Historia pewnego zegara, odc. 43 - zmiany kadrowe w księgowości

tytułowy zegar (fot. zbiory autora)

Donosy, 16-02-2017

Rozdział XI, odcinek 43 - zmiany kadrowe w księgowości

     Później zrobiła herbatę, którą wzięła w lewą rękę, a cukier w prawą i mówi: - Panie Zdzisiu niech mi pan otworzy drzwi, co uczyniłem, a ona zaniosła herbatę panu inspektorowi. Gdy tam później wchodziliśmy z dokumentami, to nadal wszystko stało na biurku. A niech stoi mówi pani Hania. Aż tu po jakimś czasie kanapki zniknęły, po herbacie pozostała tylko szklanka, a i wczorajszych ciastek ubyło prawie połowę. I tak już było każdego dnia, aż do zakończenia kontroli.

     A kiedy zakończyła się kontrola, protokół został napisany, oczywiście tu na miejscu, w obecności kierownika Wydziału Ryszarda Wątka i naczelnika Władysława Migórskiego, odczytany i podpisany, należało, jak nakazuje obyczaj, po lampce jakiegoś trunku skosztować, aby zestresowane nasze umysły odprężyć. I tak się też stało. Akurat zbliżała się godzina piętnasta, inni pracownicy kończyli pracę, a my pozostaliśmy dłużej, aby spokojnie podyskutować o tym i o owym.

od lewej: Ryszard Wątek, Zofia Curlej, Lucyna Gręda i Kazimierz Stopnicki (fot. zbiory autora)
     Wypiliśmy więc po lampce, potem po drugiej, a czas sobie płynął wcale na nas nie zważając. Pan inspektor był bardzo wesoły i widać było wyraźnie, że szuka jakiejś rozrywki, bo nawet nam zaproponował, abyśmy pojechali do Krakowa zabawić się w jakimś lokalu. O pieniądze się nie martwcie, ja mam przy sobie trochę forsy, to nam wystarczy. Ale my kategorycznie odmówiliśmy i z propozycji pana inspektora zrezygnowaliśmy. Posiedzieliśmy jeszcze trochę i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Inspektor ze mną i z Wątkiem poszedł do autobusu, bo było nam wszystkim po drodze, a pani Hania poszła w swoją stronę. Za dwa tygodnie przyszły z Wydziału Finansowego Urzędu Wojewódzkiego zalecenia pokontrolne. Mówiło się, że jak jest do czterdziestu punktów zaleceń pokontrolnych, to jest dobrze, a jak powyżej, to jest źle. My mieliśmy dwanaście.

Rozdział XII

     Pracę z panią Zosią Curlej, o której wspomniałem wcześniej, zaczęliśmy w roku 1995. I było nas w księgowości budżetowej nadal dwoje. Obowiązków przybywało, a pracowników nie. Jednakże musieliśmy sobie jakoś radzić. Obowiązki zostały podzielone na nas dwoje i każdy robił, co do niego należy. Jakby ktoś przeczytał teraz mój zakres czynności, który trzymam sobie na pamiątkę, to z wrażenia mógłby dostać oczopląsów. Ale tak musiało być. Po paru latach pani Zosia też odeszła na emeryturę, a przyszła pani Lucyna Gręda. Tak z panią Zosią jak i panią Lucynką pracowało nam się bardzo dobrze.

     W roku 2001 odszedł na emeryturę skarbnik Ryszard Wątek, a na jego miejsce został zatrudniony Zbigniew Piś, który przyszedł z Kazimierskich Zakładów Ceramiki Budowlanej. Nowy skarbnik szybko się zaaklimatyzował i praca szła pełną parą. Papiery, papiery i jeszcze raz papiery, a na nich cyferki z dnia na dzień, bez końca. W tym to czasie zaczęto już do naszej księgowości wprowadzać komputery, ale żeby tak całkowicie na nich nasza praca była oparta, to nie. Stało się to dopiero wtedy, kiedy odszedłem na emeryturę. A na emeryturę odszedłem z dniem trzydziestego września 2005 roku.

     Wcześniej jednak do naszego pokoju przyszła młoda panienka Agnieszka Marzec, która kończyła wyższe wykształcenie i miała zastąpić mnie po moim odejściu na emeryturę. I tak się też stało. Przez około dwa lata pracowała razem z nami, jednocześnie przyuczając się do tego stanowiska i kiedy odszedłem z powodzeniem dawała sobie radę jako księgowa. Trzeba przyznać, że księgowanie, to nie jest taką prostą czynnością i jest w instytucjach zatrudnionych wiele głównych księgowych, lub w gminach skarbników, którzy księgować nie umieją.

     Pani Agnieszka była osobą zdolną i szybko pojmowała sztukę księgową. Wtedy jeszcze była panienką, ale wkrótce wyszła za mąż, zmieniając swoje nazwisko na Gaik. Oj huczne było weselisko w remizie strażackiej w Koszycach po zawartym ślubie w kościele parafialnym w Bobinie. Z naszej gminy była dość liczna delegacja spośród najbliższych pracowników, oczywiście z burmistrzem Adamem Bodziochem na czele i jego małżonką Jolantą.

