Po dziadku majątek odziedziczył mój ojciec Witold, spłacając rodzeństwo mojego ojca tj. stryja Jana i ciotkę Halinę posagiem mojej matki. Stąd moja matka stała się współwłaścicielką Tomaszowa. Matka moja była córką przemysłowca Stanisława Nowina-Rożnowskiego, założyciela i właściciela fabryki mydła w Krakowie pod firmą "Stanisław Rożnowski Fabryka Mydła i Świec". Dziadek - ojciec matki - jako bardzo młody chłopiec udał się w szeregi powstania styczniowego, a po jego upadku, przeszedł do Prus (nie mógł zostać w "Kongresówce" z uwagi na ewentualne represje) i udał się do Wrocławia, gdzie zatrudnił się jako praktykant w firmie Arnold, która produkowała mydła. Tam też nauczył się zawodu, zdał egzamin mistrzowski, po zdaniu którego przeniósł się do Krakowa. Tu założył fabrykę mydła, początkowo przy ul. Zwierzynieckiej, jako niewielki warsztat i stopniowo powiększając produkcję wykupił tereny przy ul. Pędzichów. Tam też przy ul. Pędzichów-bocznej 4 założył właściwą fabrykę, wówczas największą w tej branży w Krakowie. W tym miejscu - mała dygresja. W czasie powstania zawarł znajomość z Teodorem Rayskim, ojcem generała lotnictwa polskiego Ludomiła Rayskiego. Teodor Rayski po powstaniu udał się do Turcji i tam służył w wojsku tureckim. Później wrócił do Polski - wówczas Galicji - i nawiązał kontakt z dziadkiem i od tej pory obaj panowie utrzymywali bardzo bliskie stosunki aż do śmierci dziadka w 1913 r. Z osobą Teodora Rayskiego związane są różne opowieści, które znalazły się nawet w niektórych publikacjach o Krakowie, miał on jakoby być muzułmaninem i przywiózł z Turcji jakąś kobietę, a w kamienicy, której był właścicielem, wybudował dla niej mini meczet z minaretem. Kamienica ta to róg ulic Długiej i Pędzichowa. Zwieńczona jest istotnie jakby minaretem. Ale wszystkie te opowieści są oględnie mówiąc "wyssane z palca". Teodor Rayski miał duży sentyment do Turcji, w której był podczas służby w wojsku, a która to po upadku powstania styczniowego dała mu schronienie i możliwość egzystencji, stąd powrocie do swojego kraju chciał to jakoś upamiętnić. Muzułmaninem nie był, był bowiem ojcem chrzestnym mojej mamy. Mama, która bardzo dobrze znała pp. Rayskich, mówiła mi, że p. Rayski zawsze w niedzielę szedł z moim dziadkiem na mszę do kościoła oo. Zmartwychwstania przy ul. Łobzowskiej, a potem razem przychodzili do dziadków na śniadanie. Dziadkowie mieszkali przy ul. Pędzichów - bocznej (dziś Z. Wróblewskiego). Syn Teodora Ludomił, późniejszy generał dowódca lotnictwa w Polsce odrodzone, służył także w armii tureckiej. Bywał on w Krakowie, a przez dłuższy czas z jakimś oddziałem tureckim w czasie I wojny światowej (Turcja w czasie tamtej wojny była po stronie państw centralnych). Bywał też częstym gościem w domu wówczas już tylko mojej babki (dziadek zmarł w 1913 r.). Moja mama opowiadała mi ciekawą historię, którą Ludomił Rayski opowiedział jej w czasie jednej ze swoich wizyt, którą zacytuję poniżej. Otóż pewnego razu był on na manewrach w jakiejś "zabitej dechami" miejscowości w górach w Turcji. Na kwaterę wyznaczono mu, jako oficerowi, osobny szałas samotnie położony na pustkowiu. W szałasie poza pryczą do spania i stołem, nie było nic więcej, kiedy przybył on na tę kwaterę, był już wieczór. Po zainstalowaniu się, postanowił napisać list do rodziców. Usiadł przy stole, wziął pióro, zamoczył je w kałamarzu i rozpoczął pisanie. W tym momencie kałamarz uniósł się w powietrze, tak jakby zamierzał uderzyć w niego. Instynktownie uchylił się, a kałamarz istotnie przeleciał nad nim i uderzył w ścianę