facebook
Moje wspomnienia dzieciństwa cz. I - odcinek 3
    Dzisiaj jest sobota, 23 listopada 2024 r.   (328 dzień roku) ; imieniny: Adeli, Felicyty, Klemensa    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy, projekty   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Moje wspomnienia dzieciństwa cz. I / Moje wspomnienia dzieciństwa cz. I - odcinek 3
O G Ł O S Z E N I A


Moje wspomnienia dzieciństwa cz. I - odcinek 3

Proszowice 7 września 1939, ulica Królewska na odcinku między Rynkiem, a ul. Racławicką, zdjęcie ze zbiorów Wojciecha Nowińskiego [fragment]
(fot. zbiory IKP)

Proszowice, 18-12-2019

odcinek 3
Rozdział II. Wielkie przedstawienie

     Role do przedstawienia były gotowe, stroje także. Teraz trzeba było znaleźć odpowiednią sale. Żadne mieszkanie dzieci nie nadawało się do tego celu. Co robić? Należy coś wymyśleć. I tym razem Danka wpadła na dobry pomysł. Słuchajcie! Po drugiej stronie sieni naszego domu ma mieszkanie ciocia Hanusia. Mieszkanie jest puste, bo ciocia wyszła za mąż i przeniosła się do męża na Podgórze, do młyna.

Pokoje są duże, nadawałyby się na salę teatralną, ale musimy uzyskać zgodę cioci. W tym celu musimy pójść na Podgórze i poprosić ciocię o zgodę. Ta rozmowa nie będzie łatwa, dlatego musimy wymyśleć coś ciekawego, podejść ją, zainteresować - jednym słowem okręcić ją, aby nie mogła odmówić
.

dom P.Grzesika od podwórza, okna z lewej to sala teatralna dzieciaków, z lewej strony widoczna ściana stodoły, poniżej stodoły, przy końcu podwórza była drewniana szopa tzw. "wozówka", w której stały wozy, to w tej szopie urządzono opisaną szkółkę
(źródło: 24ikp.pl)

     Ewa i Danka zostały oddelegowane do pertraktowania z ciotką, a po drodze miały wymyśleć jakiś podstęp. Do Podgórza było dość daleko. Można było iść drogą i przejść przez most na rzece, która tam płynęła, lub iść na skróty, prze park, przez łąki, przejść przez rzekę Szreniawę i Podgórze już blisko.

zabawy dzieci w płytkim nurcie rzeki - ze zb. Muzeum im. Mehoffera w Turku
(źródło: Pismo Towarzystwa Przyjaciół Uniejowa "w Uniejowie" nr 71)

     Wybrały drogę na skróty. Był dzień upalny. Słońce zachodziło. Szły wprost na słońce, przez łąki, doszły do rzeki, ale już z daleka słychać było wrzaski, piski, śmiechy dzieci. To dzieciarnia z tego końca miasta kąpała się w rzece. Woda była nagrzana, rzeka płytka. Dzieci mogły swobodnie bawić się, bez obawy, że się potopią.

     Widząc taką wesołą zabawę, nie mogły przepuścić tej przyjemności i nie zabawić się. Nie opłacało się rozbierać - podkasały więc spódnice wysoko i wskoczyły w ciepły, przyjemny nurt. Dzieci podbiegły do nich, chwyciły za ręce, zrobiły kółeczko, pociągnęły je. Zawirował świat, fale się zakłębiły, woda wytryskiwała spod nóg depczących ciepłe odmęty. Woda spadała złoto różowymi kropelkami na złote opalone ciała dzieci. W szalonym tańcu nogi Ewy na moment oderwały się od śliskiego dna, a głowa znalazła się pod wodą. Przestraszona próbowała krzyknąć, zamiast tego łyknęła sobie trochę mętnej wody. Dzieci szybko pociągnęły ją za ręce i postawiły na nogi.

     Po takiej przygodzie dzieci przycichły, a Ewa i Danka zrezygnowały z dalszej zabawy. Z posępnymi minami wyszły na brzeg, jak dwie topielice, - obie były mokre, z głowami. Najgorsze było to, jak się pokażą w takim stanie ciotce. Zanim dojdą, może trochę obeschną. Gorzej było z włosami. Danka miała krótkie włosy, ale Ewy były długie, grube, zaplecione w dwa warkocze. Szły wolno nie spiesząc się, bo może trochę podeschną.

