Historia pewnego zegara, odc. 3

(fot. zbiory autora)

Donosy, 23-11-2015

Rozdział I, część 3

     Do budynku Gromadzkiej Rady wchodziło się od strony północnej przez ładny, chociaż już nieco pokrzywiony wiekiem czasu ganeczek. Przed wejściem do budynku był dość obszerny plac, a na nim wielkie rondo, wielkością nie mniejsze jak to obecne na skrzyżowaniu głównych ulic w Kazimierzy Wielkiej. Wokoło była dróżka wysypana żużlem z kotłowni cukrowni "Lubna" w Kazimierzy Wielkiej, a na środku wielki, obsadzony kwiatami klomb.

     Interesanci, którzy przyjeżdżali furmankami, a może też się trafił jakiś samochód lub traktor z Kółka Rolniczego, wjeżdżali od drogi głównej po prawej stronie, a wyjeżdżali po lewej, jak na normalnym rondzie. Ma się rozumieć, że ten klomb oraz rondo zawsze tak pięknie nie wyglądało. Były wzloty i upadki. Zależało to od gospodarza, a może nawet gospodarzy obiektu.

obraz przedstawiający oficynę dworską: z lewej strony ganek, którym wchodziło się do Gromadzkiej Rady, a na wprost wejście do mieszkania sekretarza (fot. zbiory autora)

     Na tym dość obszernym placu porośniętym trawą odbywały się wszelkie uroczystości wiejskie i gminne takie jak dożynki i zabawy taneczne. Było to bardzo przytulne miejsce wyglądające jak polana wśród drzew, latem dobrze nasłonecznione, w którym można była znaleźć dużo cienia. Dlatego było to miejsce dość często odwiedzanie przez spacerowiczów w różnym wieku. W ogóle w tym rejonie do dnia dzisiejszego znajduje się duże zadrzewienie różnymi rodzajami drzew, krzewów, a wśród nich rosnące trawy oraz różnego rodzaju zielsko.

     Ten zadrzewiony teren w Donosach wokół dawnych budynków dworskich stanowi zabytek wpisany w wojewódzkiej księdze zabytków pod nazwą "Pozostałości parku". Wśród nich znajdują się też topole posadzone moimi rękami i stanowią one moją żywą pamiątkę.

     Otóż w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia był bardzo kładziony nacisk na zadrzewianie każdego wolnego skrawka ziemi, tam gdzie nie można było jej uprawiać. W związku z tym przywożono ze szkółek leśnych w których hodowano sadzonki różnych drzew, młode drzewka do Gromadzkich Rad, które za pomocą sołtysów rozprowadzano bezpłatnie do rolników w celu ich wysadzenia. Rozprowadzanie tych sadzonek nie zawsze odbywało się tak szybko jakby się chciało i jeszcze dość spora sterta ich leżała przed budynkiem niezbyt dobrze zabezpieczona przed wyschnięciem.

     Pewnego dnia sekretarz gminy Stanisław Wójcik powiedział do mnie i kolegi Jasia Czarneckiego: chłopaki, wzięlibyście rydel i ze dwadzieścia sadzonek topoli i dla relaksu zasadzili je gdzieś koło stawu. My z radością zabraliśmy się do dzieła, ponieważ lepiej nam odpowiadała piękna słoneczna pogoda, która w tym dniu była, niż siedzenie w starym budynku.

     Wzięliśmy rydel, który był (a jakże) w malutkim archiwum, na polu odliczyliśmy dwadzieścia sztuk sadzonek i poszliśmy szukać miejsca do ich posadzenia. Pierwsze dziesięć sztuk posadziliśmy nad brzegiem stawu wzdłuż drogi prowadzącej w tym czasie w pola w kierunku wsi Paśmiechy. Drugie dziesięć sztuk posadziliśmy tuż niedaleko na maleńkiej łączce z natury trochę podmokłej, a topole taki grunt lubią.

ponad pięćdziesięcioletnie topole, część powalona przez wichurę (fot. zbiory autora)

     Często chodziłem te topole oglądać i jak na szczęście wszystkie się przyjęły. Sześć z nich rośnie po dziś dzień. Widuję je codziennie, gdyż rosną one w pobliżu mojego domu i są potężne. Dziesięć z nich rosnących nad brzegiem stawu zostało wyciętych parę lat temu. Początkowo zastanawiałem się czy słusznie, ale z biegiem upływu lat doszedłem do wniosku, że słusznie. Były one bardzo duże, grube, wysokie i pochylone w kierunku stawu , co w razie większego wiatru groziło przewróceniem do stawu i wyrwaniem wraz z korzeniami dużej ilości ziemi pozostawiając wyrwany lej i zniszczenie drogi dojazdowej obecnie już do ośmiu zabudowań, których w czasie sadzenia nie było. Ponadto opadające jesienią liście z tak potężnych drzew bardzo zanieczyszczały staw, powodując gnicie, co powodowało choroby ryb zawsze w tym stawie żyjących. Kilka natomiast potężnych topoli zasadzonych na wyżej wspomnianej łączce powaliła burza, która przeszła nad naszą okolicą latem tego roku.

