facebook
Proszowice lat 50/60 XX wieku, moje wspomnienia. Przyczynek do historii proszowickich ulic
    Dzisiaj jest sobota, 23 listopada 2024 r.   (328 dzień roku) ; imieniny: Adeli, Felicyty, Klemensa    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy, projekty   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Proszowice lat 50/60 XX wieku, moje wspomnienia... / Proszowice lat 50/60 XX wieku, moje wspomnienia. Przyczynek do historii proszowickich ulic
O G Ł O S Z E N I A


Proszowice lat 50/60 XX wieku, moje wspomnienia. Przyczynek do historii proszowickich ulic
odc. 13

(fot. ikp)
Proszowice, 30-12-2017

odcinek 13
27. Tytoń - ostoja ekonomiczna mieszkańców miasta w czasie powojennym

     Ale dawne podwórka proszowickie, to nie tylko zaplecze do hodowli żywca i bydła, to także wszelkiego rodzaju chodzący po nich drób. Kury, kaczki, gęsi, indyki były codziennością. Codzienne własne jajka. Tych nigdy nie brakowało. Podbierałem z gniazda takie świeżo zniesione przez kurkę jajko, robiłem w nim dziurkę, wypijałem na surowo. I nie zaszkodziło, nie było zatruć salmonellą. Oczywiście nie podpowiadam dzisiaj nikomu tego zachowania, ale tak wtedy było.

     Podwórko było także miejscem, gdzie wykonywano prace związaną z przygotowaniem produktu służącego później do produkcji papierosów - tytoniu. Dla rolnika mój opis nie będzie niczym nowym, ale innych nie mających styku z rolnictwem, a mieszkających w miasteczku może zainteresuje?

     Ale zanim do tych prac zwykle na podwórzu dochodziło, to trzeba było wykonać pewne czynności na polu. Posadzić sadzonki tytoniu, okopać je, usuwać chwasty, likwidować pasożytnicze robaki - turkucie (to był taki brązowy, w twardej skorupie robak o długości około 5 cm. żyjący w ziemi). Jego ulubionym środowiskiem była okolica korzeni młodych krzaków tytoniu. Środkiem przeciwko niemu było wybieranie i zabijanie podczas okopywania krzaków, albo kopanie głębokich dołów na polu, do których te "niedźwiadki", jak je zwano popularnie, wpadały. Nazbierało się niekiedy tych turkuci i do 30-u w ciągu doby.

     Kolejnym etapem było ogławianie krzaków tytoniowych, by nie bujały w górę, lecz rozrastały się w liściach. Potem obieranie liści, składanie w kupkach, w sposób, by nie dochodziło do ich zaparzenia, przewóz z pola na podwórko i tu kolejny etap nabijania liści na druty, a następnie wieszania ich na płotach i innych miejscach, gdzie wstępnie na powietrzu i słońcu schły.

     To był obraz wielu proszowickich podwórek obwieszonych sznurami tytoniu. Zawsze była obawa, aby mróz nie przyszedł w momencie zrywania i obrabianie liści tytoniowych przed włożeniem ich do suszarni, bo wtedy po przemarznięciu liści tytoniowych cała prac szła na marne. No i wreszcie suszenie tytoniu.

     Na terenie Proszowic, na zapleczu domostw było wówczas wiele suszarni tytoniu. Zwykle to był budynek murowany bez wewnętrznych przegród. Do wysokości jednego piętra. W środku było ustawione rusztowanie drewniane, w taki sposób, by można pomiędzy słupami wieszać sznury tytoniu o długości około 1,5 m. rusztowanie oprócz podłużnych miało również poprzeczne belki usztywniające konstrukcje i pozwalające po nim chodzić osobom wieszającym tytoń. Na słupach pionowych wbite były haczyki w równych pionowych odległościach, około 0,5 m. Chodziło o to, by w suszarni zmieścić jak największą ilość sznurów tytoniowych. W ziemnym podłożu wewnątrz suszarni były 2,3 czasami 4 paleniska. Na naszym podwórzu była duża suszarnia z czteroma paleniskami. Paleniska były przykryte blachami wspartymi na cegłach, by zabezpieczyć tytoń w suszarni przed zapaleniem się. Do dolnej części suszarni prowadziło wejście z zewnątrz z przejściami kanałowymi w wykopie ziemnym do poszczególnych palenisk.

     Wieszanie w suszarni sznurów tytoniowych to przykładowo dla mnie było zabawą, ale w rzeczywistości to była ciężka praca wykonywana co najmniej przez dwie osoby. Jedna przynosiła podsuszone sznury tytoniu z podwórza, i podawała na specjalnym kiju do góry, a druga musiała je wieszać począwszy od najwyższego poziomu pod dachem na hakach. To wymagało przemieszczania się po deskach pomiędzy belkami i przenoszenia sznurów do dalszych od drzwi wejściowych partii suszarni.

     Proces suszenia zaczynał się z chwilą rozpalenia ognia pod blachami. W tych paleniskach paliło się całymi łupkami. Najlepsze do suszenia było drewno dębowe. Paliło się długo, dawało dużo wonnego dymu. Suszenie trwało około doby bez przerwy. Trzeba było cały czas kontrolować ogień, dokładać świeżych łupek do palenisk. Nie tylko to, trzeba było pochodzić po rusztowaniach, sprawdzić zawieszenie sznurów, by któryś przypadkiem nie zerwał się pod wpływem ciepła i nie spowodował pożaru suszarni.

