facebook
Historia pewnego zegara, odc. 30 - i znowu przeprowadzka
    Dzisiaj jest sobota, 23 listopada 2024 r.   (328 dzień roku) ; imieniny: Adeli, Felicyty, Klemensa    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy, projekty   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Historia pewnego zegara / Historia pewnego zegara, odc. 30 - i znowu przeprowadzka
O G Ł O S Z E N I A


Historia pewnego zegara, odc. 30 - i znowu przeprowadzka

tytułowy zegar (fot. zbiory autora)

Donosy, 2-09-2016

Rozdział VII, odcinek 30 - i znowu przeprowadzka

     Jak już wspominałem wcześniej piętnastego maja 1975 roku zostały w całym kraju zlikwidowane powiaty i w Kazimierzy Wielkiej także. Kilka miesięcy przed zlikwidowaniem powiatu dostałem drugi etat i pracownika do pomocy, który jednak u mnie długo miejsca nie zagrzał, ponieważ pojechał szukać szczęścia na Śląsk. Ja jednak miałem szczęście i zatrudniono innego pracownika, a nazywał się Tadeusz Terpiński, który zamieszkiwał w Kamieńczycach, a wcześniej tak jak i poprzednik pracował w Urzędzie Powiatowym. Tadek też nie posiedział u mnie za długo i kiedy przyuczył się księgowości, wyszukali go włodarze z Gminy Bejsce i przeszedł tam na głównego księgowego, gdzie pracował długie lata. Ja pozostałem znów sam ze swoją pracą.

ROZDZIAŁ VIII

     Kiedy zlikwidowany powiat opuścił zajmowany przez niego budynek, duży dwupiętrowy, na ulicy Broniewskiego dostaliśmy polecenie opuszczenia pomieszczeń u Pana Podkopała i przeniesienie się do tego budynku. Tam dostaliśmy przydział odpowiedniej ilości pokoi w części budynku i ich zagospodarowania. Drugą część budynku zajęła Miejska Rada, która też urzędowała w starym, pamiętającym odległe czasy przedwojenne, budynku z cegły też przy ulicy Głowackiego, naprzeciwko naszego. Parę miesięcy wcześniej nastąpiła zmiana na stanowisku sekretarza gminy. Sekretarz Ściupider opuścił piastowane stanowisko i objął bardziej zaszczytne stanowisko dyrektora Banku Spółdzielczego w Kazimierzy Wielkiej. Nowym sekretarzem został Adam Noga, który nie bardzo był zadowolony z warunków socjalnych, ale co miał robić? Jak chciał być sekretarzem, to musiał zaakceptować to co jest. Wreszcie nastąpił dzień, w którym zaczęliśmy pakować dokumenty, wiązać sznurkami i przygotowywać do przeprowadzki.

     Jak zwykle pieczołowicie zapakowałem w stare gazety "swój" zegar, który czekał na moim biurku, aż nadejdzie ten dzień kolejnej przewózki do następnego lokum. W wyznaczonym dniu podjechał samochód marki żuk, bodajże z gospodarki komunalnej i znów to żmudne ładowanie. Najprzód szafy, biurka, a na końcu dokumenty. Jedni pracownicy zostali w miejscu, z którego się wyprowadzaliśmy, a drudzy w nowym miejscu do zdejmowania. Ma się rozumieć, że żuk musiał obracać kilka razy, bo tego sprzętu było dość sporo. W każdym nowym miejscu gmina się rozrastała, to i sprzętu było więcej i akt, które "wyprodukowaliśmy" też.

budynek powiatu, który został siedzibą Miasta i Gminy, obecnie szpital, widok współczesny (fot. zbiory autora)

     Zegar włożyłem między akta w ostatnim transporcie, a my poszliśmy pieszo, chociaż odległość wynosiła ponad kilometr. W tym to czasie jeszcze nikt z pracowników gminy samochodu nie miał. Gdy dotarłem do nowego miejsca urzędowania, najpierw szukam mojego zegara i nigdzie go nie widzę. Szukam głębiej, czy nie wpadł gdzieś między akta, nie ma. Co za licho? Pytam będących tam współpracowników, czy nie widzieli zegara, wzruszają ramionami i tyle. Aż tu patrzę, na kolanach siedzącej na jakimś starym krześle jednej nowej pracownicy, która miała być zatrudniona w służbie rolnej leży mój zegar rozpakowany i wesoło tyka.

     Trochę wzburzony pytam: Dlaczego pani wzięła ten zegar? Odpowiedziała: Teraz będzie on w tym pokoju, gdzie ja będę. Ożesz ty - pomyślałem i o mało nie wytoczyłem najcięższych słów przekleństwa, powiedziałem: Akurat, ten zegar wędruje ze mną od samych Donos, a tu się mam go pozbyć dla jakiejś tam nie do końca, damy. Dawaj ten zegar - powiedziałem, podszedłem i wyszarpnąłem go z jej rąk. Nawet nie stawiała większego oporu, a może się ze mną drażniła pomyślałem później. Jednak z biegiem czasu upewniłem się, że to nie były żarty, ona po prostu taka była. Po odzyskaniu mojej zguby poszedłem do mojego pokoju na pierwszym piętrze i bez żadnego odkurzania powiesiłem nad drzwiami na miejscu w którym poprzednio też wisiał zegar. Dopiero gdzieś po tygodniu poprosiłem sprzątaczkę, aby go odkurzyła, bo prawdę mówiąc nie miałem na to czasu. To ustawianie szaf i biurek, aby stały w jak najbardziej dogodnym miejscu zajmowało sporo czasu i nerwów, a także i akt też.

