Część pierwsza - Wspomnienia z lat minionych odc. 3

(fot. ikp)

Proszowice, 22-03-2024 (luty 1987)

odcinek 3.
Lata dzieciństwa i nauki cd.

     Zaraz pierwszego dnia był egzamin pisemny z polskiego i z rachunków "Mój dom rodzinny" i jakieś obliczenia arytmetyczne o koniach i owsie. Po południu poszliśmy do miasta po cukierki, a był to czas wymiany waluty: za jeden milion osiemset marek, dostawało się w wymianie 1 zł. Wracamy wieczorem do szkoły, a tu koledzy wywołują, że Janek nie zdał i wraca do domu.

     Za namową starszego kolegi Janka zdecydowałem się na drugi dzień razem z nim wracać do wsi. Bałem się zostać sam wśród obcych kolegów i mimo oddalenia (3 mile) nie czekać na przyjazd rodziców i w dzień św. Jana wędrować do mamy. Z trudem odebrałem w kancelarii swoje podanie i papiery, choć żona kierownika pani Banachowa, odradzała ucieczki.

     Zabraliśmy swoje manatki i przez cały dzień wędrowaliśmy przez góry i lasy, ze smutkiem i łzą w oku, a także ze wstydem, żeby nas nikt nie widział, dotarliśmy późną godziną do swoich domów. Nie zdziwili się rodzice, że nie złożyłem egzaminu (bo tak powiedziałem) i stanęło na tym, że będę miał co robić i co jeść w domu. Starszy brat Ludwik nie chciał się uczyć, pozostał w domu, a ja z nim. Ludwik zrezygnował ze szkoły, bo jego kolega Stanek musiał zostać na gospodarstwie po śmierci ojca, wobec czego brat nie chciał iść w świat bez kolegi i przyjaciela.

     Po kilku dniach przyjechał do nas stryjek, który poprzedniego dnia był w Preparandzie po kuferek syna Staszka, który ukończył szkołę w mieście i dowiedział się, że Janek rzeczywiście nie zdał, a Bolek uciekł z kolegą mimo protestu nauczycieli. Wyszło szydło z worka - przyznałem się do ucieczki, lecz obiecałem ojcu, że chcę się uczyć. I znów za radą stryjka Mikołaja ojciec poszedł do sąsiedniej wsi, do Imbramowic i za zgodą tamtejszego kierownika Formy, za wynagrodzeniem, miałem chodzić w czasie wakacji na lekcje, żeby się dostać z powrotem do szkoły w Miechowie.

     Równocześnie ojciec Janka, namówił kierownika, żebyśmy we dwóch brali korepetycje z polskiego i z rachunków. Po wakacjach znów jechaliśmy na egzamin. Kierownik Banach nie przyjął podania Janka, bo to chłopak już kawaler prawie, pali papierosy i nie nadaje się do tej szkoły. Do egzaminu zgłosiło się tuzin dzieci, z których troje zostało przyjętych na pierwszy kurs, między innymi i ja.

     W celu zakupienia wyprawy zwolniłem się ze szkoły na dwa dni i powróciłem do domu. Jakież było rozczarowanie Szczepana Sudary, gdy na drugi dzień zastał mnie w domu i dowiedział się od matki, że Bolek zdał, i że jedzie do miasta po sprawunki.

     Rok szkolny 1924/25 spędziłem w Miechowie, a po likwidacji tej szkoły przeniosłem się do Suchedniowa na II rok Preparandy. Tu już zamieszkałem w bursie i nie trzeba było wozić mi co miesiąc prowiantów, ale opłata była w gotówce. "Głodny" to był Internat, często składaliśmy się z kolegami na czarny chleb razowy z piekarni, żeby uzupełnić dożywianie.

     Zresztą zmieniła się sytuacja, gdy z powodu ciasnoty Internatu, kierownik szkoły wynajął dla 12 chłopców dodatkową stancję w pobliżu szkoły. Kierownikiem szkoły był p. Zenon Ruzikowski. Szkoła była lepiej zorganizowana, było kółko polonistyczne i samorząd szkolny, sąd koleżeński i "ośla" ława.