     To było niesamowite przeżycie dla małego chłopca stać pomiędzy sznurami suszącego się tytoniu w górze i patrzeć na rozgrzane do czerwoności blachy pokrywające paleniska, widzieć iskry lecące spod nich, i znikające (gasnące) zanim doleciały do pierwszych sznurów tytoniu.

     Zapach suszonego tytoniu roznosił się po całym mieście. Lubiłem ten zapach, dzisiaj już rzadki pewno nie tylko w samych Proszowicach, ale i w okolicznych miejscowościach.

     Następny etap to ściąganie ze sznurów wysuszonych liści, dobieranie kolorów i wielkości i tworzenia z nich wiązek (tzw. papużki). Te z kolei układano w tzw. "baliki" ważące zwykle około 50 kg i dostarczano do punktów skupu tego towaru.

     Takie sortowanie było ważącą czynnością mogącą mieć wpływ na ocenę w momencie odbioru zakontraktowanego tytoniu przez pracowników skupu wytwórni tytoniowej do odpowiedniej klasy; I, II, III, IV najgorszej, najmniej płatnej. To wiązało się z ceną skupu tytoniu.

     Opisałem, jak to było z tytoniem, między innymi dlatego, że Proszowice i okolica to było zagłębie tytoniowe, a tytoń przynosił niemałe dochody pozwalające na utrzymanie gospodarstw domowych. Pogoda, jak w przypadku każdego rodzaju upraw, tak i w tym miała istotne znaczenie.

28. Kowal, kuźnia - serwis techniczny ówczesnej, rolniczej społeczności Proszowic

     Trudno sobie wyobrazić, by proszowiccy gospodarze mogli w tamtym czasie funkcjonować bez koni. Ciągniki, owszem były, ale w prywatnych gospodarstwach w mieście dominował tradycyjny sposób transportu, wóz konny, często jeszcze na obręczach żelaznych. Koni w mieście było sporo, może są jakieś zabytkowe statystyki mówiące o tym, ale nie to jest istotne w moich wspomnieniach.

     Koń to taki specyficzny żywy ciągnik. Z racji tej funkcji i biorąc pod uwagę, że poruszał się w różnych warunkach terenowych, także po kamieniach, betonie itp., z konieczności jego rogowe kopyta musiały być odpowiednio zabezpieczone. To zabezpieczenie stanowiła żelazna podkowa mocowana do kopyta konia.

     Obecność w mieście i okolicy koni i wozów konnych wiązała się z koniecznością obsługi gospodarzy w tym zakresie. Taką funkcję usługową w zakresie podkuwania koni, wykonywania obręczy żelaznych na koła, wykuwanie innych elementów żelaznych wozu, wreszcie wykuwanie z żelaza innych potrzebnych w gospodarstwie narzędzi gospodarskich spełniali lokalni kowale.

     Każda szanująca się miejscowość posiadała takiego rzemieślnika. Również Proszowice nie były tu gorsze. Miały swoich kowali. Ja pamiętam z tego okresu kiedy w tym mieście mieszkałem 2 kuźnie kowalskie. Pierwsza, na granicy tej miejscowości przy drodze krakowskiej przez Kocmyrzów. To była kuźnia pana Szyby, który był kowalem. Druga była zlokalizowana na tzw. "Zagrodach", niedaleko za stacją kolejową po prawej stronie obecnej ulicy 3 Maja. Stała nieco w głębi prawie na wprost skrzyżowania z drogą do Kazimierzy Wielkiej i Pińczowa. Niewielki, podobnie jak pierwsza kuźnia budyneczek z szerokimi drewnianym wrotami. Po zakończeniu działalności kowala ta kuźnia zamieniona została prawdopodobnie w lokalną piwiarnię. Ten budyneczek do dziś istnieje, jest zmodyfikowany. Nie zarejestrowałem w pamięci nazwiska tego kowala.

1985, stara kuźnia przy ul. 3 Maja
(źródło: Google Earth, St. Paluch. 2017)

ten sam widoczny w głębi budynek byłej kuźni, przebudowany - pełni funkcję piwiarni
(źródło: https://facebook.com/historiaMiasta, "Zdjęcia Proszowic do XX w."; Sebastian Rózga)

     Jak wyglądała kuźnia? Za szerokimi wrotami w jej prawym rogu stał duży piec z otwartym paleniskiem. Z boku pieca był duży miech powietrza, który obsługiwał pomocnik kowala. Jak sama nazwa wskazuje służył do napowietrzania paleniska, inaczej do ciągłego podtrzymywania temperatury w piecu. Z lewej strony pieca, prawie na środku kuźni stało duże metalowe kowadło posadowione na grubym, wysokim gdzieś na metr pniaku. Z boku kowadła stało stare, zniszczone wiadro wypełnione wodą.

     Jeśli kowal wykuwał np. podkowę końską, to zaczynał od włożenia odpowiedniej sztabki żelaza do paleniska. Po rozgrzaniu jej do białości chwytał sztabę w metalowe szczypce, przenosił szybko na kowadło i przytrzymując w szczypcach lewą ręką, prawą uzbrojoną w ciężki młot kowalski, na kowadle zaczynał nadawać jej pożądany kształt, w tym przypadku podkowy. Żelazo szybko stygło, toteż, żeby wykuć podkowę trzeba było operację rozgrzewania żelaza w ogniu i kształtowania przez kucie wielokrotnie powtarzać, aż podkowa nabrała kształtu, jaki był zamiarem kowala.

