facebook
Historia pewnego zegara, odc. 38 - przewodniczący Komisji Pojednawczej
    Dzisiaj jest sobota, 23 listopada 2024 r.   (328 dzień roku) ; imieniny: Adeli, Felicyty, Klemensa    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy, projekty   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Historia pewnego zegara / Historia pewnego zegara, odc. 38 - przewodniczący Komisji Pojednawczej
O G Ł O S Z E N I A


Historia pewnego zegara, odc. 38 - przewodniczący Komisji Pojednawczej

tytułowy zegar (fot. zbiory autora)

Donosy, 10-12-2016

Rozdział X, odcinek 38 - przewodniczący Komisji Pojednawczej

     Widocznie władze gminne i rada gminy uznała mnie za człowieka najbardziej ciepłego, miłego, uczynnego, niekłótliwego i zdecydowały, że ja najbardziej nadaję się na to stanowisko i będę godził zwaśnione strony. I tak też było, skoro mi zaufano, to niech tak będzie i prowadziłem spotkania pojednawcze, w kilku przypadkach doprowadzając do pogodzenia stron. Pamiętam jedno takie posiedzenie ugodowe, gdzie jeden sąsiad obwinił drugiego o to, że jego pszczoły, których ule są usytuowane wzdłuż jego miedzy na działce zamieszkałej, czyli o gęstej zabudowie, przeszkadzają jego rodzinie w normalnym życiu, wręcz utrudniają normalne poruszanie się w ogródku, na podwórku i w każdym jego miejscu.

     Może czytelnicy zdziwią się, że znowu piszę o pszczołach, ale one jakoś często występują w moim życiu. Nawet i teraz, nie dalej jak 60 m w linii prostej od mojego domu mieszkalnego, od ponad piętnastu lat, znajduje się pasieka z pszczołami, ale od nich dzielą gęsto rosnące szerokim pasem krzewy i drzewa, to specjalnie nie przeszkadzają. Bywało jednak gorzej, kiedy w znacznej ich bliskości uprawiałem działkę z warzywami.

     Pewnego razu wziąłem kosę i poszedłem ukosić trochę trawy dla królików. Zaszedłem, zaostrzyłem kosę i koszę tą trawę, aż tu nad moją głową krąży kilka pszczół, coraz bliżej twarzy i już, już wydaje mi się, że mnie użądli i czuję jak dotykają mych uszu i włosów. Nie robię nagłych gwałtownych ruchów, ale to niewiele pomaga. Nie zastanawiając się rzuciłem kosę i położyłem się na tej skoszonej trawie. Część z nich odleciało, a chyba trzy do mnie, nie dają za wygraną. Widzę jak jedna chodzi mi po ubraniu i mówię do niej. Ej! Leżącego będziesz żądlić? Uciekać mi stąd. I rzeczywiście jakby zrozumiały i poleciały tam skąd przybyły, a może w innym kierunku. Jak dotąd na użądlenie osy, czy pszczoły nie jestem uczulony, ale lepiej unikać takiej przyjemności.

     Wracając do komisji pojednawczej i ugody sąsiadów w sprawie sporu o pszczoły, poprosiłem ich obu, aby kolejno wypowiedzieli się na ten temat. No i zaczęli każdy z osobna, a i razem wygadywać swoje racje. Ciszej panowie - powiedziałem, rozpoczynamy posiedzenie komisji pojednawczej i zadałem im pytanie czy nadal podtrzymują swoje zarzuty wobec siebie. Po otrzymaniu potwierdzenia zapytałem: A ile lat mieszkacie obok siebie i ile lat stoją tam wspomniane ule? Na to pytanie odpowiedzieli, że ponad dziesięć lat. I do tej pory wam ich obecność nie przeszkadzała, a teraz nagle przeszkadza? Dlaczego, czy zaistniały jakieś inne okoliczności? Obaj odpowiedzieli, że nie. No jakoś to było, mówi pokrzywdzony, ale teraz, to córkę użądliła pszczoła, to żonę, to psa, że aż się urwał z łańcucha i takie jeszcze różne żale, które z pszczołami nie miały nic wspólnego.

pasieka (fot. internet)

     Na to drugi odpowiada, że może kiedyś w przeszłości jakieś temu podobne niedogodności były, ale mieliśmy taką nie pisaną umowę, że za to dostanie każdego roku parę butelek miodu. A i coś mocniejszego też od czasu do czasu wypiliśmy. Raz ja postawiłem, innym razem on i żyliśmy w zgodzie. - Ale teraz zgody nie będzie - powiedział pokrzywdzony i zażądał postawienie wysokiego płotu, albo likwidację uli. Masz babo placek pomyślałem i nie bardzo wiedziałem co z tym zrobić. Postawienie płotu, nie jest takie proste, bo przecież nie może być płot z siatki, tylko przynajmniej z desek i wysoki wg przepisów na około sześć metrów jeśli dobrze pamiętam, a długi taki jak są ustawione ule i jeszcze trochę dalej.

     Żaden nie chciał ustąpić i na wybudowaniu płotu się skończyło, chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że to jest niewykonalne, bo i zezwolenie na płot trzeba od kompetentnego organu i przecież całe osiedle zeszpeci taka nietypowa budowla. Najwyżej niech sprawę rozstrzygnie sąd, bo stamtąd ten wniosek o pojednanie był przysłany. Z tego co się później dowiedziałem obaj panowie, gdy wyszli z komisji pojednawczej zawadzili o gospodę niby wypić po setce, a tam się tak urżnęli, że obaj zgodnie pod rękę idąc, do domu się prowadzili, a właściciel pszczół dotąd hodował je, dokąd tylko miał siły Teraz, to już dawno obaj nie żyją.

