Wspomnienia Czesława Srzednickiego odc. 2
|
dwór w Tomaszowie (obecnie Stręgoborzyce) (fot. zbiory Bożeny Kłos + IKP) |
Proszowice, 29-03-2018
odcinek 2
Innym sąsiedztwem był Hebdów. Był to majątek stanowiący własność Małopolskiej Spółki Rolnej w Krakowie, administrowany przez p. Antoniego Skąpskiego. Hebdów położony był dalej, o około 6-7 km na wschód od Tomaszowa, za Brzeskiem Nowym. Ale i tam mieliśmy rówieśników, stąd też w okresie wakacji od czasu do czasu jeździliśmy tam na rowerach. Dwór w Hebdowie mieścił się w dawnych zabudowaniach byłego klasztoru Norbertanów. Obok dworu stał zabytkowy kościół początkami sięgający chyba XII w.
Można jeszcze wspomnieć o Rudnie Dolnym. Rudno Dolne było własnością pp. Woźniakowskich. Majątek ten miał ok. 200 ha. Ostatni jego właściciel p. Ignacy W. sprzedał Rudno ok. 1935 r., ale chyba kilku nabywcom. W okresie, kiedy Rudno mieli jeszcze pp. Woźniakowscy, jeździliśmy tam czasem, gdyż moi starsi bracia również tam mieli swoich rówieśników Irenę i Andrzeja. Z Irenką utrzymywaliśmy kontakty, zwłaszcza moja kuzynka Janka Nizińska. Państwo Woźniakowscy po przeniesieniu się do Krakowa, mieszkali przy ul. Dunin-Wąsowicza. Pan Ignacy Woźniakowski zajął się handlem. Zmarł w czasie okupacji. Pani Janina Woźniakowska z domu Geppert była szkolną koleżanką mojej mamy. W czasie okupacji przeniosła się na ul. Starowiślną i tam też mieszkała aż do śmierci, już po wojnie. Utrzymywaliśmy z nią kontakt, a po wojnie moja kuzynka Janka Nizińska zamieszkała u niej. Irenka Woźniakowska bywała często przed wojną w Złotnikach.
Idąc dalej - inny majątek pobliski Tomaszowu, to Igołomia, będąca własnością Morsztynów, ale dzierżawiona przez niejakiego p. Władysława Kuboka. Igołomia położona była w odległości ok. 7 km od Tomaszowa na zachód przy szosie do Krakowa. W Igołomi był (i jest) pałac klasycystyczny. Byłem w nim raz i pamiętam z niego przepiękną salę balową.
Skoro jestem przy Igołomii, to przychodzi mi na myśl anegdota o pochodzeniu nazwy tej wsi, którą poniżej przedstawię. W Średniowieczu, tereny obecnej wsi Igołomia, podobnie jak te po drugiej stronie Wisły w rejonie Niepołomic, pokryte były lasami. Tereny te były ulubionymi terenami łowieckimi książąt krakowskich. Bolesław Wstydliwy, książę krakowski, nie interesował się zbytnio płcią piękną, co martwiło panów krakowskich, którzy byli zaniepokojeni możliwością bezdzietności księcia. Postanowili więc, że kiedy książę pojedzie na polowanie, na trasie jego przejazdu postawią piękną i nagą dziewczynę, która na pewno skusi księcia. Jak pomyśleli, tak też zrobili. Kiedy książę wyruszył na polowanie, na jego trasie postawili piękną i nagą dziewczynę, a sami zaś ukryli się w pobliskich krzakach, aby obserwować, co z tego wyniknie.
Książę rzeczywiście przejeżdżając tą trasą zobaczył dziewczynę, ale się nie zatrzymał, tylko pojechał dalej. Widząc to panowie krzyknęli ze zdumienia "i gołą mija". Stąd też, z tego zdarzenia, jakie miał w tym miejscu, nazwano je Igołomią.