Szreniawa w okolicach Proszowic - takie miejsc tzw. "łachy", inaczej płytkie koryto rzeki było miejscem, gdzie gospodarze poili krowy, konie, które pasły się na błoniach przylegających do rzeki, były też wymarzonym miejscem kąpieli dorosłych i dzieci
(źródło: garnek.pl)

     Ciotka i tak poznała, że są mokre. Na widok topielic krzyknęła - kąpałyście się ubrane, czy topiłyście się? Zawstydzone, musiały opowiedzieć o całej przygodzie, ale wiedziały, że taki brak odpowiedzialności za siebie, a tym bardziej za grupę, którą miały reprezentować i lekkomyślność nie ułatwi im załatwienia sprawy.

     Ciotka była zła. Mimo tego Danka odważyła się powiedzieć to, co obmyśliły po drodze. Ciociu, przyszłyśmy cię zaprosić na wielkie przedstawienie. Zgorszona mina ciotki przeszła teraz w zdziwienie. Przedstawienie? A kto robi to przedstawienie? Szkoła, Kółko Różańcowe? Przecież nie ma żadnego święta, ani rocznicy. To My, odpowiedziała Danka. Co Wy? To My dajemy przedstawienie. Ciotka zaczęła się śmiać; co dajecie? Przedstawienie? muszę iść, popatrzeć, co jeszcze ciekawszego chcecie pokazać?

To nie tak Ciociu, prawie z płaczem powiedziała Danka i opowiedziała całą historię założenia szkoły. Teraz wreszcie odważyła się powiedzieć, że proszą o pozwolenie na wystawienie przedstawienia w jej domu. Ciotka spoważniała, pomyślała i zrozumiała, że to sprawa wysokiej wagi i prestiżu dla takich wielkich nauczycielek, iż nie może im odmówić.

     Pozwoliła, ale odpowiedzialnością obarczyła Dankę. W razie jakichś strat, ojciec pokrywa koszty. Danka była przestraszona nie na żarty, ale mężnie podjęła odpowiedzialność. Jedna sprawa była załatwiona. Można było wejść do mieszkania i urządzać scenę, a także załatwiać resztę spraw. Przygotowano bilety po pięć groszy. Ważne było przygotowanie sceny. Teraz już było pewne, że przedstawienie się odbędzie.

     W pierwszym rzędzie trzeba było brać się ostro do ćwiczenia ról. Dzieci miały utrwalone teksty. Wypowiadane kwestie były krótkie. Każde dziecko mogło sobie przyswoić te parę zdań. Można było przystąpić do ćwiczenia odpowiedniej mimiki i gestów. To było zadanie dla Danki i Ewy. I tu nastąpiły między nimi nieporozumienia i sprzeczne interpretacje gestów i mimiki.

     Ewa była pewna, że lepiej to zrobi niż Danka. Kiedy jednak wykonywała gesty, natychmiast na scenę, czyli na środek sali wpadała Danka i wykonywała odmienne gesty. Podczas podnoszenia rąk przez Ewę, Danka je rozkładała w bok, podczas śmiechu Ewy, Danka przybierała groźną minę.

     Dzieci stłoczone w drugim końcu pokoju, obserwowały z początku spokojnie, bo musiały się nauczyć tych gestów - w końcu zdezorientowane otwierały buzie ze zdziwienia. Niektórym buzie zaczęły się krzywić do płaczu. Starsze w tyle zaczęły się cichutko podśmiechiwać. Szczyt nastąpił, kiedy obie reżyserki nie wytrzymały i na oczach widowni zaczęły się przepychać, wykrzykiwać, podskakiwać. Przedstawienie zamieniło się w cyrk. Dzieci nie wytrzymały, podniósł się chóralny śmiech, krzyk, podskakiwania. Takiej zabawy dzieci jeszcze nie miały. Obie reżyserki złe, zawstydzone uciekły, aby swój żal, wstyd wypłakać bez świadków. Dzieci zasmucone rozeszły się do domów. Przedstawienia nie będzie.