     Odrębną sprawą było orzekanie o winie przez kolegium do spraw wykroczeń, którego byłem członkiem, czy ławnikiem, różnie to nazywano, przez ponad dziesięć lat. Na kolegium były rozpatrywane wykroczenia, a najwięcej wykroczenia drogowe. Były też rożnego rodzaju zakłócenia porządku publicznego, obelżywe słowa, rzadziej o miedzę, czy drobną kradzież, a nawet o nielegalne łowienie ryb bez odpowiednich uprawnień czyli karty rybackiej. Były to sytuacje godne politowania, ale także nader śmieszne. Bywało, że taki obwiniony w końcowym słowie na jakiejś bardzo błahej sprawie prosił o karę śmierci. Prawie nigdy obwinieni, a w większości byli to młodzi ludzie nie przyznawali się do winy. Zawsze byli niewinni, zawsze, to ta druga strona była winna, ale nie oni.

     Zapamiętałem m.in. jedną z takich rozpraw, gdzie młodzi mężczyźni byli obwinieni o spowodowanie rozróby w gospodzie, a tym samym zakłócenie porządku publicznego. Nie bardzo było wiadomo o co tak naprawdę poszło, w każdym bądź razie doszło do szarpaniny z kelnerkami i używanie wobec nich słów wulgarnych, albo słów powszechnie przyjętych za obelżywe. Jeden z nich o imieniu Andrzej znany w Kazimierzy jako Jędrek na ogół chłopak spokojny, ale zbyt często zaglądający do kieliszka był obwiniony o to, że kelnerce powiedział jeden raz lub kilka razy: ty lampucero. Kelnerka owa była średniego wzrostu, przy dość dużej tuszy, okrąglutka na twarzy, na ogół, według nas, nie zadająca się niepotrzebnie z konsumentami.

     Na pytanie przewodniczącej składu orzekającego, czy przyznaje się do winy, odpowiedział: Ja do winy? Ale skąd. Jestem niewinny. - Ale jak to? - drąży dalej sprawę przewodnicząca, nie powiedział obwiniony pani tu obecnej lampucero? - A lampucero, o to chodzi, to może i powiedziałem, ale przecież to nic strasznego. - Jak to nic strasznego, przecież jej obwiniony ubliżył. - Że powiedziałem lampucero?, Nigdy w życiu. - To co według obwinionego znaczy słowo lampucera? pyta przewodnicząca składu orzekającego. - No lampucera, to jest tak, że jak się kogoś bardzo lubi, szanuje, to się mówi ty lampucero, albo lampucerko. I koniec jego wyjaśnień.

     Takich i podobnych spraw nasłuchałem się przez te lata dość sporo. Na koniec tego tematu należy mi się wyjaśnienie, że na te posiedzenia kolegium nie chodziłem przecież codziennie. Było nas z gminy kilkoro, aby w razie gdy nie przyszedł któryś z członków składu orzekającego można go było zastąpić, gdyż byliśmy na miejscu, jak nie jeden to drugi. Nie mogło bowiem odbyć się posiedzenie kolegium w niepełnym składzie, a pełny skład to przewodniczący i dwóch członków (ławników). Do tego był jeszcze oskarżyciel, którym był zazwyczaj w tym czasie milicjant i ewentualnie obrońca (adwokat), co prawie nigdy się nie zdarzało. Członków do kolegium wybierało się z terenu całego powiatu.

     W latach siedemdziesiątych było też modne organizowanie na wsiach pomocy przy wykopkach jesiennych plonów, rolnikom, którzy z różnych nie zależnych od nich przyczyn nie dawali sobie z tym problemem rady. Tacy rolnicy zgłaszali do gminy prośbę o pomoc. Pamiętam jak autokarami pracownicy zakładów pracy w miastach ruszali na wieś do pracy u rolników.

praca w czynach społecznych, rozładowywanie furmanki z ziemią na budowę drogi w Hołdowcu, od lewej: Julian Kołton - majster drogowy, Tadeusz Radziszewski - naczelnik gminy, NN, Stanisław Uszko - agronom (fot. zbiory autora)

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Pszczółka

Maleńka pszczółka na kwiatku usiadła,
Lecz po chwili nagle z niego spadła,
Ale niebawem nań powróciła,
Gdyż odurzyła ją woń niezmiernie miła.

Uwija się, przeskakując z kwiatka na kwiatek,
Aby za wszelką cenę dotknąć każdy płatek.
Tak nieustannie pracuje biedna pszczoła,
Aż jej pot ciurkiem spływa z czoła.

Na darmo męczy się, pracując w udręce,
Gdyż kwiatki te są na kolorowej sukience.
A pod tymi kwiatkami, które ma sukienka,
Skrywa się piękna niebieskooka panienka.

To jej zapach zwabił zwinną pszczółkę małą,
Aby napełnić nektarem swoją paszczkę całą.
Bo kobieta jest od Boga darem,
A jej wnętrze wypełnione nektarem.

Zdzisław Kuliś; Donosy, sierpień 2009



idź do góry powrót


23  listopada  sobota
24  listopada  niedziela
25  listopada  poniedziałek
26  listopada  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