Za Igołomią następnym majątkiem był Pobiednik, będący własnością p. Kazimiery Lisickiej, która wyszła za mąż za p. Bieronia, a prawie po przeciwnej stronie szosy do Krakowa, w odległości ok. 1,5 km był Tropiszów, będący własnością Szpitala św. Łazarza w Krakowie, a dzierżawiony przez pp. Wójcickich. Tropiszów położony był w odległości ok. 8-9 km na zachód od Tomaszowa. Synowie pp. Wójcickich Andrzej i Kazimierz byli raczej rówieśnikami moich starszych braci. Wówczas utrzymywaliśmy tylko bardzo luźne kontakty, z tym że moi rodzice oczywiście, częstsze. Pan Henryk Wójcicki trzymał mnie do chrztu. Zmarł przed wojną na zapalenie ślepej kiszki. Moja mama była u niego w szpitalu tuż po operacji, która to wprawdzie się udała, ale nastąpiło zapalenie otrzewnej, a wówczas nie było na to żadnego ratunku. Później losy tak się potoczyły, że z Kazikiem razem studiowaliśmy na wydziale prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, a z Andrzejem zaprzyjaźniliśmy się serdecznie, pracując razem długie lata w jednym przedsiębiorstwie.
Najdalej na zachód, już nie w dawnym "Królestwie" lecz w "Galicji", położony był majątek hr. Wodzickich, Kościelniki, a jeszcze dalej na zachód Górka Kościelnicka, będąca własnością p. Osikowskiego, z którego synem Maćkiem chodziłem do szkoły powszechnej. W Kościelnikach byłem jako mały chłopiec - z jakiej racji nie wiem. Być może, zaprosił nas wszystkich z rodzicami Stefan Wodzicki, który był częstym gościem w Tomaszowie. Jak przez mgłę przypominam sobie pałac, jego wnętrza, a zwłaszcza bardzo piękny ogród - park. Dziś podobno jest to wszystko w ruinie. Słyszałem, że jakaś instytucja zamierza zagospodarować pałac, który wraz z otoczeniem jest przecież zabytkiem.
Poza Hebdowem koło Nowego Brzeska na wschód od Tomaszowa nie było w pobliżu żadnych majątków. Można tylko wymienić jeszcze Mniszów położony na północ od Brzeska Nowego. Była to już niewielka resztówka, będąca własnością p. Kowalskiego. Kiedyś był to większy majątek, ale po parcelacji, wielkość jego nie przekraczała 30 ha. Swego czasu Kowalscy z Mniszowa prowadzili życie towarzyskie. Za mojej pamięci, nie przypominam sobie, aby kiedyś jakieś wizyty składał p. Kowalski. W Mniszowie byłem jeden raz, przejazdem w czasie tzw. "ucieczki" w 1939 r. Było to chyba 4 września, kiedy to przejeżdżaliśmy przez Mniszów i dopiero wówczas dowiedziano się o tym, że jest wojna i jaki ona obrót przybrała. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale tak w istocie było. Był to bowiem, jak to się mówi "świat zabity dechami". Później, bo po wojnie, pracowała ze mną p. Karolina Kowalska, krewna Kowalskich w Mniszowa i bywająca tam za swoich młodzieńczych lat jeszcze przed I wojną światową. Wspominała ona o balach w Mniszowie. Znała także z tych czasów mojego ojca.
Mój ojciec znał wiele osób i za czasów swojej młodości bywał w wielu dworach, które później znacznie podupadły. Były to takie majątki jak: Przemyków Lebowskich, Rachwałowice Gawrońskich, Piechów Zakrzeńskich. Nie była już to Ziemia Proszowska, lecz koszycka, czy kazimierska.
W Rachwałowicach byłem raz, w czasie "ucieczki" w 1939 r. Tam przeczekiwaliśmy przejście frontu i wróciliśmy do Tomaszowa.