     Żeby wykuć podkowę, trzeba było być mistrzem kowadła. Bo to nie tylko sam kształt podkowy trzeba było dopasować do kopyta konia, ale oba zakończenia podkowy z przodu lekkim występem. Taki sam występ musiał być wykuty w tylnej środkowej części podkowy, który pozycjonował położenie podkutego kopyta konia, ułatwiając zwierzęciu stąpanie, a równocześnie zabezpieczał podkowę na styku z powierzchnią po którym stąpał koń przed szybszym starciem, i jej odpadnięciem, co zresztą i tak się czasami zdarzało w trakcie pracy konia. Podkowa od strony przylegającej do kopyta była płaska.

     To nie kończyło pracy z podkową. Podkowa do końskiego kopyta jest mocowana gwoździem tzw. "ufnalem". Ten gwóźdź miał swój kształt i grubość. Otwory w podkowie musiały idealnie odpowiadać wymiarom gwoździa. Kolejne rozgrzanie do białości ukształtowanej podkowy, przeniesienie na kowadło i specjalnym wzornikiem przebicie jej w czterech miejscach. Po tej operacji podkowa była wkładana do wiadra z wodą, ochładzana i równocześnie hartowana, przez co nie była podatna na odkształcenie.

     Kuźnia wewnątrz była czarna od dymu. Po kątach wszędzie leżały kawałki metalu, sztaby żelaza, które swoimi rękami i pomysłami kowal przetwarzał w oczekiwane przez siebie, lub swoich klientów przedmioty.

     A jak wyglądało podkuwanie konia? Trzeba go było do stajni przyprowadzić. Jeśli to był młody koń, to trochę trwało, bo kowal mocował (podkuwał) podkowy do 4 kopyt. Jeśli naprawa jednego, czy dwóch podków to trwało to krócej. Podczas podkuwania właściciel konia zwykle stał z przodu trzymając go za uzdę i kantary, czyli specjalne metalowe strzemię w pysku konia, hamujące go przed gwałtownymi ruchami. Kowal ze skrzynką drewnianą z narzędziami do podkuwania stał w okolicach tej nogi konia, którą podkuwał, w taki sposób, by nie być narażonym na przypadkowe kopnięcie.

     W czasie podkuwania kowal podnosił nogę konia do góry, odchylając w pęcinie do tyłu na tyle, że mógł mieć dostęp do kopyta. Kolejną czynnością było dopasowanie kopyta do podkowy. Polegało to na struganiu kopyta specjalną ostrą metalową łyżką do momentu, w którym podkowa przylegała równo do kopyta. Wtedy uderzeniami młotka kowalskiego w gwoździe (ufnale) mocował podkowę do kopyta. Powtarzał tą operację przy każdym kopycie.

     Kopyto konia zbudowane jest z nie unerwionego rogu, stąd koń podczas podkuwania nie odczuwał bólu, ale na pewno stres, który powodował, że czasami stawał się niespokojny, a mógł być dla kowala również niebezpieczny.

     Obie podstawowe czynności kowala, wykuwanie podków lub innych metalowych przedmiotów, jak również podkuwanie koni oznaczało, że musiał on być osiłkiem, a równocześnie artystą z kreatywnym myśleniem. A propos artyzmu kowali i tworzonych przez nich dzieł, to wiele takich można było zobaczyć również w Proszowicach, między innymi balustrada balkonu kościółka św. Trójcy, zniszczona w czasie działań wojennych w 1945 r., czy ogrodzenie terenu przylegającego do kościoła parafialnego, bramy głównej do niego, wreszcie wiele ogrodzeń prywatnych posesji.

     Miałem ostatnio okazję zobaczyć arcydzieło kowalskich rąk, przepiękne kraty zamykające kaplice boczne w najstarszej polskiej katedrze na Ostrowiu Tumskim w Poznaniu, która dysponuje największym ich "zbiorem" w Polsce.

     Przytoczony opis jest odbiciem obrazu kuźni pana Szyby, do której czasami się zapędzaliśmy. Muszę powiedzieć, że kowal pozwalał przyglądać się jego pracy, ale na odległość. Do kuźni wstępu nie mieliśmy. Nawet nie próbowaliśmy, żeby mistrza nie drażnić.

     Nie ma już kuźni, na tym miejscu stoją nowe budynki. Czas zaciera stare proszowickie ślady. Ale jest coś w tym, ze pokrewne w jakimś sensie usługi lokują się w tym samym miejscu. Otóż, jadąc samochodem trasą kocmyrzowską zwróciłem uwagę, że na miejscu zabudowań dawnego w Proszowicach kowala, stoją obiekty technicznej obsługi pojazdów. Postęp technologiczny zatem spowodował, że obsługa nazwijmy to "żywej" siły pociągowej przeszła na wyższy etap rozwoju tzn. obsługi pojazdów mechanicznych.

29. Kolej wąskotorowa - życiodajna arteria komunikacyjna miasta

     Dziś już w naszym mieście nie ma kolei wąskotorowej, nie ma stacji kolejowej, z plątaniną wąskich torów, nie ma niektórych budynków stacyjnych. Być może są zachowane zdjęcia tej stacji. Ja spróbuję ją opisać, tak jak ją zapamiętałem.