     Upłynęło dużo czasu, zanim obie dziewczyny przełamały problem uporu i wstydu. Doszły jednak do wniosku, że szkoda takiej pięknej pracy i takiego trudu, jaki włożyły w tą sprawę - pogodziły się. Przerwane próby wszczęto od nowa. Przyszła w końcu kolej na scenę.

     Scena musiała być wysoka i duża. Skąd zdobyć deski na podłogę sceny. Wypytywałyśmy wszystkich - czy ktoś nie widział gdzieś takich desek? Może przy budowie, może koło domów gdzieś leżą niepotrzebne?

     Stały w gromadce i radziły. Do nich dołączali i inni dotąd niezainteresowani i też radzili. Z boku przysłuchiwała się rozmowom sąsiadka Baśka. Była wielką realistką i nie brała udziału w jej zdaniem głupich zabawach wielkich entuzjastek i romantyczek. W pewnej chwili i ona nie wytrzymała i została wciągnięta w ich poczynania, bo zrozumiała, że coś z tego może być. Doszła do nich i z tajemniczym szeptem zaczęła mówić. Słuchajcie, u nas nad chlewem jest górka. Deski poukładane są luzem, nie przybite. Chodźcie ze mną, tylko cicho i tak, aby was nikt nie widział z domu. Ja wejdę po drzewach na górkę i będę wam podawała prze okno na górce, tylko mnie nie wydajcie, bo by mnie ojciec zabił, - a może nie zauważy braku desek. Tylko uważajcie na drzwi, nie otwierajcie, bo ojciec przyprowadził byka. Trzeba tu dopowiedzieć, że ojciec Baśki był rzeźnikiem.

wojowniczy byczek
(źródło: pixabay.com)
     Pobiegły tyłem ogrodów pod chlewik i z daleka obserwowały, jak Baśka wdrapuje się na górkę. Przepychały się, stawały na palcach, aby dokładnie widzieć, jak będzie podawać deski. Głowa Baśki już znikła, za chwilę nogi też. Nagle usłyszały huk, i zobaczyły jak deska podskoczyła do góry pod naciskiem nóg Baśki, która uklękła na niej blisko brzegu. Deska odbiła się od ściany, i następny huk, i ryk byka, a potem krzyk Baśki. Za chwilę z łomotem drzwi się rozwarły, a z drzwi wybiegł byk unosząc Baśkę na grzbiecie. Byk biegł jak oszalały, otrząsał się, a Baśka uczepiona rękami jego sierści z krzykiem galopowała, dopóki byk jej nie zrzucił.

     Cała gromadka widząc, co się dzieje z wrzaskiem rozbiegła się na wszystkie strony, gdzie komu było bliżej i uciekała szybciej od byka. Teraz dopiero podniósł się rwetes. Baśka leżała potłuczona, ojciec z krzykiem biegał za bykiem. Klął na Baśkę i na byka. Baśka płakała, ojciec krzyczał, a byk ryczał, - taka to była muzyka. Awantura awanturą, ale desek dalej nie było. A od czego są chłopaki?

     Taki rozgłos, jaki zdobyły ostatnią przygodą wciągnął w końcu i chłopaków. Chłopcy doszli, poszeptali i ławki przynieść obiecali. Wieczorem wszystkie potrzebne ławki były w pokoju.

chłopcy znaleźli stare zmurszałe deski
(źródło: google.com)

     W następnym dniu przystąpili do układania sceny. Przyniesiono cegły, poukładano dwoma warstwami, na nich ułożono deski. Scena była gotowa. Zmieciono z niej kurz. Nie myły desek, bo deski były szorstkie, nie heblowane, więc trudno byłoby je zmyć. Wyznaczono dzień, godzinę wystawienia sztuki. W pierwszym pokoju ustawiono stolik jako kasę. Przy sprzedaży okazało się, że brakło biletów i miejsca w sali dla chętnych zobaczenia tego widowiska.