Zdaje się, że Gawrońscy byli spowinowaceni z naszą rodziną, ale jak, to nie umiem tego wyjaśnić. W czasie okupacji poznałem także p. Stanisława Śląskiego, który posiadał niewielki majątek - resztówkę Skórczów koło Kazimierzy Wielkiej. Majątek ten był wówczas pod zarządem niemieckim, a on uczył w szkole rolniczej w Wawrzeńczycach. Pan Stanisław był on częstym gościem w Tomaszowie. Razem z moim ojcem często rozmawiali o różnych ludziach z naszej okolicy. Po wojnie nadał mieszkał w Skorczowie, gdyż majątek jego nie podlegał reformie rolnej i tam zmarł. Bliżej koło Proszowic, leżały dwa majątki, z którymi utrzymywaliśmy sporadyczne kontakty. Była to Kowala p. Władysława Szyca i Jakubowice p. Józefa Kleszczyńskiego. Obok nich niedaleko położone były: Klimontów p. Tadeusza Dziedzickiego i Górka Stogniowska p. Władysława Sklenarskiego. Na Zachód od Proszowic położone były Piotrkowice Małe, własność hr. Potockich. W czasie okupacji administratorem ich był p. Matyszkiewicz. Wreszcie na północny zachód od Tomaszowa, w odległości ok. 5-6 km, położony był duży majątek Wierzbno własność pp. Szańkowskich. Pani Janina Szańkowska była moją matką chrzestną, natomiast p. Teofil Szańkowski był ojcem chrzestnym mojego brata Witolda. P. Teofila Szańkowskiego w 1945 r. wywieziono na wschód i tam zmarł w bliżej mi nie znanych okolicznościach. Pani Szańkowska mieszkała w Krakowie i przez jakiś czas kierowała stacją hodowlaną zbóż w poznańskim. Zmarła w latach pięćdziesiątych.
Wrócę znów do mojej najbliższej okolicy, a więc do Tomaszowa, Stręgoborzyc, Rudna i Wawrzeńczyc. Wspomnieć muszę, że grunty majątku od strony wschodniej graniczyły z gruntami wsi Wygnanów, położonej między Rudnem Dolnym, a Tomaszowem i Wawrzeńczycami. Z początkiem XIX w. był tam niewielki majątek, później rozparcelowany.
W Rudnie Dolnym, Stręgoborzycach oraz położonych na północ od wsi Rudno Górne, Średnie i Dolne, Dobranowicach , w pierwszej połowie XIX w. mieszkała rodzina Treutlerów. Później majątki te sprzedała innym posiadaczom.
Wzmianki o tej rodzinie można spotkać w księgach parafialnych Poborowic i Wawrzeńczyc. Sporo informacji dostarczają o niej także "Opowiadania" K. Girtlera. Wawrzeńczyce, był to niegdyś duży majątek ok. 400 ha o bardzo dobrych ziemiach. Podobnie, jak Złotniki, przejęty przez rząd rosyjski, darowany był także generałowi Bellegarde-owi. Po I wojnie światowej został rozparcelowany. Z parcelacji tej stworzone zostały dwa niewielkie ośrodki "podworskie".
Jeden w miejscu, gdzie był kiedyś dwór w Wawrzeńczycach, mniej więcej w odległości ok. 0,4 km na południe od ówczesnej siedziby urzędu gminnego (skrzyżowanie dróg z Wawrzeńczyc do Proszowic przez Stręgoborzyce), drugi przy szosie, położony po prawej jej stronie ok. 0,5 km na zachód od wspomnianego urzędu gminnego, przy drodze prowadzącej ku Wiśle.
Dwór w Wawrzeńczycach uległ zniszczeniu w czasie I wojny światowej i pozostała po nim jedynie niewielka oficyna. Tę resztówkę nabył niejaki Zygmunt Wojnarowicz spokrewniony z p. Lisickim z Pobiednika (matka jego z domu Lisicka). Resztówka wawrzeńczycka była niewielka i chyba nie miała więcej niż 20 ha. Podobnie, jak i druga. Tę drugą nabył zamożny chłop (kmieć) wawrzeńczycki nazwiskiem Latała. Wybudował murowany, piętrowy dom i stąd nazywany był Latałą - dziedzicem. Trzeba tutaj nadmienić, że wśród chłopów wawrzeńczyckich było pewne rozwarstwienie. Były rodziny chłopskie - kmiece, które uważane były za "lepsze". Do nich należały takie jak np. Latałowie (ale nie wszyscy), Wesołowscy, Cabowie, Mączkowie, Puchalscy.
