facebook
Historia pewnego zegara, odc. 48 - ostrzegawczy sen
    Dzisiaj jest sobota, 23 listopada 2024 r.   (328 dzień roku) ; imieniny: Adeli, Felicyty, Klemensa    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy, projekty   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Historia pewnego zegara / Historia pewnego zegara, odc. 48 - ostrzegawczy sen
O G Ł O S Z E N I A


Historia pewnego zegara, odc. 48 - ostrzegawczy sen

tytułowy zegar (fot. zbiory autora - internet)

Donosy, 20-04-2017

Rozdział XII, odcinek 48 - ostrzegawczy sen

     Ja mając wciąż na myśli ten sen spoglądam co jakiś czas na suszarkę, a właściwie na otwór do paleniska, bo był akurat od tej strony, gdzie składaliśmy przywieziony tytoń. Raz, drugi, piąty spojrzałem i nic złego nie zauważyłem, aż kiedy spojrzałem po raz kolejny, zauważyłem ogień, którego w tym miejscu nie powinno być. Zawołałem tatę i mówię: Coś mi się wydaje, że ten ogień jest ponad paleniskiem, czy się tam się coś złego nie dzieje. Tata położył tytoń, który niósł na rękach i podszedł pospiesznie do suszarni.

     Po obejrzeniu powiedział, że pali się słup, który trzyma ścianę. Przynieście w wiadrach wody, a sam najpierw ugasił ogień w palenisku, a potem siekierą odrąbał kawał ściany, aby dostać się do ognia i odciąć go od dalszego rozprzestrzeniania się. Na szczęście nie był to jeszcze ogień otwarty, on się żarzył i nie doszedł jeszcze do tytoniu, który już był na dosuszeniu i mógł się łatwo zapalić. Dlatego też nie wzywaliśmy straży i sami sobie z tym pożarem poradziliśmy. Gdyby nie to ostrzeżenie mojego świętej pamięci brata, przekazane we śnie mojej mamie, zapewne spaliłaby się suszarnia z tytoniem, a być może i inne budynki jak stodoła czy dom, które znajdowały się w bezpiecznej odległości, ale gdyby była wietrzna pogoda, kto wie. Ponieważ był już późny wieczór, to po zdjęciu tego tytoniu z wozu mieliśmy już zbierać się do spania, a kiedy usnęlibyśmy twardym snem po całodziennym trudzie, nie jest przewidziane jak to mogło się zakończyć.      Od tej pory często się zastanawiam na temat łączności między światem żywych i światem umarłych. Tą historyjkę opowiadałem wielu ludziom prostym i wykształconym, rozmawiałem z księżmi, każdy potwierdza, że musi coś być i tyle, ale nikt nie może tego faktu wyjaśnić, albo nawet snuć przypuszczeń w tym temacie. Święte figury na asfalcie, czy pies na drodze o czym pisałem wyżej, mogły mi się przywidzieć, ale tu mama miała wyraźny sen ostrzegający i być może ten sen ocalił naszą rodzinę od pożaru. Każdy człowiek w swoim życiu ma wiele snów i ja także, ale trzeba by je przetłumaczyć, że może coś znaczą, a może nie. Ale z takim wyraźnym i tak czytelnym spotkałem się w moim życiu tylko raz. Od tamtej pory w sny wierzę i w to, że jakaś łączność ze zmarłymi jest.

projekt bogatego domu mieszkalnego (fot. zbiory autora - internet)

     Nie piszę za dużo o moim życiu, albowiem te wspomnienia nie są moją biografią, ale przed ich zakończeniem opiszę jaki wpływ na życie i czy w ogóle mają np. pechowe liczby. Otóż ja urodziłem się w dniu trzynastego, a ponadto moje nazwisko i imię składa się z trzynastu liter. Czy w związku z tym mam w moim życiu pecha? Postaram się krótko na ten temat napisać. Mając przed oczami całe moje minione życie, wydaje mi się, że nie rożni się specjalnie od życia innych ludzi. Wszyscy mają w swoim życiu wzloty i upadki, raz jest lepiej, a innym razem gorzej, tak jak mówi przysłowie: raz na wozie, raz pod wozem. Prawie wszyscy mają choroby w rodzinie, różne nieszczęścia i śmierć dalszych i bliskich i moje życie z tym by się mniej więcej pokrywało.

     Zapewne są ludzie bardzo bogaci i zapewne trafiają się tacy, co nie chorują, ale tak już w życiu jest. Mnie zastanawia, co to jest bogactwo i do czego ono jest potrzebne. Otóż w/g mnie największym bogactwem jest zdrowie i przyjaciele o czym piszę w moich wierszach. Bo na co lub po co potrzebne mi będą miliony na koncie bankowym, czy jakieś pałace, a w nich złote ściany, jak nie będę miał zdrowia, będę leżał nieruchomy w tych złotych ścianach i nie będę mógł sam się obsłużyć i nikt do mnie nie przyjdzie, bo nie będę miał przyjaciół.

     Dla mnie jest to obojętne, czy ściany będą wymalowane, czy wytapetowane, byle było czysto i schludnie. Po co ludziom tyle bogactwa? Zastanawiam się często. Jak czytam, czy słyszę jacy bogaci są tzw. oligarchowie, to zadaję sobie pytanie. A czy oni mają kontakt z najbliższą rodziną? Czy mają kontakt uczuciowy z synem, czy córką, nie tylko pieniężny, czy takowy kontakt mają z ojcem staruszkiem i matką, a może babcią? Zapewne ta babcia ma zapewnioną opiekę przez wynajętą osobę, ale czy to wystarcza dla rodziny i więzi rodzinnych?