     Do stacji od ulicy 1-go Maja (obecnie 3 Maja) prowadziła dziurawa szutrowa droga, z również koślawym chodnikiem po prawej stronie. Po tej stronie drogi istniał kompleks magazynów byłej Gminnej Spółdzielni i stojący bokiem do drogi, dość długi parterowy budynek jej administracji, obsługujący między innymi rolników i kupujących towary w tym składzie. Ta część od drogi oddzielona była siatką w ramach na podmurówce. Po lewej stronie biegła szynowa bariera oddzielająca drogę od pobliskiego nasypu kolejowego z torem.

     Na wysokości bramy prowadzącej do piętrowych magazynów jeden z rozjazdów kolejowych od strony ul. 1-go Maja skręcał w prawo biegnąc wzdłuż tych budynków. Później ten rozjazd został zlikwidowany.

     Przez stację biegły dwa tory wąskotorowe tworząc mijankę tzn. takie miejsce, gdzie pociągi jadące po jednym torze z Kazimierzy Wielkiej do Kocmyrzowa i z Kocmyrzowa do Proszowic mogły się zgodnie z rozkładem jazdy minąć.

     Umożliwiał to rozjazd kolejowy tuż przed stacją od strony południowo-zachodniej, obsługiwany przez kolejarzy nastawczych, zgodnie z poleceniem dyżurnego ruchu lub naczelnika stacji. Polegało to na przełożeniu przez nastawniczego przekładni przesuwającej ruchomą część toru na wjazd na pierwszy lub drugi tor.

     Z reguły, jeśli dochodziło do spotkania się dwóch pociągów osobowych na stacji kolejowej w Proszowicach, to pociąg jadący z Kocmyrzowa do Kazimierzy Wielkiej wjeżdżał na tor wschodni (w kierunku ul. 1-go Maja), a pociąg z Kazimierzy Wielkiej do Kocmyrzowa na przeciwległy tor w przeciwnym kierunku. W takiej sytuacji oba zatrzymywały się w taki sposób, by umożliwić pasażerom wysiadanie i wsiadanie do wagonów.

     Od wspomnianego rozjazdu prowadził jeden krótki tor wzdłuż Magazynu kolejowego, do jego końca. To był parterowy, ale dość wysoki budynek z grubych, poczerniałych już desek. Przy tym torze była rampa kolejowa na całej długości magazynu służąca do rozładunku drobnicy kolejowej (niewielkie bagaże prywatne przewożone za kolejowym listem przewozowym) kierowanej do magazynu kolejowego na przechowanie do momentu odebrania przez adresatów. Po drugiej stronie tego magazynu była również rampa, ale dla pojazdów drogowych odbierających deponowane tam bagaże adresowane do miejscowych odbiorców.

     Drugi rozjazd kolejowy na podwyższonym nasypie kolejowym istniał niedaleko od wjazdu na stację od strony ul. 1-go Maja. Pozwalał on na przekierowywanie pociągów na jeden lub drugi tor, a ponadto na, jak wspomniałem tor w kierunku magazynów, a także na trzeci tor równoległy do wcześniej opisanych dwóch torów przelotowych który istniał po wschodniej stronie stacji. Był to tzw. tor ślepy zakończony "kozłem kolejowym" tzn. podwiniętą końcówką szyn przymocowaną do belek drewnianych, który zabezpieczał wagony przed zjazdem z torów.

     To był długi tor biegnący wzdłuż całej długości stacji od ulicy 1-go Maja, wychodzący nieco po stronie południowej za stację. Na tym torze stawiano składy wagonowe z węglem, drewnem, materiałami budowlanymi, czekające na rozładunek do magazynów stacyjnych.

     Mniej więcej w jednej trzeciej od początku tego toru po południowej części stacji istniał trzeci rozjazd kolejowy pozwalający na kierowanie z niego składów wagonowych do magazynów węgla i materiałów budowlanych po prawej, wschodniej stronie stacji. Magazyny te posiadały obudowy ceglane, tworząc duże niecki, do których z wagonów zsypywano węgiel. Jak sobie przypominam rozjazd kierował wagony na trzy tory równoległe do wspomnianych magazynów.

znalazłem perełkę wzbogacającą opis stacji kolejowej w Proszowicach, i znowu nie spodziewałem się, że obraz uwieczniony na tym zdjęciu z 1953 r. będzie tak bliski temu, co zapamiętałem, jako młody człowiek, mieszkaniec tego miasta, na zdjęciu rozjazd kolejowy od północnej strony (od Szreniawy), w tym miejsce jeden tor rozdziela się na dwa tory biegnące przez całą stację, na nich zatrzymywały się pociągi osobowe w kierunku Kocmyrzowa i Kazimierzy Wielkiej, widoczny w głębi po prawej stronie tor na nasypie kolejowym to tzw. "górka rozrządowa" dla wagonów towarowych kierowanych do magazynu opału i materiałów budowlanych po wschodniej stronie stacji, prawy tor na którym stoi wagon towarowy prowadził do piętrowych magazynów GS, na wprost widoczna jest droga o prawie gruntowej nawierzchni, po prawej stronie widoczne oddzielenie linii torowiska od drogi barierą i słupkami, w perspektywie po prawej widać znak ostrzegający o skrzyżowaniu z drogą oraz starą latarnię kolejową na skrzyżowaniu ul. 3 Maja z torem kolejki, zdjęcie dokładnie komponuje się z pierwotnym moim tekstem opisującym to miejsce
(źródło: udostępnione dzięki uprzejmości autora pana Ryszarda Bielawskiego)

