którzy zaaresztowani w 1914 roku przez Moskali wrócili do Polski w 1918 w takim stanie aby jedynie mogli spocząć na zawsze na rodzinnym cmentarzu. Niestety, takich mieliśmy sąsiadów z jednej i drugiej strony. Nie pozwolili nam żyć w spokoju i od zarania co 30-40 lat musieliśmy z nimi toczyć wojny. Po raz pierwszy w naszej historii mamy 65 lat bez wojny i żyjemy w innym świecie. Ale wracam do tematu, do wspomnień.

     Nie dla wszystkich partyzantów wojna zakończyła się 17.01.1945 r. Mój Dowódca i ja zostaliśmy poddani represjom przez komunistyczne władze. Bohdanowi Thuguttowi władze Polski Ludowej zabrały i rozparcelowały majątek Nagorzany, a jego siostrę wywieziono do radzieckich obozów pracy. Siostra tam zginęła, a on po dwóch łatach wrócił do kraju jako inwalida bez nogi, którą stracił przy układaniu torów kolejowych. Po kilku miesiącach wolności ponownie aresztowany odzyskał wolność dopiero w roku 1954.

     Odnośnie mojej osoby, to do dnia dzisiejszego nie mogę zrozumieć dlaczego przez kilka lat byłem prześladowany przez władze miejscowe i UB. Byłem tylko szeregowym żołnierzem Ruchu Oporu. Myślę, że zadziałały tu anonimy miejscowych towarzyszy z Armii Ludowej, które wysłane pocztą do UB w Miechowie informowały o tym, że w latach 1936-1939 byłem sekretarzem placówki Stronnictwa Narodowego w Nowym Brzesku, że bogacz, kułak, że należy przekopać piwnice naszych dwóch domów bo tam na pewno zakopana jest broń i jeszcze coś innego. O anonimach dowiedziałem się z materiału otrzymanego z IPN w roku 2003.

     Faktem jest, że już w dniu 3 maja 1945 r., kiedy tłumy mieszkańców Nowego Brzeska i okolicznych wsi dziękowały Bogu za zakończenie wojny w kościele parafialnym znajdującym się na Starym Rynku, w naszym domu i w domu sąsiednim, naszej babci, odbywała się szczegółowa rewizja. Dwudziestu ubowców plądrowało i przekopywało wszystkie zakamarki. Byli wściekli gdyż nic nie znaleźli. Chcieli mnie zabrać, ale nasza liczna rodzina otoczyła mnie i narobiła strasznego zamieszania, co zwróciło uwagę tłumu modlących się przed kościołem. Tym razem dali mi spokój. Na skutek dalszych prześladowań i następnych rewizji (były jeszcze dwie), zatrzymano mnie w kilkudniowym areszcie jako podejrzanego o handel dolarami.

     Ukarano mnie tak zwanym domiarem podatkowym, jednodniowym aresztem za nie oddanie kontyngentu, choć zboże nie było skoszone, a gospodarstwem zajmował się młodszy brat Antek, a nie ja. Zmuszono mnie do likwidacji sklepu, który prowadziłem z żoną i poszukiwania pracy w Krakowie. Zaangażowałem się w Powszechnym Domu Towarowym, Kraków ulica św. Anny 2 - początkowo do prac przy organizowaniu tego przedsiębiorstwa, a później jako kierownik stoisk wełny (od 27.06.1949 - 24.10.1950). Lecz i tam dopadli mnie prześladowcy.

Przeszedłem piwnice UB w Krakowie (3 dni), piwnice UB w Kielcach (1 miesiąc) i więzienie w Pińczowie (5 miesięcy).

     Warunki w Kielcach były potworne. Pomieszczenie piwniczne z małym okienkiem bez szyb, o powierzchni około 14 m2, bez żadnego stołka lub ławki, a w nim dziesięciu zatrzymanych. Cały dzień stojąc. Nie można było oprzeć się o ścianę gdyż po niej spływały stróżki wody powstałe z naszych oddechów. Woda spływała na wilgotną, betonową podłogę. Zamiast łóżek w celi było 6 sienników ze zgniłą słomą. W dzień leżały spiętrzone obok ściany z okienkiem, a na noc rozkładane na betonie od ściany, aż do drzwi na korytarz piwniczny. Koców nie było. Na noc kładliśmy się na te zgniłe i śmierdzące sienniki w ubraniach, a przykrywaliśmy się kurtkami lub płaszczami, które cały dzień mieliśmy na sobie. Był to wyjątkowo zimny listopad 1950 roku. Jednym słowem kaźń z brutalnymi metodami przesłuchań przeniesionymi od stalinowców z "nieludzkiej ziemi". Ten jeden miesiąc spędzony "w sanatorium pod klepsydrą" w piwnicznym komforcie, czuję do dnia dzisiejszego w stawach rąk i kolan.