     Moja odpowiedź jest - nie. Może ja źle myślę, może ktoś powiedzieć, że jestem stary i głupi, ale ja wiem swoje. Każdy człowiek powinien mieć tyle, żeby godnie żyć, czyli być najedzony, wyspany, ubrany przeciętnie. Mieć zapewnioną opiekę lekarską , miłość rodziny i przyjaciół wśród otoczenia i mieć dach nad głową, czyli mieć gdzie przeciętnie mieszkać, trochę pieniędzy w zapasie na czarną godzinę i tyle. Czy ja będę innym człowiekiem jak będę miał kilka milionów na koncie? Nie, będę takim samym człowiekiem z krwi i kości jak bez tych milionów, chyba tylko stosunek do samego siebie i innych mi się zmieni, bo mi woda sodowa uderzy do głowy, ale po co to wszystko?

     A więc, aby nie zatracić wątku o ludzkim pechu w swoim życiu, wracam do stwierdzenia, że moje życie nie odbiegało specjalnie od innych, ale miałem kilka przypadków, które chyba tylko dzięki Bogu nie skończyły się tragicznie. Już w wieku dwóch lat przeżyłem pierwszą tragedię, która skończyła się szczęśliwie. Obok drogi przy, której stał mój dom rodzinny w Chruszczynie Wielkiej po obu jej stronach, były rowy. Jednym z nich będącym po drugiej stronie tej drogi patrząc od strony domu stale płynęła woda. Raz większa, innym razem mniejsza, ale prawie przez cały rok płynęła. Jedynie kiedy był bardzo suchy rok, to na krótki okres woda wysychała, aby znowu po najbliższym deszczu wezbrała.

wiosenne roztopy na wsi (fot. zbiory autora - internet)

     W drugim, niegłębokim rowie, tym od strony domu rzadko była woda, jedynie po większym deszczu, lub podczas roztopów śniegu na wiosnę, ale kiedy spłynęła, znów był suchy. Pewnego wiosennego dnia, kiedy już śniegi stopniały i powoli zaczęło obsychać wokół domu, tato pozwolił nam z dużo starszym bratem iść na krótko na pole zażyć wiosennego powietrza. Był piękny wiosenny, ciepły dzień więc wyszliśmy. Podwórko nasze było ogrodzone, a żeby wyjść na drogę trzeba było otworzyć furtkę, która była zamykana na haczyk. Ja tej furtki w żaden sposób nie mógłbym otworzyć, bo nie dostawałem do tego zamknięcia. Przecież byłem mały, ledwie umiałem chodzić po suchym placyku na podwórku, który wyznaczył nam tato do zabawy w tym czasie.

     Za wymienioną furtką był mostek przez ten rów, w którym rzadko była woda, a za mostkiem droga. W tym czasie akurat w rowie było dużo wody, czy aż tak dużo? W każdym razie takie małe dziecko jak ja mogło się utopić. Tato był tzw. złotą rączką. Oprócz tego, że był cieślą, robił jeszcze wiele innych rzeczy. W tym czasie robił buty dla któregoś z nas. Siedząc przy oknie od czasu do czasu spoglądał w okno mając nas w zasięgu wzroku. Wszystko było w porządku, aż do pewnego momentu. Spojrzał w okno i mnie nie widzi tam gdzie powinienem być, skierował lekko wzrok i zobaczył mnie stojącego na mostku nad płynącą wodą i nachylającego się ku niej. To był alarm. Zerwał się z miejsca i szybko popędził do mnie w tym czasie już zanurzonego w wodzie i tylko malutkie rączki wystające ponad nią wskazywały gdzie jestem. Chwycił szybko za te rączęta i wyciągnął mnie z wody.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Wśród przyjaciół

Zanim zaczniecie tego wiersza czytanie,
Postawcie sobie takie oto pytanie:
Czy może żyć człowiek w samotności?
Czy może żyć teraz i w przyszłości?

Odpowiedź jest krótka: oczywiście, że może,
Ale co to jest za życie, mój Boże,
Kiedy nie masz do kogo otworzyć gęby,
A gdzie się obrócisz, pustka i smutek wszędy.

Dlatego nie potrzeba wysiłku wiele,
Aby wokół nas byli przyjaciele.
A prawdziwa przyjacielska miłość sprawi,
Że będziemy dla siebie łaskawi.

Bo ten, kto ma przyjaciół wiele
Sam zapewne jest dobrym przyjacielem,
Gdyż dobra przyjaźń piękno czyni,
Łamiąc niekiedy lody między bliskimi.

Więc przybyliśmy Panowie i Panie,
Z przyjacielską wizytą na to spotkanie,
Gdzie drzwi dla każdego stoją otworem
I niechaj to będzie dla innych wzorem.

Życzymy wszystkim dużo pomyślności,
A zdrowia i długiego życia w szczególności.
Niech Wam beztrosko upływa każda godzina,
Abyśmy się razem czuli jak jedna rodzina.

Niech bogactwem Waszym będą przyjaciele,
Co przyniesie szczęście i radości wiele.
Bo choć człowiek jest bogaty finansowo,
Gdy przyjaciół nie ma, jest biedny duchowo.

Zdzisław Kuliś; Donosy, listopad 2009



idź do góry powrót


23  listopada  sobota
24  listopada  niedziela
25  listopada  poniedziałek
26  listopada  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