To dla koni, choć to były konie pociągowe było dużym obciążeniem. To było widać po powrocie z takiej jazdy, konie były zgrzane i zmęczone. Zwykle sąsiad wyjeżdżał o świcie i wracał w godzinach rannych następnego dnia. Jednorazowy transport oznaczał dostarczenie Proszowicom i okolicy około 2200 litrów nafty. Ale nafta ze sklepów znikała. Kupowali ją mieszkańcy Proszowic i wszystkich okolicznych miejscowości. W okresach, kiedy zwiększało się zapotrzebowanie na naftę, wyruszały po nią dwa wozy. Wtedy jednym wozem kierował pan Grzesik, a drugim jego pracownik, jak wtedy mówiono - parobek. Przewóz odbywał się na trasie Proszowice - Kraków przez Kocmyrzów.
Dostępna była w butelkach, ale również sprzedawano ją na litry do metalowych banieczek i innych pojemników. Pamiętam, że najczęściej kupowaliśmy naftę w sklepiku państwa Sadowskich na ul. B. Głowackiego na wprost poczty. To był taki mały sklepik, w którym było wszystko, takie przysłowiowe "szwarc, mydło i powidło". O lampę naftową trzeba było dbać. Uzupełniać w niej naftę. Podkręcać knot zanurzony w nafcie, a z biegiem czasu wymieniać go na nowy, dłuższy. Czyścić codziennie szkło lampy, które ulegało zadymieniu. Należało pamiętać o tym, by płomień nie był za wysoki, bo to groziło nadmiernym rozgrzaniem szklanego klosza i w konsekwencji jego pęknięciem. A nowy było trudno. Rynek był taki, jaki był. Była ona dobrem, bez którego wówczas trudno się było obejść, ale również poważnym zagrożeniem, w przypadku nieumiejętnego lub niedbałego posługiwania się nią. Zawsze należało uważać, gdzie się ją stawia lub wiesza, by nie powstała groźba jej spadnięcia np. na podłogę, zbicia szklanego zbiornika na naftę i ewentualnego zapalenia się nafty. By uniknąć zagrożenia pożarowego, choć to nigdy do końca nie było wykluczone, w obejściach gospodarczych, stodołach, szopach, na strychach, tam wszędzie, gdzie mogło zaistnieć szczególne niebezpieczeństwo zaprószenia ognia stosowano lampy naftowe zamknięte, ze szkłem zabezpieczonym siatką metalową. Miały one również zastosowanie jako lampy rozświetlające drogę na zewnątrz budynków, oraz jako lampy sygnalizacyjne przy konnych wozach w czasie jazdy po zmroku.
Lampa naftowa dawała oświetlenie, ale nigdy nie było ono tak jasne jak światło żarówki elektrycznej. Dlatego, w zależności od potrzeby świeciło się mniejszą, lub większą lampę. W domu zawsze były co najmniej dwie lampy.
Innym oświetleniem dostępnym były świece. To było jednak oświetlenie doraźne i jeszcze bardziej niebezpieczne w stosowaniu na codzień. Czasami myślę, że tamto światło było spokojniejsze. Dawało poczucie ciepła domowego, jakiejś intymności, spokoju.
13. Przedwojenna historia i powojenne początki "elektryki" w ProszowicachW serwisie 24ikp.pl znalazłem kiedyś takie zdjęcie rynku z zabudowaną wschodnią ścianą, z drewnianą jeszcze dzwonnicą i wysokim słupem na wschodnim rogu rynku. Autor komentarza, tak zrozumiałem, wyraża zdziwienie, że Proszowice miały prąd. Miały, z tym, że punktów oświetleniowych w mieście było niewiele. Prawdopodobnie, w rynku dużym dwa, w małym jeden, i po jednym lub dwa na głównych ulicach. Odbiorcą prądu mógł być magistrat, kościół - co by się w tym przypadku zgadzało, bo w latach pięćdziesiątych widziałem w zakrystii przedwojenne gniazdka, wyłączniki i przewody prądowe, apteka. Może ówcześnie mieszkający w mieście lekarze? Może istniejące w mieście warsztaty ślusarskie? Ale nie oznaczało ogólnej dostępności domostw w Proszowicach do dobrodziejstwa korzystania z energii elektrycznej do codziennych czynności domowych i gospodarskich. To była melodia przyszłości.Myślę, że to miasto było inwestorem turbiny wodnej zainstalowanej w parterowym, murowanym budyneczku, na tyłach parku, przy ujściu Ścieklca do Szreniawy. Konkretnie na wybudowanym w tym celu jazie (przepuście). Nie mogła to być jednak turbina dużej mocy. Mogła zabezpieczać jedynie podstawowe potrzeby w tym zakresie. Ale była niewątpliwie novum. Konsultowałem ten temat ze starszą siostrą pamiętającą tamte czasy. Dopiero wybudowanie w latach 1948-1949 pierwszej linii zasilającej Proszowice z podstacji w Słomnikach, oraz budowa transformatora napięcia w Proszowicach i rozprowadzającej sieci elektrycznej, a następnie rozpoczęcie przyłączania domów do tej sieci ograniczyło konsumpcję nafty, choć całkowicie nie zlikwidowało. Wynikało to z faktu, że proces elektryfikacji okolicznych miejscowości trwał w czasie. Transformator usytuowany został na polu, po północnej stronie obecnej ulicy Kosynierów, wtedy nieistniejącej - w odległości około 200 m od niej. Był widoczny z drogi słomnickiej dzięki obudowie z ciemnych desek. Dostęp do niego miał tylko pan Szczurek, ówczesny elektromonter zajmujący się elektryfikacją Proszowic. Można mu było współczuć, gdy prąd zanikał po burzy, lub z innych przyczyn, a zdarzało się to wcale nierzadko, także w nocy. Wtedy musiał się udać do transformatora w celu usunięcia awarii. Mogło to sprawiać trudność i nie koniecznie było bezpieczne. W czasie późniejszym budowa dużej nowoczesnej podstacji i rozdzielni prądu w Proszowicach, przy obecnej ul. Wiślanej była kolejnym krokiem do utrzymania ciągłości dostaw energii elektrycznej dla całego rejonu obsługiwanego przez tą stację. Pierwszym kierownikiem tej podstacji był Bogusław Zastawny, mój bliski kolega, niestety już nie żyjący.