     Jak wspomniałem wcześniej otrzymałem pokój na pierwszym piętrze tzw. przejściowy tzn., że przechodziło się do niego przez sąsiedni pokój. Było to bardzo pożądane, ponieważ dostałem nareszcie pracownika do pomocy. Była to Halina Parada, która miała wykształcenie rolnicze i z księgowością nie miała nic wspólnego, ale w tym całym zamieszaniu, bo trzeba było też gdzieś zatrudnić pracowników ze zlikwidowanego powiatu, musiało tymczasowo tak być. I tak też było. Po krótkim czasie Halinka poszła do służby rolnej, a do mnie przyszła Anna Noga, która w zlikwidowanym powiecie była główną księgowa.

pani Anna Noga - pracownik księgowości, przy swoim biurku (fot. zbiory autora)

     Z panią Anią Nogową przepracowaliśmy dwadzieścia lat, od 1975 do 1995 roku, kiedy to odeszła na emeryturę. Po paru dniach zaaklimatyzowania się w nowym miejscu pracy i ułożeniu tych wszystkich szpargałów, które wtedy były cenne i za nie odpowiadało się głową, zaczęliśmy normalnie pracować. Niektóre z tych wyżej wymienionych dokumentów po pięciu latach można było oddać na makulaturę, ale niektóre, jak np. akta personalne czy listy płac powinny być przechowywane pięćdziesiąt lat. Z tym oddaniem na makulaturę, to nie była taka prosta sprawa jak się może komuś wydaje. Wyrzucili i już. Otóż nie. Trzeba było komisyjnie sporządzić protokół, wymienić w nim wszystkie dokumenty, których okres przechowywania minął i po podpisaniu dopiero je można było zniszczyć. Ale do tego niszczenia nikt się nie spieszył. Jeśli było gdzie, to niech one sobie leżą, a nuż się kiedyś przydadzą. I kiedy tak urzędowaliśmy już parę miesięcy, mając nareszcie dobre warunki socjalne, wodę bieżącą zimną i ciepłą, umywalki, ubikacje, doszły nas słuchy, że znów będzie zmiana. I była.

ROZDZIAŁ IX

     Piętnastego października 1975 roku został połączony Urząd Gminy z Urzędem Miasta i nazywał się Urząd Miasta i Gminy Kazimierza Wielka, a Naczelnikiem został Marian Mróz, który poprzednio pracował w powiecie. Zastępcą został Tadeusz Radziszewski, który przed połączeniem był naczelnikiem gminy. Wtedy to było roboty. Wszystkie dane, cały majątek trzeba było zsumować tak, aby powstał jeden. Trzeba było sporządzić dwa odrębne bilansy Urzędu Gminy i Urzędu Miasta i przekształcić w jeden bilans Urzędu Miasta i Gminy.

     Wszystko to spadło na moją głowę i pani Hani. Ale wcześniej też była przeprowadzka. My z panią Hanią przenieśliśmy się do innego pomieszczenia, wprawdzie niedaleko, bo na tym samym korytarzu, parę pokoi dalej, ale jednak to przeprowadzka. Znów trzeba było wyciągać akta z szaf i przenosić. Tym razem nie trzeba było ich wiązać. Najpierw przenieśliśmy szafy, a potem akta do tych szaf, które układaliśmy tak jak leżały poprzednio. Brało się teczki na naręcze i maszerowało korytarzem do odpowiedniego pokoju.

Droga życia

Dziergając na drutach
teraźniejszości swój los
w ciemności istnienia,
po omacku szukamy
nieznanej drogi.
Tysiące szarych komórek
chce utkać tę właściwą
autostradę, szeroką i prostą,
którą łatwo dotrzeć do celu.
Ale są też drogi błotniste,
pełne zakrętów,
niebezpieczeństw i tragedii.
Chociaż każdy wie, co go czeka
na końcu tej drogi,
to nikt nie wie,
którą z nich dotrze do mety.
I chociaż jesteśmy kowalami
swojego losu, nie jesteśmy
w stanie przekuć go
na wieczne szczęście.
Jesteśmy za słabi, aby
z każdego wydzierganego dnia
powstał arras naszego życia,
a nie zwykła makata.

Zdzisław Kuliś; Donosy, wrzesień 2012

cdn.

Zdzisław Kuliś   



idź do góry powrót


23  listopada  sobota
24  listopada  niedziela
25  listopada  poniedziałek
26  listopada  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