     W Kielcach przesłuchiwany byłem dwa razy i nie stosowano względem mnie specjalnych metod. Sprawa była prosta - ujawniłem się, a broń z Nagorzan żandarmeria zabrała zaraz po przejściu frontu. Poza tym, mój Dowódca w śledztwie oświadczył, że nie byłem w oddziale specjalnym "Dominika", więc nie mogłem wykonywać wyroków śmierci na komunistach, co sugerowały anonimy przesłane do UB. Zdziwiło mnie, że przesłuchujący zapytał o św. pamięci Janka Ścisłowskiego. Widocznie sami doszli do tego, że towarzysze z Pińczowa przekroczyli swoje kompetencje. Oczywiście naświetliłem kim był Janek i dlaczego mieszkańcy N.Brzeska są wstrząśnięci tym co się stało. Myślę, że dla zobrazowania muszę naświetlić metody przesłuchań aresztowanych, których po przesłuchaniu wrzucano do naszej piwnicy.

     Młody 19 letni chłopak zmuszony był do robienie przysiadów tak długo, dopóki nie stracił przytomności. Nogi miał spuchnięte i obolałe, że nawet lekki przypadkowy dotyk sprawiał mu straszny ból. Pewnego dnia usłyszeliśmy, że z pomieszczenia obok dochodzą potworne jęki, jak gdyby mordowano mężczyznę i jakieś odgłosy walenia o ścianę. Trwało to dłuższy czas. Byliśmy wszyscy przerażeni. Jak się później okazało, aresztant którego wsadzono do "karceru" (pomieszczenie bez okna, beton i żelazne drzwi) i trzymano go tam nagiego i bez jedzenia, w trzecim dniu załamał się nerwowo i chciał popełnić samobójstwo uderzając głową o ścianę. Wieczorem upchnęli go do nas. Był zmaltretowany i głodny. Pytał o chleb. Niektórzy mieli jakieś resztki po kieszeniach więc mu je dali. Powiedział nam o co chodzi i że jutro rano jedzie z UB-kami wskazać im gdzie jest ukryta broń. Do celi nie wrócił. Po kilku latach przypadkowo dowiedziałem się jak zakończyła się jego historia.

     W roku 1955 pracowałem w P.T.S. "Transbud" w Krakowie jako kierownik techniczny. Otrzymałem polecenie przekazania P.T.S. "Transbud" we Wrocławiu 8 samochodów "Ził". Po odbiór zgłosił się jako kierownik techniczny niedoszły samobójca. Gdy byliśmy sami dokończył mi swoją historię.

     Kiedy w opisanym dniu ubowcy znaleźli go nieprzytomnego w karcerze i odratowali go, powiedział im, że pokaże miejsce ukrycia broni. Na drugi dzień, kiedy wskazał im miejsce, które już poprzednio wskazywał i kiedy wściekli się, że zrobił z nich durniów chcieli go bić. Wtedy on wykrzyczał im - zastrzelcie mnie, przestańcie się znęcać nade mną szukajcie tych, którzy byli ze mną i których nazwiska wydusiliście ze mnie. I tym razem uwierzyli mu i zwolnili. Co za dziwne zrządzenie losu, że dwóch prześladowanych przez reżim obrało identyczną karierę zawodową.

     Opiszę jeszcze jeden przypadek łamania psychicznego. Był z nami w "piwnicznej izbie" porucznik, który wrócił z zagranicy. Miał w kraju żonę i córkę. Zwróciłem uwagę na jego częste wzywanie na przesłuchanie oraz na jego zdenerwowanie po powrocie do celi. Przypadkowo stanęliśmy obok siebie przy okienku dla zaczerpnięcia powietrza. Cichutko, żeby inni nie słyszeli zaczął mi się zwierzać, że proponują mu dobrą pracę w UB, awans itp., a zarazem straszą że odmowa propozycji to areszt jego i żony, umieszczenie córki w internacie - jednym słowem tragiczny koniec. Pytał o moje zdanie w tej sprawie. Odpowiedziałem, że w takiej sytuacji nikt mu nic nie może doradzić, to jego życie i jego decyzja. Prosiłem go jednak, że gdy zgodzi się na współpracę, to gdy będzie przejeżdżał przez Kraków, niech uda się na ul. Friedlajna 17/1 do p.Drożniaków (mieszkał tam w tym czasie jako student mój brat Witold) i powiadomi gdzie przebywam. Z opowiadania kolegów wiedziałem, że rodziny zatrzymanych nie są informowane o ich miejscu pobytu i szukają bliskich po różnych więzieniach. Podobnie było w moim przypadku. Żona, teść i bracia szukali mnie w więzieniach w Krakowie, Miechowie i Wiśniczu.

