facebook
Wakacje w Proszowicach
    Dzisiaj jest sobota, 23 listopada 2024 r.   (328 dzień roku) ; imieniny: Adeli, Felicyty, Klemensa    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy, projekty   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Wakacje w Proszowicach / Wakacje w Proszowicach
O G Ł O S Z E N I A


Wakacje w Proszowicach
odc. 4

(fot. ikp)

Proszowice, 22-06-2023

odcinek 4
Lodziarz pan Chmura

wytwórca i sprzedawca lodów, znany w Proszowicach i całej okolicy - Ignacy Chmura [dziadek p. Jerzego], zdjęcie z lat sześćdziesiątych
(źródło: zdjęcie na fb [grupa Historia Proszowic] zamieszczone przez Jerzego Kutrzebę wnuka p. Chmury)

     Wielką atrakcją każdej niedzieli był przejazd lodziarza, pana Chmury, mieszkającego gdzieś na Zamkowej, zaraz po odejściu od 3 Maja. Był to sympatyczny, jowialny i nie za wysoki pan, ubrany w nieskazitelnie biały fartuch i czapeczkę jak kucharz na reklamie budyniu (a może raczej białą furażerkę?). Lodziarz pchał przed sobą drewnianą skrzynkę na dwóch kółkach ze szprychami, która była wypełniona masą lodową w ocynkowanej kadzi. Lody były nabierane łyżką stołową na wafel z andruta. Wokół niego gromadziła się dzieciarnia, bo każdy chciał kupić loda, aby ochłodzić się gorącym latem. Po sprzedaży lodów, pan Chmura często bardzo długo wracał do domu, z różnymi perypetiami, ale to już historia na inną opowieść.

     Dziś ciekawi mnie, skąd w tamtych latach p. Chmura osiągał latem niską temperaturę potrzebną do wytworzenia lodów, skoro nie było jeszcze mowy o istnieniu lodówek, nie mówiąc o zamrażarkach. Z tyłu głowy przypomina mi się, że podobno wielu gospodarzy zdobywało lód z zamarzniętej Szreniawy, zwoziło go do piwnic i tam, w izolacji powietrznej potrafił on dotrwać do lata.

Ciekawostka o wodzie studziennej

     Na podwórzu była studnia, uważana w okolicy za bardzo głęboką. Miała wiadro na łańcuchu i korbę do kręcenia. Przykryta była drewnianym dwuspadowym daszkiem, a drzwiczki zamykały dostęp do czeluści studni. Często w spuszczonym wiadrze był umieszona osełka masła w jakimś naczyniu, aby było schłodzone. Trzeba bowiem powiedzieć, że woda była tak zimna, że jak mawialiśmy dosłownie "wyłamywała zęby", a przy tym była niezwykle smaczna, czyli po prostu dobra.

moja mama (fot. zbiory autora)

     Pamiętam ciekawą sytuację, gdy jechałem z Mamą pociągiem do Krakowa, trafił się w przedziale dziwny pasażer zaopatrzony w poręczną walizeczkę z fiolkami, probówkami i słoiczkami. Podczas podróży wykonywał jakieś pomiary, coś zapisywał w notesie a zagadnięty, czym się zajmuje - powiedział, że jest amatorskim badaczem i poszukiwaczem dobrych wód pijalnych. Nie wiem, czy chodziło o zdrojowe, czy w ogóle o wody gospodarskie, wiejskie. Wtedy Mama zachęciła go do odwiedzenia jej rodzinnej studni w Zagrodach. I rzeczywiście, tego jeszcze lata przyjechał, posmakował wody, opisał ją jakoś, dając najwyższą ocenę z dotychczasowych, jakie badał.

     Co było przyczyną takiej oceny, trudno powiedzieć. Może głębokość, a może trafienie w odpowiedni ciek wodny. Niestety wszystko to "przeminęło z wiatrem", gdy chyba z nakazu gminy uczyniono z niej studnię na pompę elektryczną. Rury ze swoim rdzawym kolorem i smakiem popsuły cały jej czar.