Chichotem historii może być to, iż grunt na którym zbudowano rozdzielnię prądu w dużej części należał do pana J. Grzesika, tego, który w końcu lat 40-tych i na początku lat 50-tych zaopatrywał mieszkańców miasta w naftę do oświetlenia domostw. Życie szło do przodu. Coraz więcej domostw było przyłączanych do sieci. Pamiętam ten dzień, kiedy ojciec w domu oznajmił, że w dniu następnym będą podłączać nas do prądu. Nie do sieci elektrycznej, "do prądu", tak mówiono. Rzeczywiście, instalacja trwała dzień. Na dachu pojawił się metalowy maszt z białymi izolatorami, w sieni na ścianie licznik z bezpiecznikami, a w kuchni i pokojach przewody na ścianach i puszki nadtynkowe z wyłącznikami i gniazdkami. Na suficie podwieszone zostały białe ceramiczne oprawki z żarówkami.
Po południu bez zbędnych formalności pan Szczurek podłączył przewody do drutów elektrycznych na słupie, a wieczorem w domu było już jasno. Po latach oświetlenia naftowego, w domu zrobiło się jakoś inaczej. To światło było inne. Wydobywało wiele szczegółów, na które wcześniej może nie zwracano uwagi. To było rzeczywiście przeżycie. Na żyrandole trzeba było jeszcze trochę poczekać. Dla mnie to była atrakcja, a dla rodziców i starszych sióstr, no cóż? Powrót do normalności tzn. do warunków, jakie mieli mieszkając przez jakiś czas przed wojną w Skawinie. Drugim podobnie przeżywanym momentem było podłączenie w domu głośnika. Popularnie zwany był "kołchoźnikiem". Mała skrzyneczka obleczona z przodu materiałem, z boku, z okrągłym bakelitowym pokrętłem do przyciszania lub wyłączenia głosu. Można było słuchać muzyki, piosenek, słuchowisk, no i prognozy pogody, które wtedy mimo, że meteorolodzy nie dysponowali takimi instrumentami prognostycznymi, jak obecnie, im się sprawdzały. I to rozpoczynanie o 6-tej rano i kończenie audycji o 12-tej w nocy hymnem Polski. Ten moment stwarzał jakąś podniosłość i budził wzruszenie. To urządzenie koloryzowało nieco małomiasteczkowe życie, tym bardziej, że nagłośnienie było zainstalowane na słupach w Dużym Rynku. Można było wtedy obserwować duże grupy kibiców stojących w bezpośredniej bliskości głośników, gdy prowadzone były transmisje meczy. Emocje słuchaczy na tym placu budziły również relacje radiowe z wyścigów na poszczególnych etapach Wyścigu Pokoju Przyjaźni. Były również i informacje o zachodzących na świecie zdarzeniach... Ale, czy tak naprawdę w te informacje ktoś wierzył?
Dzisiaj również funkcjonuje kablowa instalacja przesyłowa programów radiowych i telewizyjnych tzw. "kablówka". Czym się różnią te systemy; stary i nowy? Można pokusić się o stwierdzenie, że stworzenie sieci tamtej radiofonii kablowej miało na celu względy propagandowe. Obecna "kablówka" to instrument dostarczania różnych informacji z całego świata, z użyciem innych narzędzi niż zwykły głośnik. Mimo nieco odmiennych przypisanych im zadań, i baz technicznych ich funkcjonowania, cel obu tych systemów jest zbieżny. Jest nim szerokie wykorzystanie przesyłu w sposób możliwie tani do jak najszerszej liczby odbiorców. Zatem ówczesny system instalacji głośników "kołchoźników" można określić mianem młodszej siostry dzisiaj popularnej "kablówki". Opisany system przesyłowy oparty był o lokalną napowietrzną sieć przesyłową zawieszoną na słupach telefonicznych. Całość tego systemu mogła działać dzięki silnej stacji wzmacniającej zainstalowanej w pomieszczeniu centrali telefonicznej, w budynku Poczty przy ul. Głowackiego. Ciekawostką jest, że urządzeniem sterującym całym tym systemem był niewielki, nie nowy już aparat radiowy "AGA" z magicznym zielonym migającym okiem. Lubiłem siedzieć koło tej cicho mruczącej skrzyneczki z tym dziwnym oczkiem, w przytulnym pomieszczeniu centrali telefonicznej. W miarę upływu czasu, do momentu likwidacji tej sieci odbioru radiowego w miasteczku system był unowocześniany w drodze instalacji bardziej nowoczesnych urządzeń odbiorczych, W tym systemie przekazu funkcjonowało kilkaset głośników zainstalowanych w urzędach w mieście i w domach mieszkańców Proszowic. cdn. Stanisław Paluch | ||||||||||||||||||||||
Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/paluch_lata50_60/20171014odc08/art.php | ||||||||||||||||||||||