     W Suchedniowie poznałem teorię gramatyki (Szober), budowę zdań i rozbiór logiczny i gramatyczny, jak również różne zasady ortografii. Pod koniec roku szkolnego przeprowadzony był egzamin końcowy (mała matura) i na podstawie wydanego świadectwa w 1926r., miałem prawo wstępu, bez specjalnego egzaminu, do Seminarium Nauczycielskiego.

     W czasie nauki w Preparandzie zyskałem jeden rok, gdyż do seminarium przyjmowani byli uczniowie po skończeniu siódmej klasy podstawówki i po złożeniu egzaminu, a moja nauka trwała 6 lat - cztery lata szkoły podstawowej i dwa lata preparandy. W latach 1924/26 byłem jedynym dzieckiem we wsi, który poszedł "do szkół". Dumny byłem ze swojej nauki, a powodem zazdrości wielu matek, których dzieci nie mogły iść do miasta na naukę.

     Skończyło się pasanie gęsi na wąwozach za Rózgą i na ściernisku, wypędzanie krów na pastwisko ogólne i na pasionki własne, bez łańcuchów i powrozów, kiedy to trzeba było nawracać swoje krasule, żeby nie poszły w szkodę do sąsiadów, jak również przestałem siekać marchew i buraki dla inwentarza. Te powinności przejął młodszy brat Albin. Tylko w czasie żniw pomagałem w wiązaniu i w zwózce snopków do stodoły.

     Osobny rozdział życiorysu to lata 1926-1931. Pięcioletnia nauka w Państwowym Seminarium Nauczycielskim Męskim w Jędrzejowie. Za mojego pobytu dyrektorami szkoły byli: Ludwik Zaremba, Wierzchowski (p.o.) i Jan Nowak. W ostatnich latach, przed likwidacją zakładu, ale już po moim odejściu był prof. Wawrzyniec Rochveuschel (?), dawny nauczyciel biologii i fizyki. Innych przedmiotów uczyli: polskiego Jan Papo (?), matematyki Hebeustreid (?), geografii Gelles, rysunków Hagemajer, prac ręcznych Jan Lipski, wych. fiz. Michał Rogala, pedagogiki Dan (?) i dr Moryc Spirer, bardzo mądry Żyd, człowiek postępowy i nowoczesny; od śpiewu i muzyki przez kilka lat był Jan Wąsala, a potem Ludwik Żuk. Lekarzem szkolnym był astronom dr. Tadeusz Przpkowski (Obserwatorium i zbiór zegarów przekazał państwu).

     Od początku nauki należałem do harcerstwa, a od IV kursu - przez dwa lata - byłem drużynowym drużyny harcerskiej ze specjalnym, wyróżniającym się zastępem, wyróżnionym krzyżem harcerskim ze złotą lilijką i wieloma odznaczeniami sprawnościowymi.

     Od II-go kursu należałem do P.W. - Przysposobienia Wojskowego I i II stopnia, zakończonym obozem wojskowym w Skolem nad rzeką Opór w Beskidach od 2 lipca do 5 sierpnia 1929 r. Komendantem obozu był podhalańczyk major Dec, a na wizytację obozu przyjeżdżał gen. Galica. Ostatni kurs V ukończyli prawie wszyscy koledzy, którzy razem ze mną zaczynali naukę w preparandzie, lub zaczynali naukę na I kursie.

     Po przeniesieniu się na Lubelszczyznę w 1942 r., straciłem wszelką łączność z dawnymi kolegami, możliwe też, że w czasie wojny zginęli. Specjalnym zamiłowaniem cieszyła się nauka biologii i zajęcia techniczne - roboty, a z upodobania: aparat fotograficzny. Skończyłem szkołę w 1931 r. mając lat 19 i zostałem nauczycielem.

cdn.

Bolesław Kobierski   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/kobierski_wspomnienia/20240322_nauka/art.php