Budowa szpitala i skutki

     W zasadzie powinienem teraz coś napisać o Wujku Wacławie, który był urzędnikiem powiatu i pracował w Związku Plantatorów Tytoniu w Proszowicach. Nie pracował więc na roli, nie gospodarował jak jego Ojciec, ale czynnie pomagał w licznych pracach, gdy trzeba było mieć więcej rąk do czegoś akurat pilnego.

w tle budowany szpital, na pierwszym planie wujek ze znajomym
(fot. zbiory autora)
     W połowie lat '60 gruchnęła wiadomość, że województwo planuje budowę wielkiego szpitala, głównie pulmonologicznego i usytuowanego na szczycie pagórka, rzekłbym w środku pasma czarnoziemu i pochłaniającego wielki pas uprawianego pola należącego do ich Rodziny. Wiem, że rozpoczęto jakieś protesty składane na ręce władz lokalnych, wojewódzkich i w Warszawie. Szykował się proces sądowy, ale machina szła nieubłaganie dalej. Nastąpiło wywłaszczenie, budowa i szpital otwarto w 1968 roku.

     Wujek, jako najmocniej zaangażowany w walkę o pagórek mocno to przeżył i długo nie mógł się pogodzić z utratą części ojcowizny. Na zdjęciu widać go z prawej strony, a dla żartu dodam, że fuzja na ramieniu może świadczyć o gotowości walki z "okupantem". Pan z lewej, to nasz sąsiad, rodowity Warszawiak, który kiedyś przyjechał z nami do Proszowic.

     A jak jest obecnie z tym polem? Nawet nie wiem, może została tylko ta część wznosząca tylko do ul. Szpitalnej? Wujek zmarł w wieku 66 lat na zawał serca, zdecydowanie przedwcześnie. Kto wie, czy walka o pagórek nie przyczyniła się do tego w jakimś stopniu.

Wujek jako myśliwy i pszczelarz

     Był zapalonym myśliwym i z czasem nawet, o ile pamiętam, został prezesem lokalnego koła łowieckiego. Miał wielu kolegów myśliwych i wspólnie polowali w Puszczy Niepołomickiej. Gdy byłem już trochę starszy, Wujek zabierał mnie ze sobą, gdzie jako pasażer czechosłowackiego motocykla Java 150, potem Java 250 i w końcu wschodnioniemieckiego MZ-tki jeździliśmy na miejsce zbiórki myśliwych. Nie były to jeszcze czasy samochodowe.

     Bywały treningi strzelania do rzutków, były wreszcie polowania na kaczki, kuropatwy, perliczki i dzikie gołębie (synogarlice). Internet potwierdza fakt, że ten afrykański ptak, jako odmiana turecka, w latach '50/'60 skolonizował Europę Środkową docierając nawet do Szwecji. Zdaje się, że uczestniczyłem też w polowaniu na zające z nagonką, ale nie jako jej uczestnik. Wujek miał też sztucer z podwójną lufą i specjalnymi pociskami na grubszą zwierzynę, np. na dziki.

     Ponieważ moje bywanie tam było krótkotrwałe, nie ogarniam całości cyklu polowań w sensie, kiedy wypada pora na jakie zwierzęta i nie we wszystkich uczestniczyłem. Nie było to tylko czyste polowanie, był też odstrzał selekcyjny, zwalczający zwierzęta chore, szkodniki leśne i polne. Wujek, jak każdy myśliwy, musiał dostarczyć jakąś ilość sparowanych łapek (wron, bo były czarne?), aby móc kontynuować uprawnienia i mieć dostęp do materiałów myśliwskich. Pamiętam także, że Wujek miał przyrządy do regeneracji nabojów do fuzji, które pozwoliły wielokrotnie wykorzystać papierową gilzę po jej napełnieniu prochem i śrutem.

     Ja, użyte kilkakrotnie gilzy zabierałem do Warszawy i z kolei używałem jako silniki do rakiet na cukier i saletrę. Gdy "padł tytoń" tzn. przestał być opłacalny, Wujek adaptował poddasze szopy na swój pokój myśliwski. Wiele w nim było trofeów na ścianach, skóry z dzików, poroża jelenie itp.