     Wspaniały ten człowiek, którego złamano psychicznie spełnił moją prośbę. Nareszcie po 30 dniach rodzina dowiedziała się gdzie jestem. I zaraz to jest 4.12.1950 r. żona moja z teściem pojechała do prokuratora w Kielcach, mając ze sobą paczkę dla więźnia (kożuch, koc, ręcznik, mydło, cebula i papierosy). Dowiedziała się, że w przeddzień tj. 3.12.1950 r. zostałem przeniesiony do Pińczowa. Wynajęła więc taksówkę i zameldowała się u Naczelnika Więzienia w Pińczowie.

     Z przyjęciem paczki (w szczególności kożucha i koca) były trudności, ale jakoś przekonała władze i przyjęli. Do Pińczowa konwojował mnie główny dozorca piwnic UB w Kielcach, który odbierał mnie miesiąc wcześniej od konwojenta z Krakowa i który meldując szefowi moje przybycie wyraził się: "no przysłali wreszcie tego ...syna z Krakowa". Byłem wściekły, cały dzień nic nie jadłem, skuty kajdankami jak zbrodniarz i tu jeszcze mnie obrażają. Zareagowałem podniesionym głosem - dlaczego mnie obywatelu obrażacie, nic o mnie nie wiecie, jestem obywatelem Wolnej Polski i niewinny, nie skazany. Usłyszałem - widzisz go jaki mądrala, my cię tu przeszkolimy... i śmiech ha, ha, ha. Byłem przerażony, co się dzieje, gdzie ja trafiłem, zacząłem poznawać metody polskich ciemniaków.

     Ten oprych przywiózł mnie wieczorem do Pińczowa i widocznie powiedział kolegom oprawcom - dajcie mu "wciry", gdyż ci zamiast zaprowadzić mnie do celi, wepchnęli do pomieszczenia zrujnowanego, zakratowanego, z wybitymi szybami, ściągnęli siłą ze mnie ubranie i pozostawili boso, tylko w kalesonach i koszuli. Rechocząc zgasili światło, zatrzasnęli drzwi i poszli. Kiedy tarmosili się ze mną (było ich trzech) zdążyłem zauważyć, że w rogu było trochę słomy i kawałek brudnego, zabłoconego koca. Po omacku doszedłem do kąta, zgarnąłem słomę pod nogi, usiadłem i zapłakałem nad sobą. Jest zima, mróz, miesiąc grudzień, a ja półnagi. Przecież ja do rana zamarznę. Przecież nic nikomu nie zrobiłem, dlaczego mam zginąć jak Janek Scisłowski.

     Zacząłem się modlić na głos, ale zęby szczękały mi z zimna. Na kolanach zacząłem szukać więcej słomy zgarniając ją pod siebie, a gdy natknąłem się ręką na wspomnianą brudną szmatę przezwyciężyłem wstręt i narzuciłem ją na głowę i plecy. Koszmarna noc, byłem głodny, zziębnięty i słaby. Złamany fizycznie i psychicznie - jak ja tę noc przetrzymam? Z drzemki w którą popadłem obudziły mnie wściekłe myszy, które uciekając przed mrozem dostały się do celi przez wybite okno i harcują w słomie. Ale opatrzność czuwała nade mną i czuwa do dnia dzisiejszego. Mija noc i o bladym świcie przyszedł oprawca, otworzył drzwi i wskazał cele. Pozbierałem leżące na korytarzu moje ubranie i buty i boso, szybko udałem się do wskazanego pomieszczenia.

cdn.

Stanisław Cęckiewicz   

Bój o Skalbmierz

Przyjechali nasz dom podpalić.
Przyszli zabijać i rabować.
My chcieliśmy ten dom ocalić,
By wierności Ojczyźnie dochować.

Broniliśmy od pożogi dorobku naszego,
A od śmierci nasze dzieci i żony.
Walczyliśmy do tchu ostatniego,
Choć co chwilę padał żołnierz, kulą wroga rażony.

Rozgorzała bitwa zażarta.
Na moście w kierunku Pińczowa.
I chociaż chwilami została odparta,
Ze wzmożoną siłą powstawała nowa.

Trwa nierówna walka żołnierzy.
Wróg uzbrojony po zęby ulec nie zamierza.
Sam "SOKÓŁ" w zwycięstwo już nie wierzy.
Są to decydujące chwile dla Skalbmierza.

Nad miastem kłęby dymu czarnego jak smoła.
W powietrzu niemieckie samoloty krążą.
Nieprzyjaciel ujął dzielnego "SOKOŁA",
Wtem ktoś krzyknął: jadą czołgi- czy zdążą?

Widząc to Niemcy w popłochu uciekali,
Zostawiając dziesiątki poległych,
A mieszkańcy Skalbmierza, którzy pozostali,
Grzebali w bólu sąsiadów i krewnych.

Wy, którzy tak dzielnie walczyliście,
Których poległo tak wielu,
Którzy wolnej Polski nie doczekaliście,
WOŁAM WAS - STAŃCIE DO APELU.

Zdzisław Kuliś; Donosy, luty 2011



idź do góry powrót


23  listopada  sobota
24  listopada  niedziela
25  listopada  poniedziałek
26  listopada  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