     Przy okazji akcji zalesiania wspomnę o jeszcze jednej z wielu akcji. A mianowicie o akcji sadzenia kukurydzy. Za czasów, że tak powiem Chruszczowa I Sekretarza KC KPZR prowadzono akcję ogólnokrajową "sadzenie kukurydzy". Każdy rolnik był zobowiązany obsiać, stosownie do wielkości swojego gospodarstwa rolnego odpowiedni kawałek pola kukurydzą. W tym celu otrzymywał pismo, coś w rodzaju nakazu z wyliczeniem w arach wielkości pola, które ma obsiać kukurydzą. Na prowadzonych w tym czasie masowych szkoleniach rolniczych uświadamiano rolników jaki to pożytek będzie po zebraniu plonu kukurydzy. Przede wszystkim duża wydajność z jednego hektara, o co notorycznie walczono oraz bardzo duża wartość odżywcza, co pozytywnie przekładało się na hodowlę zwierząt.

     Wdrożenie tego programu szło jak po grudzie przynajmniej na naszym terenie. Rolnicy z niechęcią przyjmowali te zawiadomienia, a uprawiać wcale nie chcieli. Po jakimś czasie trafiło się kilku rolników, którzy posiadali większe gospodarstwa i dla świętego spokoju parę arów uprawiali. I tak mijały lata, aż wreszcie nakłaniania do tej uprawy zaniechano. Kiedy teraz idę lub jadę i widzę na polach cale łany kukurydzy, to dziwię się czemu wtedy jej uprawa szła tak opornie. Czy pomimo tylu szkoleń i zebrań na ten temat, rolnicy nie mieli przekonania, czy może działali w myśl zasady: na złość mamie, odmrożę sobie uszy? Podobnie było z hodowlą kur "zielononóżek".

    Na wstępie przytoczę kilka zdań z portalu nowoczesnego rolnika: Ze względu na charakterystyczne "galicyjskie" ubarwienie, kury zielononóżki były utrzymywane w polskich gospodarstwach. Posiadanie ich było wyrazem patriotyzmu gospodarza. W okresie międzywojennym, po odzyskaniu niepodległości, zielononóżki kuropatwiane stały się niemal rasą "kultową"- jako "przetrwała" polska rasa. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z czasopisma "Hodowca drobiu", z artykułu Bronisława Obfidowicza z 1879 r. Kurę tą, na krajowej wystawie we Lwowie w 1894 roku po raz pierwszy wystawiono pod nazwą "zielononóżka". Kura ta zaliczana jest do rasy ogólnoużytkowej. Osiąga wagę do 2 kilogramów. Charakteryzuje się zielonkawą barwą skoków i kuropatwianym upierzeniem, wytrzymałością na niskie temperatury, dość wysoką nieśnością, posiada dobre cechy mateczne. Doskonale potrafi wykorzystać warunki naturalne. Średnia nieśność zielononóżek określana jest do 180 jaj rocznie o masie 55 - 58 g.

     Tyle cytat, a teraz ja chciałem się podzielić wiadomościami własnymi, obejmującymi okres od lat 60-tych ubiegłego wieku do chwili obecnej na temat występowania w okolicach Proszowic i Kazimierzy Wielkiej kury rasy zielononóżka kuropatwiana.

Zielononóżka

Co było pierwsze? Jajko czy kura?
Odwieczne spory toczą się o to.
A może kurę stworzyła natura,
By była pożyteczną istotą?

A jeśli jajko pierwsze było,
To jak się lęgły kurczęta bez kury?
Których się wiele namnożyło,
Może też było dziełem natury?

Jedno jest pewne w tym zamieszaniu,
Że chodzą spać razem z kurami,
A wstają codziennie o świtaniu,
Gdacząc chwalą się zniesionymi jajkami.

Aby te jaja dorodne były
Na pulchne, smaczne placuszki,
A kury się dobrze nosiły,
Trzeba hodować zielononóżki.

To taka rasa kur specjalna,
Które są dobrze umięśnione.
Ich tusza w zupełności jadalna,
A jaja duże przez nie znoszone.

Trzysta jaj rocznie znosi kura owa,
A może nawet ciut więcej.
Do wysiadania kurcząt gotowa,
Gospodarzowi w podzięce.

Człowiek od jajek ponoć nie tyje,
Więc się nie martwcie o brzuszki,
Niech każdy co dzień jajko spożyje
Od dorodnej zielononóżki.

Zdzisław Kuliś; Donosy, czerwiec 2010 r.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/kulis_zegar/20151123zegar03/art.php