     Kiedy odchodziłem na emeryturę, zegar, któremu też się ona należała, pozostał jednak na swoim miejscu. Żegnając się poprosiłem panie, a konkretnie panią Agnieszkę moją spadkobierczyni, aby się nim zaopiekowała i by wisiał tu jak najdłużej. Po pewnym czasie, gdy poszedłem odwiedzić moje koleżanki, zegar był na swoim miejscu i skrupulatnie odmierzał godziny.

od lewej: Agnieszka Gaik, Wioletta Karbowniczek i Lucyna Gręda (fot. zbiory autora)

     Po niespełna rocznym pobycie na emeryturze poproszono mnie, abym przyszedł do burmistrza pana Adama Bodziocha na rozmowę. Ciekawy co pan burmistrz ma do powiedzenia, poszedłem zaraz na drugi dzień. Pan burmistrz zaproponował mi, czy bym nie przyszedł do pracy do gminy na około jeden rok zastąpić Agnieszkę Gaik na tym stanowisku, na którym ona mnie zastąpiła, bo ona wybiera się na urlop macierzyński. Nie mogłem przecież odmówić i niemal od ręki zostałem zatrudniony, bo w tym fachu nie mogło być zaległości.

     Księgowość, przypominam, wymaga dokładności i systematyczności. W tym czasie pracowałem już ponad trzy lata na pół etatu w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej jako główny księgowy. Przepisy nie zabraniały, aby pracować nawet na dwóch pełnych etatach w dwu różnych instytucjach jeśli tylko zakład macierzysty wyraził na to zgodę. I w ten sposób w Urzędzie Miasta i Gminy pracowałem jeszcze półtora roku. Po powrocie pani Agnieszki jeszcze długo pracowałem, w sumie półtora roku, pomagając w różnych pracach. A kiedy już tak naprawdę z gminy odszedłem, to pozostała mi jeszcze praca w bibliotece, gdzie pracowałem do roku 2013. Wkrótce po moim ostatecznym odejściu z gminy do ekipy księgowych doszlusowała pani Wioletta Karbowniczek, która to wcześniej pracowała w pokoju obok zajmując się podatkiem obrotowo dochodowym.

     Czas płynął nieubłaganie. Ze względu na to, że gmina była jednostką nadrzędną w stosunku do biblioteki, często tam chodziłem. Z gminy mieliśmy dotację, do gminy składało się sprawozdania, z gminy przychodziła komisja rewizyjna kontrolując naszą pracę, bo gmina była organem założycielskim biblioteki. Za każdym razem kiedy zaszedłem do księgowości, zegar wisiał. Aż pewnego dnia, gdy wszedłem, spojrzałem nad drzwi, zegara nie było. Od razu wyraziłem zdziwienie: - O! Nie ma zegara. W tej samej chwili pani Agnieszka wyjaśniła mi, że było malowanie i zegar został zdjęty. Przy malowaniu usunęli gwoździa, a do zamontowania drugiego nikt jakoś się nie kwapi i tak dziś, jutro, pojutrze i upłynęło aż do dnia dzisiejszego. - Ale niech się pan nie martwi, jest bezpieczny w szafie i nic mu nie grozi. Na dowód wyjęła zegar z szafy i pokazała wraz z kluczykiem do nakręcania. Wtedy to ustaliliśmy, że może go nie warto wieszać i zaproponowała bym go sobie może zabrał na pamiątkę. - No to dobra - odrzekłem - niech go pani schowa do szafy, to jak będę następnym razem to sobie zabiorę. Zegar ten już kilkadziesiąt lat temu został odpisany z inwentarza gminy i nie stanowił jej majątku.

Pracując w bibliotece na pół etatu miałem więcej wolnego czasu, a że nie lubię próżnować, zacząłem pisać wiersze, wydawać książki, pisać artykuły do gazet i chodzić na wszelkie uroczystości kulturalne gdzie tylko nadarzyła się okazja.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Trzy panie

Jak trzy kwiaty kolorowe,
Tak i one skupione, niewinne.
I chociaż niby są jednakowe,
To jednak inne.

W jednym wazonie się mieszczące,
Niewielkie ruchy wykonują.
Oczy wpatrzone w coś, błyszczące,
Ciągle czegoś wypatrują.

Czasem do siebie się zbliżają,
Jak podczas wiatru płatki róży.
Często ze sobą rozmawiają,
Bo ich rozmowa pracy służy.

A kiedy chmura nad nimi zawiśnie
I nawet deszczem popada,
I chociaż serce trochę ściśnie,
To kwiatek z kwiatkiem się dogada.

Po burzy zawsze cisza następuje
I słońce na niebie zaświeci.
Niebawem uśmiech na twarz występuje,
A jutro skowronek radości nadleci.

I znów te róże pochylone,
Niemalże nieruchomo siedzą.
I znów te oczy gdzieś wpatrzone,
Układ cyferek ciągle śledzą.

A gdy ich oczy są zmęczone
I zmysł odmawia posłuszeństwa,
Każda z nich zamienia się w żonę
I wpatruje się w owoce małżeństwa.

A gdybyś nie wiedział, o czym mowa,
Drogi czytelniku i kolego,
Więc odpowiadam, nie żałując słowa,
To są Trzy Panie z Wydziału Finansowego.

Zdzisław Kuliś; Donosy, wrzesień 2008

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/kulis_zegar/20170216zegar43zmiany/art.php