szałasu. W pierwszym odruchu myślał, że to może nagły i silny podmuch wiatru spowodował to zdarzenie. Wyszedł więc przed szałas, ale wokół panowała kompletna cisza. Dopiero wówczas pojął, że było to coś nienaturalnego i obleciał go taki strach, że włosy zjeżyły mu się na głowie. Położył się na pryczy i przykrył kocem. Po jakimś czasie zasnął. Kiedy rano się obudził, popatrzył na ścianę, na której widniał plama z atramentu. Taką opowieść L.Rayskiego zapamiętała moja mama. Czy to była prawda, czy też opowiadanie bawidamka, ani mama, ani tym bardziej ja, nie potrafię ustalić. Ale wracam do Złotnik, które moja rodzina dzierżawiła przez cały wiek XIX i stanowiły przed I wojną światową tzw. dobra donacyjne - formalnie były własnością rosyjskiego generała Bellegarde-Pawłowicza, który jak się zdaje, nigdy ich na oczy nie widział, mieszkając stale w Rosji. Dobra takie otrzymywali zasłużeni przy tłumieniu powstania z 1863 r. dowódcy rosyjscy. Po odzyskaniu niepodległości Złotniki zostały rozparcelowane i jedynie niewielka ich część ok. 20 ha była własnością mojego dziadka, a po jego śmierci (1923 r.) stała się własnością mojej ciotki Haliny (siostry mojego ojca), która wyszła za mąż za Stefana Boskiego. Przed samą wojną w 1939 r. wujostwo sprzedali Złotniki p. Kobyłko-Kletscwce z Krakowa i wzięli w dzierżawę od Akademii Umiejętności w Krakowie majątek Grabownica Starzeńska k. Brzozowa w woj. podkarpackim. Byłem tam raz w 1945 r. zanim wujostwo nie opuścili tego majątku na skutek wiadomych zmian politycznych, w wyniku których nawet dzierżawcy majątków państwowych musieli je opuścić. Tomaszów przeszedł inne losy. Nie był to majątek duży, miał bowiem 168 ha, a ziemie jego leżały w dwóch, a nawet w trzech obszarach. Nazwa Tomaszów, odimienna jest stosunkowo późna, bo pochodzi z ok. r. 1818. Wieś nazywała się wówczas Stręgoborzyce. Pod koniec XVIII w. była ona własnością Gorayskich, a później Śląskich i Treutlerów. Od Treutlerów kupił część Stręgoborzyc niejaki Tomasz Marciszewski, którego córka Anna Olimpia wyszła za mąż za profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Jankowskiego. Od imienia Marciszewskiego tę część Stręgoborzyc nazywano Tomaszowem. Od Anny Jankowskiej kupili ją Szołłajscy, a z początkiem XX w. ok. 1901 r. mój dziadek Kazimierz odkupił go od nich. Jak wspomniałem, majątek Tomaszów składał się z trzech obszarów. Jeden położony przy dworze w Tomaszowie, drugi to obszar położony na gruntach wsi Stręgoborzyce oznaczonych nazwą miejscową Międzygórze, trzeci z kolei to niewielki obszar pomiędzy Tomaszowem a Stręgoborzycami zwany Wydartuchem. Odległość gruntów położonych na obszarze Międzygórza od ośrodka dworskiego w Tomaszowie dochodziła do 2 km. Grunty te graniczyły już z gruntami wsi Żydów, Karwin i Rudno Górne. W Tomaszowie mieszkaliśmy, to jest moi rodzice i ja z braćmi, do chwili przejęcia majątku na cele reformy rolnej 1 marca 1945 r. Wyjechałem z Tomaszowa w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia w 1944 r. i już tam nie wróciłem. Po parcelacji pozostał w Tomaszowie niewielki zespół dworsko-parkowy. Niestety na skutek braku konserwacji, dwór został rozebrany. W wyniku paroletnich starań w roku 2011 zwrócono nam park (ok. 3,5 ha). W Złotnikach od chwili ich sprzedaży przez wujostwo nie byłem. Właściciele tej resztówki zmieniali się chyba jeszcze po wojnie. Złotniki bowiem, z uwagi na zbyt mały obszar, nie podlegały parcelacji wg dekretu o reformie rolnej. Zdaje się, że jeden z właścicieli sprzedał tę resztówkę w całości, czy też kawałkami, a dwór został