     Przy rozjazdach zainstalowane były lampy informujące o nich. Były to specjalne wkłady lamp naftowych, wieczorem zapalanych przez nastawniczych.

ok. 1958, lokomotywa wąskotorówki na przejeździe kolejowym na ul. 3 Maja, z rozmowy z panem P.Skuchą, znawcą tematu dowiedziałem się, że udało mi się zrobić zdjęcie egzemplarza nielicznej serii parowozów wąskotorowych produkcji polskiej, fotografia przedstawia parowóz serii Px49, czyli wyprodukowany przez chrzanowski Fablok zmodernizowany Px48 w wersji eksportowej dla Jugosławii, ostatecznie, na skutek zerwania stosunków politycznych z Jugosławią parowozy typu "Sawa" zostały przebudowane na tor o rozstawie szyn 750mm i przejęte przez PKP w ilości 10 egzemplarzy, widoczny na zdjęciu parowóz posiada charakterystyczne amerykańskie reflektory elektryczne z dostaw UNRRA, Px49 służbę na PKP pełniły m.in. w parowozowni Kazimierza Wielka - stąd regularnie pojawiały się w Proszowicach
(źródło: zb. wł. St. Paluch)
     Z ruchem pociągów wiązała się sprawa sygnalizacji niebezpieczeństwa kolizji na przejazdach kolejowych. Na skrzyżowaniu toru z ul. 1-go Maja, skrzyżowaniu za mostem kolejowym na Szreniawie z drogą w kierunku Kazimierzy oraz na skrzyżowaniu przy kurhanie "biały krzyż" stały ostrzegawcze znaki kolejowe, podwójnie ukośnie skrzyżowane tzw. "Krzyże Andrzeja" ostrzegające przed pociągiem, a później na tym pierwszym skrzyżowaniu, gdzie dodatkowo stała jeszcze stara, można powiedzieć prawie zabytkowa lampa kolejowa, zainstalowano zdalnie sterowane szlabany kolejowe (podnoszone, malowane w biało-czerwone pasy zapory).

     Przypominam sobie, jaki to był malowniczy widok, kiedy stojąc na peronie stacji kolejowej widziało się perspektywę torów biegnących w kierunku skrzyżowania z ul. 3 Maja. A szczególnie ten moment, kiedy pojawiał się przód parowozu ciągnący pociąg, cały w kłębach pary, z buchającym z komina dymem i ten niesamowity gwizd, sygnał, jaki dawał maszynista przy wjeździe na stację.

     Droga o której na początku wspomniałem w pobliżu stacji rozdzielała się na chodnik prowadzący w lewo do budynku stacji i na perony, oraz w prawo na drogę biegnącą wzdłuż stacji w kierunku kurhanu "Biały Krzyż" przez tzw. "Jeziórko" w dość wówczas głębokim wąwozie (obecna ulica Wolności). Na rozdzielającym je trójkącie znajdował się zieleniec, a dalej studnia z ręczną pompą wodną.

stacja kolejowa w Proszowicach, około r.1980, na tym zdjęciu nie ma już widocznego budynku magazynowego z drewna
(źródło: https://facebook.com/historiaMiasta, "Zdjęcia Proszowic do XX w."; Przemysław Jelonkiewicz)

budynki stacyjne, po zamknięciu linii, po lewej stronie widać za budynkami drzewa w miejscu, gdzie były toalety, zamiast torów zieleń, zrobione około r. 2003
(źródło: www.expres.ponidzie.k-ow.net/zdjęcia_adama/do-publikacji/index.html)

     Budynek stacji w tamtym czasie wyglądał imponująco. Parterowy budynek z poddaszem z oknem wychodzącym na peron. Do budynku prowadziły schody. Na końcu schodów było małe podcienie, przegrodzone filarkiem, jeśli mnie pamięć nie myli. Na wprost było wejście do sporej poczekalni dla pasażerów z ławkami. Na ścianach poczekalni zawieszono w ramkach regulaminy i informacje dla pasażerów. Na lewo od poczekalni było pomieszczenie Naczelnika stacji, dyżurnego ruchu i kasjera. W ścianie pomiędzy poczekalnią, a pomieszczeniem dyżurnego ruchu znajdowało się oszklone i okratowane okienko kasy biletowej.

     Dalej za budynkiem stacji kolejowej w pewnej odległości znajdowały się toalety kolejowe drewnianej konstrukcji. Za nimi było przejście pomiędzy peronem, a drogą wzdłuż stacji. Kolejny budynek stacji kolejowej to magazyn przesyłek kolejowych. Po obu stronach tego magazynu biegły wzdłuż niego rampy do załadunku i rozładunku towarów (tzw. drobnicy przesyłanej za listami przewozowymi).

     Ruch na stacji był zawsze, ale szczególnie w środy, kiedy na jarmark zjeżdżało się dużo ludzi, nie tylko furami, także pociągiem. Połączenia kolejowe były w miarę dogodne. Pociągi w obu kierunkach mijały się w Proszowicach około godz. 7, 13 i 18-tej. To było dogodne połączenie nie tylko do pobliskich wsi, także do Kocmyrzowa, gdzie na końcowej stacji można się było przesiąść na pociąg szerokotorowy do Krakowa. Obie stacje w Kocmyrzowie leżały obok siebie, i pamiętam ten bieg pomiędzy nimi, by zdążyć na połączenie.