     Zaczęło się przedstawienie. Sala była pełna dzieci i dorosłych. Nie tylko dzieci, ale i rodzice byli ciekawi, co ich dzieci pokażą. Ci, którym brakło miejsca, cisnęli się do drzwi prowadzących do dużego pokoju. Inni wychodzili za komórki, przybudówki pod domem i zaglądali przez okna. Danka była w strachu, aby szyb nie powybijali.

     Przedstawienie zaczęło się. Po odsłonięciu kurtyny, która zrobiona była ze starych koców zapanowała cisza. W pierwszej części programu dziewczynki recytowały wierszyki, za które otrzymały w zwłaszcza od mam wiele oklasków. Po wstępie odegrano krótką bajkę o dobrej wróżce i złym czarowniku. Niektórzy grali pociesznie, niektórych słów nie wymawiając dokładnie, ale treść i tak można było zrozumieć.

     Najciekawsze i nieprzewidywalne było jednak zakończenie bajki. Dobra wróżka miała ukarać złego czarownika. Podniosła czarodziejską różdżkę z tłuczka do ziemniaków, owiniętą staniolem. Dla dodania sobie mocy i złości przytupnęła nogą dosyć energicznie, - w tym czasie czarownik rozwinął skrzydła, bo miał odlecieć. Równocześnie obie postacie podskoczyły energicznie. Po sekundzie wszyscy usłyszeli głośny trzask i obie postacie nagle znikły, jak w prawdziwej bajce. Do góry z nad podłogi uniósł się żółty pył, zasnuł całą scenę i powoli przepływał na salę. Po chwili wszyscy byli w obłokach żółtego pyłu. Podniósł się krzyk, płacz dzieci i lament mam wystraszonych o swoje dzieci.

     Po chwili wszystko się uspokoiło i wyjaśniło, nic się nikomu nie stało. Wydobyto spod sceny wróżkę i czarownika, niemniej wystraszonych od innych. Okazało się, że deski na scenie były zmurszałe od starości i wystarczyło mocne uderzenie, aby pękły. Chłopcy, kiedy nosili deski wieczorem nie widzieli tego. Zresztą kto tam myślał sprawdzać deski? Byli zadowoleni, że są.

     Na końcu jednak strach przerodził się w śmiech i radość. Nikt nie przewidywał takiego zakończenia. Teraz dopiero w euforii wykrzykiwali, że bajka tak powinna się zakończyć. Przedstawienie było wspaniałe. A ciotka, która również przybyła na przedstawienie powiedziała, przecież ja przewidywałam, że pokażecie jeszcze coś ciekawszego niż topienie.

     Zebrali z przedstawienia ładną sumkę, z której można było kupić zeszyty, ołówki, bajeczki. Szkoła rozkwitała, a i rok szkolny się kończył, co dawało dzieciom jeszcze większą swobodę.

Rozdział III. Lekcja geografii

     Bardzo dobrze było w czasie upałów siedzieć w cieniu wozówki. Szkoda również było słońca, swobody, ruchu. Postanowiono wymyśleć coś nowego, aby wyprowadzić dzieci na słońce. Nauczycielki postanowiły, że będzie to lekcja geografii. Obie dziewczynki musiały obmyślić nowy plan. Gdzie najlepiej się myśli? Gdzieś w ukryciu, aby nikt nie przeszkadzał. Gdzie takie miejsce może być? Na strychu.

zabawy na podwórzu
(źródło: fotoblogia.pl)

     U Danki w oficynach (tak nazywano domy za głównym budynkiem, ciągnące się wzdłuż podwórka) był duży strych, pełen pachnącego siana. Danka podkradła starszej siostrze mapę i po cichu weszły na strych. Tu położyły się na pachnącym sianie, rozłożyły mapę i samodzielnie zaczęły zapoznawać się z nią. Szukały i zapamiętywały, gdzie leży jakie miasto.

     Studia trwały długo, dzieci chodziły bezpańsko. W końcu uradziły, że na całym podwórku narysują wielką mapę. Wyszły na podwórko i według mapy rozmieszczały miasta. Nożem wyryły w twardo udeptanym gruncie nazwy miast.