rozebrany. Do Złotnik jeszcze wrócę, aby opisać wygląd tego małego ośrodka dworskiego, takiego jakim go pamiętam. W Tomaszowie dwór jak już pisałem, nie istnieje, bowiem został rozebrany (czy też się zawalił) pod koniec lat siedemdziesiątych lub z początkiem lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Położenie dworu w Tomaszowie było bardzo ładne. Leżał on na wzgórzu, z którego roztaczał się wspaniały widok na dolinę Wisły, Puszczę Niepołomicką, Podkarpacie i w końcu na nasze góry. W dniach dobrej widoczności, widać było wysokie szczyty Tatr. Kiedy tam mieszkałem, nic mi one nie mówiły. Teraz mogę już określić, że były to Czerwone Wierchy, Świnica, Krywań i sąsiednie szczyty. Dookoła dworu był ogród owocowo-warzywny oraz ogród tzw. "włoski" z parkiem. Obszar ich wynosił ok. 6 ha. W parku, który był jeszcze w latach dwudziestych znacznie większy, prawie dwukrotnie, rosły stare drzewa. W latach dwudziestych wycięto część parku tzw. Brzozowiec, przeznaczając ziemie pod uprawy. Już za mojej pamięci, pod koniec lat trzydziestych, niektóre stare drzewa zostały wycięte i sprzedane, gdyż potrzeba było pieniędzy. W ich miejsce, po założeniu szkółki, posadzono nowe. Z drzew liściastych najczęściej były to buki czerwone, zielone i akacje, a wśród szpilkowych: sosny, głównie amerykańskie oraz świerki, jodły tak zwykłe, jak i srebrne i modrzewie. Niektóre z nich ja sam, już w czasie okupacji sadziłem. Kiedy w 1947 r. po śmierci mojego ojca byłem w Tomaszowie, szedłem przez park, gdzie sadzone przeze mnie drzewka były już znacznie wyższe ode mnie. Dziś jednak pozostały tylko drzewa liściaste. Drzew iglastych nie ma. W ogrodzie owocowo-warzywnym rosły jabłonie, grusze, czereśnie, wiśnie i śliwy. Jabłonie były wyłącznie wysokopienne. Wówczas, kiedy je sadzono, nie było jeszcze odmian niskopiennych. W czasie okupacji posadzono kilka jabłoni niskopiennych wobec tego, że stare drzewa zaczynały usychać. Poza drzewami owocowymi, były także krzewy agrestu, porzeczek czerwonych białych oraz malin czerwonych i białych. Niektórych odmian jabłek już nigdy w handlu nie spotkałem. W ogrodzie włoskim rosły różne krzewy ozdobne i były klomby z kwiatami. Niżej opiszę dwór w Tomaszowie. Pisząc o okolicy i mojej rodzinie, muszę także wspomnieć o Karwinie. Wieś ta położona w odległości ok. 5 km na północny zachód od Tomaszowa, przy drodze do wsi Wierzbno (o której też będzie mowa) była dzierżawiona przez inną gałąź mojej rodziny tzw. linię karwińską Srzednickich. Według posiadanych przeze mnie informacji, częściowo udokumentowanych, krewny mojego pradziadka Ludwik Srzednicki wydzierżawił ten majątek ok. roku 1830 r. W majątku tym gospodarował także jego syn Ścisław aż do swojej śmierci w 1890 r. Wdowa po nim Paulina już tylko kilka lat dzierżawiła Karwin, po czym wyjechała do swojego majątku Wieruszów. Pokrewieństwo z tą linią jest niezbyt jasne. Prawdopodobnie mój pradziadek Jan i Ludwik S. byli stryjecznymi braćmi. Na cmentarzu w Poborowicach jest grobowiec rodzinny, w którym pochowani zostali: żona Ludwika - Maria z Jerzmanowskich oraz Ścisław Srzednicki. Za mojej pamięci istniał jeszcze budynek dworski w Karwinie widoczny z drogi pomiędzy wsiami Rudno Górne, a Wierzbnem. Nie byłem tam nigdy. Ówczesnym posiadaczem tego ośrodka był chłop Ferdynand Kuraś - poeta. Ośrodek miał ok. 17 ha. Było to już po parcelacji Karwina, który był także dobrami donacyjnymi, należącymi do wspomnianego już gen. Bellegarde-Pawłowicza. Część gruntów tego majątku kupili pp. Szańkowscy z Wierzbna. Obecnie dwór już nie