     Jakiż to był widok, wychodzący z budynku na peron naczelnik stacji. W kompletnym kolejarskim mundurze, w czerwono białej kolejarskiej rogatywce, na głowie, z chorągiewką sygnalizacyjną w ręku. Pojawienie się naczelnika stacji na peronie z chorągiewką oznaczało, że za chwilę pociąg wtoczy się na stację. Tłum ludzi wychodził z poczekalni na peron i ustawiał się wzdłuż toru, by potem móc jak najszybciej zająć wygodne miejsca w wagonie, jeśli jeszcze były. Najczęściej ich brakowało, a wagony były oblepione. Ludzie stali na stopniach na zewnątrz na łączeniu wagonów, gdzie tylko można się było zaczepić. Postój pociągów trwał do pięciu minut.

datowana na 1948 r., na zdjęciu Naczelnik stacji, dyżurny ruchu, pracownicy stacji kolejowej, w głębi konduktor, pasażerowie pociągu, w oknie lokomotywy obsada parowozu kolejki wąskotorowej Kocmyrzów - Kazimierza Wielka, zdjęcie na stacji kolejowej Proszowice
(źródło: https://facebook.com/historiaMiasta, "Zdjęcia Proszowic do XX w."; prawo do zdjęcia Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Proszowicach, fot. z kolekcji pani Jasienickiej Zofii)

     Czasami był wydłużany przez kolejarzy o kilka minut potrzebnych na wymianę ładunku pocztowego, który wtedy był przewożony koleją. A ten szum na peronie. A potem, po odjeździe pociągu na peronie robiło się cicho.

     To przeładowanie pociągów pasażerami dawało się odczuć lokomotywom. Były takie miejsca, np. pomiędzy Biórkowem Wielkim a Kocmyrzowem, gdzie można było z wagonów wysiąść i iść długi odcinek razem z pociągiem, bo lokomotywa była "zasapana", pod górkę nie dawała rady masie pociągu i ładunku tzn. obciążeniu pasażerami. Miejscami trzeba było ją na chwilę odciążać, by mogła te trudne odcinki przejechać.

     Od czasu do czasu ta cisza była przerywana gwizdkami manewrowych, oraz sapaniem lokomotywy przetaczającej wagony z ładunkiem po stacji do miejsc ich rozładunku w magazynach, - głównie.

     Trzeba dodać, że po wojnie nie od razu jeździły wagony osobowe. Dość długo przewóz pasażerów odbywał się wagonami bydlęcymi (towarowymi krytymi) tzw. "towarami", gdzie drzwi do wagonu zastępował poziomy drążek, na którym w czasie jazdy można się było oprzeć i obserwować mijaną okolicę. Jazda takim wagonem w zimie nie należała do przyjemności. Czas jazdy pomiędzy Kocmyrzowem i Proszowicami to było około 1 godziny, a to tylko 17 km. To była ważna arteria komunikacyjna dla zaopatrzenia materiałowego dla miasta i okolicy.

     Stacja kolejowa była miejscem często odwiedzanym przez młodzież. Przesiadywanie na stacji na zderzakach wagonów, rozmowy, romantyczne spacery przedwieczorną porą po torach kolejowych w kierunku "białego krzyża", skąd dobrze było widać Proszowice, czy w kierunku mostu kolejowego i dalej Szreniawy, wpisywało się w jej wolny czas. Nie było wówczas telewizji, a i radio nie zawsze było dostępne.

30. Pierwsze kroczki telewizji w kierunku mieszkańców naszego miasta

     Telewizja. Medium dzisiaj wszechobecne. Sama świadomość tego, że z jakiś powodów chociażby technicznych nie można korzystać z obrazu na ekranie telewizora jest już stresująca. Ponad pół wieku temu to była jeszcze dla wielu mieszkańców Proszowic (i nie tylko) abstrakcja. Coś, o czymś prasa może i pisała, ale nie było to dotykalnie widoczne. I pojawia się pytanie, kiedy i gdzie było to miejsce w naszej miejscowości, gdzie pojawił się pierwszy odbiornik telewizyjny?

     Dokładnej daty tego zdarzenia nie jestem w stanie w pamięci odtworzyć, ale z całą pewnością mogę to lokować w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. Proszowice wtedy już były powiatem. Należałoby oczekiwać, że tak nobilitujące na ówczesne czasy medium pojawi się w którymś urzędzie powiatowym, może w Powiatowej Radzie Narodowej, albo Komitecie Partii, ewentualnie w domach śmietanki intelektualnej tego miasta.

     Otóż nie. Pierwsza antena telewizyjna została zainstalowana na dachu budynku Szkoły Podstawowej w Proszowicach przy ul. Tadeusza Kościuszki. Pamiętam ten moment, to była w małym miasteczku sensacja.

     Tak się złożyło, że akurat ojciec mojego bliskiego kolegi Jasia Pawłowskiego pracował w tej Szkole jako woźny. To pozwoliło nam obserwować moment instalacji anteny i telewizora, a potem przez jakiś czas do spowszednienia brać udział w wieczornym oglądaniu głównie wiadomości.