     Dzieci stanęły przed wielkim podwórkiem, gdzie była ogromna mapa. Następnie chodziły od miasta do miasta. Musiały zapamiętać, gdzie leży jakie miasto, bo za chwilę miała się odbyć podróż do tych miast. Za szopą znalazły stary wózek dziecinny i na tym wózku, jak w autobusie miały podróżować. Jedno dziecko wsiadało jako pasażer, a drugie było kierującym. Po kolei wszystkie dzieci podróżowały do wszystkich miastach.

     Była to lekcja poglądowa, której nauczyciele jeszcze nie wymyślili, wspaniała lekcja, pełna ruchu. Przy tym śmiechu było co niemiara, bo co jakiś czas zdarzała się katastrofa. Kółka przy starym wózku odpadały, a dzieci ze śmiechem spadały na ziemię.

     Aby łatwiej było trafić do jakiegoś miasta, wyrysowano drogi, którymi podróżowano. Kierowcy się zmieniali, ale dzieci zbyt długo musiały czekać na swoja kolejkę. Znudzone długim czekaniem nie wytrzymywały. Postanowiły na własnych nogach podróżować od miasta do miasta. Wszystkie drogi zaroiły się podróżującymi. Biegali coraz szybciej we wszystkich kierunkach.

     Tymczasem nadjeżdżał autobus do Krakowa. Miejsce położenia Krakowa wypadło narysować na małym wzniesieniu. Zmęczony kierowca wypchał autobus na wzgórek. Z przeciwnej strony, drogą do Krakowa zmierzała rozpędzona gromada. Wózek, czyli autobus wymknął się kierowcy ze zmęczonych rąk i zjechał wprost na nadbiegających pasażerów. Wózek nie był taki ciężki, ale sam rozpęd spowodował katastrofę. Wszyscy pasażerowie wraz z wózkiem pospadali na ziemię, tworząc skłębioną masę. Poszkodowanych nie było, bo dla takich malców lecenie na ziemię, nie było takie odległe. Dzieci ze śmiechem podnosiły się z ziemi. Zabawa znów się udała, ale były zmęczone.

     Po tak mozolnej lekcji geografii nastąpiła przerwa jednodniowa. Nie była to przerwa zaplanowana przez przewodniczki. Sama przyroda postarała się o to, aby dzieci mogły nieco odpocząć po ostatnich dniach intensywnej nauki.

ciemne chmury i deszcz
(źródło: se.pl)

     Wielka ulewa zapędziła wszystkich do domu. Od samego rana niebo przesłoniło się ciemnymi, ciężkimi chmurami. Świat poszarzał, posmutniał. Z ołowianych obłoków niebo wyciskało drobne, gęste łezki, które zraszały wyschniętą, spragnioną ziemię. Nieśmiały, słaby kapuśniaczek przerodził się w jednostajną, potężna ulewę. Ręce deszczu szorowały dokładnie każdy przedmiot z pyłu nagromadzonego w długie upalne dni. Zapełniały zagłębienia terenu zamieniając je w sadzawki, ozdobione srebrnymi pękającymi kulkami. Potoki deszczu wylewając się z rynien wpadały kaskadami do naczyń, wanien, cebrów. Szare, wodne kotary przesłoniły cały świat.

     Rankiem następnego dnia słońce leniwie przecierało oczy i ukradkiem przezierało na świat błękitnym okienkiem, odsłaniającym rozpraszające się chmury, które wypełniwszy swe zadanie, uciekały szybko w dal, a błękitne przestrzenie obejmowały coraz większy obszar nieba.

budzące się słońce i tęcza
(źródło: google.com)

     Triumfujące słońce znów oblało swymi promieniami cały świat. Osuszały ślady ulewy i polerowały wszystko złocistym połyskiem. Robiło się pogodnie i radośnie. Ściany oficyn były tak białe i czyste, że aż raziły oczy, patrzące na nie. Ileż tu bieli gładkiej, czystej, ile miejsca do rysowania? Czyż jedna kartka zastąpi całą ścianę? Sytuacja sama zachęcała do następnej zabawy. Gdyby tak zrobić konkurs rysowania na ścianie?

cdn.

Wanda Łukomska   



idź do góry powrót


23  listopada  sobota
24  listopada  niedziela
25  listopada  poniedziałek
26  listopada  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