     Pamiętam też jedną z pierwszych moich wypraw, która odbyła się jako zbiorowy wyjazd kilku myśliwych z koła, Wujka, dwóch starszych jego synów i mnie. Samochód był ciężarowy marki Lublin z pasażerami pod plandeką z tyłu. Z jakiegoś powodu podróż wiodła przez Alwernię, aby zabrać pana Marcela, n.bene gdzie Rzym, a gdzie Krym? Alwernia leży dokładnie po drugiej stronie Proszowic jak Puszcza Niepołomicka! Pan Marcel miał ze sobą wyżła, który spał jak człowiek na plecach i wcale mu nie przeszkadzały wyboje na drodze. Oczywiście służył do aportowania. Niestety, jako mieszczuch nieprzyzwyczajony do takich jazd, zacząłem marudzić żołądkowo i mówiąc prozaicznie, musiałem zwrócić to, co spożyłem wcześniej, a wtedy jeden z braci nazwał mnie "chorówacem" i trochę to do mnie przylgnęło na dłużej Po powrocie z polowania Wujek rozkładał trofea na podwórzu. Następnego dnia, a może jeszcze tego samego było wieczorne pieczenie zdobyczy, z czego szczególnie pamiętam kuropatwy i dzikie gołębie.

     Wujek był także pszczelarzem, za stodołą było 6-8 uli pod jego opieką. Pszczoły stawały się mocno "żądliwe" w czasie, gdy Wujek uruchamiał proces pozyskania miodu z plastrów woskowych, a było to całe misterium. Ubierał się wtedy w biały kombinezon, zakładał pszczelarskie nakrycie głowy z siatką na twarz, uruchamiał wtedy mieszek do odymiania ula i wyjmował ramki z woskiem i miodem. Gdy były już zebrane, należało je umieścić w wirówce (centryfudze), która siłą odśrodkową wyrzucała miód na ścianki tejże ocynkowanej beczki. Miód sączył się potem z kranika na dole, a w tym czasie pszczoły dosłownie szalały w powietrzu i były wtedy najgroźniejsze, nieraz cebulą trzeba było niwelować obrzęk po użądleniu.

Zapamiętany epizod muzyczny

     Nikt w rodzinie Piątków nie muzykował, nie było żadnej tradycji, może zabrakło talentu, albo za dużo było pracy. Jeden szczegół utkwił mi jednak w pamięci, który zawsze będę kojarzył z piosenką "Pust' wsiegda budiet sołnce" w wykonaniu Tamary Mjansarowej na festiwalu w Sopocie w 1961 r. Był wieczór, Ciocia pogoniła mnie i swoich synów do mycia a potem zalegliśmy do spania we czwórkę na szerokim tapczanie, gdy po chwili dobiegł nas dźwięk tej piosenki z telewizora. Wstaliśmy i stanęliśmy w drzwiach z ustami otwartymi ze zdumienia tą prostą i melodyjną piosenką, w dodatku wykonaną w manierze głosu jakby dziecięcego. Postanowiłem ją zapamiętać na zawsze, zresztą obaw nie było, że łatwo zapomnę, ponieważ stała się ona przebojem i sama sobą niejako "umacniała braterstwo między obu bratnimi krajami" przez wiele, wiele lat.

     Teraz uczynię parabolę czasową i powiem, jak dopytywałem się kilka dni temu sztucznej inteligencji (czat gpt openai), kiedy ta piosenka zaistniała. Czat natychmiast udzielił odpowiedzi, że w 1973 r. Gdy zwróciłem jej uwagę (bo uważa się za rodzaj żeński), że to nieprawda, równie szybko przypomniała sobie, że piosenka była wykonywana dwukrotnie, w tym pierwszy raz w 1961 r., a ten drugi, to razem z Andrzejem Zauchą.

cdn.

Włodzimierz Kałat   



idź do góry powrót


23  listopada  sobota
24  listopada  niedziela
25  listopada  poniedziałek
26  listopada  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