     Telewizor, o brązowej obudowie drewnianej, mógł to być "Belweder" polskiej produkcji zainstalowany został w jednej z klas na piętrze. Prawdopodobnie kierownictwo szkoły zakładało, że korzystanie z tego urządzenia zostanie udostępnione mieszkańcom miasta. Tak się zresztą stało. Może nie korzystali z tej możliwości wszyscy mieszkańcy Proszowic, ale na pewno młodzież i okoliczna społeczność.

     Kierownictwo Szkoły Podstawowej wzięło na siebie rolę prekursora w świadomości proszowickiego społeczeństwa tego nowego środka medialnego, spełniając w ten sposób swoją pedagogiczną rolę, i dostrzegając przyszłą ważną rolę informacyjną tego środka przekazu informacji do społeczeństwa.

     Myślę, że takie były założenia instalacji tego odbiornika właśnie w Szkole, choć tego z całą pewnością nie mogę stwierdzić. To są moje obecne przemyślenia, w połączeniu w tamtą sytuacją. Wierzę jednak, że ten moment bardzo przyczynił się do popularyzacji tego nowego środka komunikacji medialnej w naszym miasteczku. Wkrótce potem telewizory zaczęły się pojawiać w domach bogatszych proszowian. Na pewno istniały ograniczenia w podaży tych odbiorników na rynek, w tym proszowicki. Nie każdego było stać na zakup takiego urządzenia. Ale postęp w tej dziedzinie powoli się dokonywał.

     Kolejnym promotorem tego medium w Proszowicach był sklep ze sprzętem elektrycznym, odbiornikami radiowymi i telewizyjnymi w Dużym Rynku. Przez długi okres czasu w oknie tego sklepu wystawiony był telewizor. W godzinach emisji programu można było sobie przez szybę okienną pooglądać, co się na ekranie działo, ale bez głosu, bo ten szyba okienna tłumiła.

     To tam proszowianie oglądali lądowanie na księżycu amerykańskich aeronautów. Przed sklepem gromadziły się kupki ludzi. Pewnie to też przyczyniło się do upowszechnienia telewizji w Proszowicach.

     Pamiętam, w 1963 r. telewizor zagościł na dobre w naszym domu rodzinnym w Proszowicach. A więc parę lat wystarczyło, by to medium się upowszechniło. Oczywiście była to czarno-biała telewizja. Telewizja kolorowa to była daleka przyszłość. Marzenia o niej jednak się już wtedy pojawiały. Wyrażało się to w pomyśle stworzenia namiastki telewizji kolorowej. Starsi odbiorcy czarno-białej telewizji pewnie pamiętają koloryzowaną szybkę w drucianych ramkach, którą zawieszało się na ekranie. Patrząc na nią odnosiło się wrażenie, kolorowego, o nieostrym wybarwieniu ekranu telewizora.

     Dziś telewizja kolorowa, bo czarno biała to już zmierzch przeszłości, używając przysłowia jest "chlebem powszednim" odbiorcy tego medium.

31. Proszowiccy piekarze i chleb codzienny mieszkańców

     Właśnie "chleb", bez którego trudno się na co dzień obejść, jest kolejnym wspomnieniem związanym z moim miastem rodzinnym Proszowicami. Zaopatrzenie miasta liczącego pomiędzy 2500, a 3000 tys. ludzi, a później i więcej w chleb na pewno stanowiło ówczesny problem miasta. Dlaczego tak myślę?

     W pierwszym okresie po wojnie jedyną piekarnią w mieście była ta, przy zejściu z rynku dużego do parku - pana Stanisława Dziury. To na tamte czasy była stosunkowo nowoczesna piekarnia. Wątpię jednak, by mogła zaopatrzyć wszystkich potrzebujących chleba w Proszowicach.

     Codziennie rano do tej piekarni były duże kolejki oczekujących na kupno chleba. Jeszcze gorący chleb nie zawsze zdążył trafić na półki sklepu piekarni, znajdującego się na parterze budynku piekarni, a od strony parku na jego I piętrze. Często prosto z koszy sprzedawany był oczekującym ludziom. Nierzadko zdarzało się, że trzeba było oczekiwać na kolejną porcję pieczywa, które dojrzewało w piecu chlebowym. Niewątpliwym plusem tej sytuacji było, że chleb, podobnie bułeczki zawsze były świeże, ciepłe.

     Trzeba dodać, że w miasteczku zaopatrywali się w chleb nie tylko jego mieszkańcy, także mieszkańcy okolicznych miejscowości. Co prawda, to był czas, kiedy, szczególnie na terenie wiosek istniały jeszcze stare piece chlebowe w domostwach i gospodynie same wypiekały chleb. Nie wszystkie gospodarstwa jednak posiadały takie możliwości.

     Takie piece chlebowe (domowe) były i w samych Proszowicach. Dobry, swojski, pachnący zbożem chlebek w dość dużych bochnach można było kupić na ul. Rzecznej, dzisiejszej Władysława Jagiełły. Ale i tu podaż chleba nie była duża. To nie była piekarnia, to był taki mały prywatny punkt wypieku chleba. Takich punktów pewnie było więcej. One wypełniały lukę w wypiekach piekarni pana Stanisława Dziury.