istnieje. Na jego miejscu stoi nowoczesna "willa". Wracam do Złotnik. Dwór w Złotnikach przypominał swoim wyglądem dawne dworki. Zachowały się jeszcze jego dawne fotografie. Niestety położenie jego nie było tak ładne, jak Tomaszowa. Położony był już bowiem na nizinie nadwiślańskiej, stąd też nie było tego rozległego widoku, jak z dworu w Tomaszowie. Tuż za dworem zaczynała się wieś Złotniki, z którą dwór miał bezpośrednie sąsiedztwo. Urozmaiceniem położenia były jedynie stawy, które zamykały ogród kwiatowy i owocowy, położony przy dworze. Dwór usytuowany był niedaleko Wisły w odległości ok. 1-1,5 km. Dwór składał się, o ile dobrze pamiętam, z 6 pokoi, przedpokoju, kuchni oraz zamkniętej werandy. Położenie dworu w Tomaszowie było zupełnie inne. Do najbliższych zabudowań wsi odległość wynosiła ok. 0,3 do 0,5 km. Z innych zabudowań, poza gospodarczymi, w odległości ok. 100-150 m położone były tzw. czworaki, w których zamieszkiwała stała służba. Dziś czworaki te nie istnieją, gdyż zostały rozebrane. Dwór w Tomaszowie zbudowany był w początku XX w. i posiadał pomieszczenia gospodarcze jak np. spiżarnię, ubikacje itp. Wykorzystując ukształtowanie terenu, zbudowany był niejako "tarasowo", tak że kuchnia była położona poniżej głównego poziomu, na którym znajdowały się pomieszczenia mieszkalne. Natomiast pokój dla służby znajdował się na I piętrze. Strych rozciągał się bowiem nie nad całym budynkiem, lecz narożne jego części zajmowały dwa pomieszczenia. Jedno z nich to właśnie pomieszczenie dla służących, do którego wejście prowadziło schodami od wewnątrz domu. Drugie pomieszczenie to pokój o przeznaczeniu raczej gospodarczym, do którego można było dostać się jedynie od zewnątrz. Pokoje miały nazwy. Nazwy te pochodziły od koloru tapet i tak np. pokój niebieski, który był pokojem przechodnim, ale w którym często bawiliśmy się. W pokoju zwanym dziecinnym, jako mały chłopiec spałem, później sypiałem w pokoju sypialnym razem z rodzicami. W czasie okupacji, w pokoju dziecinnym mieszkała moja cioteczna siostra Janka Nizińska z domu Dunikowska wraz ze swoją córką Marylką. Najbliższym sąsiedztwem Tomaszowa był Żydów. Przed I wojną światową należał on do pp. Zapalskich, później był własnością Morsztynów. Dzierżawił go początkowo p. Bohdan Kollatorowicz,. Później dzierżawili go pp. Starzewscy. Od Morsztynów kupił Żydów prof. Zygmunt Sarna. Był on profesorem tytularnym prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Jagiellońskim i profesorem w Wyższej Szkole Handlowej w Krakowie. Jego córka Dola wyszła za mąż ok. 1941 r. za p. Bukowskiego z Makocic k. Proszowic - człowieka nieco ułomnego i starszego od niej o ok. 20 lat, ale bardzo sympatycznego. Chodziły plotki, że wyszła za mąż nakłoniona przez ojca, który chciał się w ten sposób dostać do środowiska ziemiańskiego, nie tylko przez kupno majątku, ale też i więzy pokrewieństwa. Żydów był majątkiem nieco mniejszym niż Tomaszów. Grunty jego prawie graniczyły z gruntami Tomaszowa, zwłaszcza tymi, które położone były na Międzygórzu. Dwór nieco przypominający z wyglądu złotnicki, położony był niezbyt ładnie w dolinie, bez żadnego ładnego widoku. Nabywszy ok. 1936 r. Żydów prof. Z. Sarna stał się najbliższym sąsiadem. Dola Sarnówna była rówieśnicą moich starszych braci, stąd też, zwłaszcza w latach 1937-1938, a nawet 1939 nawiązaliśmy żywsze stosunki, zwłaszcza w czasie wakacji, które spędzaliśmy u rodziców na wsi. cdn. Czesław Srzednicki | ||||||
Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/srzednicki_wspomnienia/20180319odc01/art.php | ||||||