     Z biegiem czasu powstała druga piekarnia na styku rynku dużego z ulicą Bartosza Głowackiego. Teren piekarni oddzielony był od tej ulicy murem. Wjazd na podwórzec piekarni był od strony tej ulicy obok budynku zajmowanego wtedy przez Urząd Pocztowy. Sklep tej piekarni był zlokalizowany od strony rynku dużego. Także wyroby piekarnicze tej piekarni cieszyły się wzięciem.

narożny budynek wzdłuż ul. B. Głowackiego do byłego urzędu pocztowego to kiedyś piekarnia i sklep państwa Dziurów, tylko budynek był jak kojarzę parterowy, trochę niżej w miejscu niebieskiej reklamy wisiała tablica z afiszami proszowickiego kina
(źródło: Google Earth, St. Paluch. 2017)

     Problem podaży chleba na rynek miasta tzn. zwiększenia ilościowego i asortymentowego rozwiązało uruchomienie na początku lat sześćdziesiątych dużej nowoczesnej piekarni Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" przy ul. Źródlanej.

budynki nowouruchomionej piekarni GS przy ul. Źródlanej w Proszowicach
(źródło: https://facebook.com/historiaMiasta, "Zdjęcia Proszowic do XX w.")

kiedyś nowoczesna i oczekiwana w mieście inwestycja, która znacząco poprawiła zaopatrzenie w "chleb powszedni" miasteczko i teren, dziś smutna, opuszczona ruina
(źródło: Google Earth, St. Paluch. 2017)

     Jedyny sklep tej piekarni w mieście mieścił się na małym rynku w jednej z kamienic, na parterze. Posiadał duże okno wystawowe, przez które zawsze było doskonale widać półki sklepu. Piszę półki, bo zwykle na nich nie było chleba. Przybyszy do miasta mogło dziwić, na co czeka cały tłum ludzi przed tym sklepem, nieraz już od 6-mej rano. Miejscowi wiedzieli, bo często sami stali, że to chleb jest tym dobrem oczekiwanym.

     A jak wyglądał transport chleba do sklepu. Środkiem transportu był wóz konny tzn. drewniana skrzynia zamykana wiekiem, w którym układano chleb w piekarni, i z którego później przenoszono go do sklepu w wiklinowych koszach. Nikt się specjalnie nie przejmował wymogami sanitarnymi. Woźnica, magazynier piekarni, personel sklepu po prostu brał chleb gołymi rękami w procesie transportu do sklepu. Chleb podawano kupującym do rąk, odbierając pieniądze. Sprzedaż trwała krótko. Do momentu wyprzedaży całej zawartości drewnianej skrzyni na wozie. Później trzeba było czekać na kolejną porcję wypieków.

sklep na wprost z zielonym szyldem z napisem "Spożywczy" to były lokal sklepowy proszowickiej piekarni GS, przed którym zawsze był tłum chętnych do nabycia chleba, i w którym przez większość dni "świeciły" puste półki, bo chleb schodził na bieżąco, prosto z lady sklepowej
(źródło: Google Earth, St. Paluch. 2017)

     Nie pamiętam, by wówczas chleb był sprzedawany w sklepach spożywczych w mieście. Może w małych prywatnych sklepikach? Nie wykluczam takiej możliwości, także w wiejskich sklepikach, które były zaopatrywane już przez tą dużą piekarnię z Proszowic. Dostępność chleba we wszystkich sklepach spożywczych w mieście przyszła później, jak wiele zmian w handlu.

     Opowiem o jeszcze jednym proszowickim zwyczaju który zapamiętałem, bo był praktykowany przez moją mamę, ale nie tylko. Także wiele innych proszowickich gospodyń.

     Otóż wspominałem w innym rozdziale tych wspomnień o piecu chlebowym po sąsiedzku. Dopóki istniał, domowe wypieki ciasta trafiały do tego pieca. To było i blisko i tanio. Ale jak brakło tego pieca, trzeba było szukać innej możliwości wypieku. Takim rozwiązaniem zastępczym było korzystanie z możliwości wypieku ciasta w piecach piekarni pana Stanisława Dziury.

     Jak przychodziły święta, to mama przygotowała różne ciasta, ciasteczka w domu. Układała je na blaszkach do pieczenia, nakrywała ściereczkami lnianymi, by ciasto nie opadło i nieśliśmy je przez całe miasto do wspomnianej piekarni przy parku. To odbywało się w godzinach dopołudniowych i wczesno popołudniowych, kiedy piece nie były jeszcze obciążone wypiekiem chleba. W tym czasie przygotowywano ciasto i formowano chleb do wypieku.

     W piekarni spotykało się wiele gospodyń, był to też czas do rozmowy (plotkowania również). Każda z gospodyń czekała na swój czas do umieszczenia wypieków w piecu. Zwykle piece pomieściły wypieki dwóch, trzech gospodyń. Najbardziej oczekiwany był moment wyjęcia wypieków z pieca. Sprawdzanie, jak się wypiekły, czy ciasto nie opadło, czy się nie przypaliło. No, a potem, ponowny marsz z wypiekami przez miasto na swoją ulicę. Zapach tych wypieków do dziś czuję. Jak te wypieki smakowały. Przeznaczone były na święta, ale zawsze udało się coś uszczknąć wcześniej. Po dwóch dniach ciasto, ciasteczka były lekko zwilgnięte, pachnące. Pycha.

     Dzisiejszym wypiekom dostępnym codziennie w sklepach nie można odmówić tego, że są dobre, smaczne. Nie zastąpią jednak pamięci tamtych placków i ciastek z dzieciństwa i młodości.

cdn.

Stanisław Paluch   



idź do góry powrót


23  listopada  sobota
24  listopada  niedziela
25  listopada  poniedziałek
26  listopada  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