Po parcelacji majątku Wawrzeńczyce po I wojnie światowej, z części jego gruntów stworzono niewielkie gospodarstwa karłowate o wielkości ok. 1 ha. Całą tę kolonię nazwano stąd "Hektary" i stała się ona siedzibą raczej biedoty wiejskiej. Sama jednak wieś Wawrzeńczyce przeciętnie biorąc była wsią zamożną. Duża część młodzieży kształciła się już przed wojną, nie tylko w szkołach średnich, lecz i wyższych.
Z Wawrzeńczyc pochodził biskup sandomierski Sonik, a także prałat - członek kapituły katedralnej biskupstwa kieleckiego Pilch (wspomnienia o nim w wydawnictwie "Chrześcianie"). Wielu było także księży, mogę tu wymienić braci Wesołowskich, Będkowskiego, Kudelskiego, Puchalskiego, Mączkę. Byłem na mszy św. prymicyjnej xx. Wesołowskich i Będkowskiego w kościele wawrzeńczyckim.
Ja również zostałem ochrzczony w Wawrzeńczycach w czerwcu 1927 r. przez ówczesnego proboszcza ks. Zygmunta Boratyńskiego. Moimi rodzicami chrzestnymi byli Stefan Boski - mąż mojej ciotki, siostry mojego ojca Haliny i Janina Szańkowska współwłaścicielka majątku Wierzbno gm. Koniusza k. Proszowic. Tutaj dygresja.
Ówczesnego proboszcza parafii Wawrzeńczyce ks. Zygmunta Boratyńskiego pamiętam raczej z opowiadań o nim. Miał to być, światły, bardzo dobrze prezentujący się człowiek, z jego inicjatywy i za jego probostwa, wybudowano budynek parafialny, a także częściowo odrestaurowano kościół po zniszczeniach wojennych. Ks. Boratyński odszedł z probostwa w Wawrzeńczycach na własną prośbę. Być może, że przyczyniło się do tego rozsiewanie plotek o rzekomym romansie z jedną z mieszkanek Wawrzeńczyc.
Plotki te rozsiewała, jak zdaje się, ona sama, niejaka L., która ponoć zakochała się w ks. Boratyńskim. Jednak między nią a proboszczem żadnego romansu nie było, ale plotki swoje zrobiły. I wiem, a mówiła mi to moja matka, że jednego razu ks. Boratyński przyjechał specjalnie w tej sprawie do mojego ojca, mówiąc i przysięgając ojcu na wszystkie świętości, że są to pomówienia i on jest absolutnie czysty w tej sprawie.
Być może właśnie chęć ucięcia tej sprawy, zmusiły ks. Boratyńskiego do odejścia z probostwa w Wawrzeńczycach. Po nim proboszczem został ks. Wojciech Bartosik. Był nim aż do przejścia na emeryturę, już po II wojnie światowej. Będąc na emeryturze, był rezydentem w parafii w Czulicach i zmarł, mając ok. 100 lat.
Z wikarych, pamiętam x. Edwarda Opyrchała, charakteryzującego się świetnymi kazaniami i x. Józefa Czekaja. Od tego ostatniego dostałem w prezencie "Wyznania św. Augustyna". Jeżeli jestem już przy księżach kościoła wawrzeńczyckiego, to wspominany był często wikary x. Szafraniec. Podobno był to bardzo inteligentny ksiądz i wygłaszał podobno wspaniałe kazania, które porywały i wstrząsały sumieniami słuchaczy. X. Szafraniec był przy tym dowcipny i wesoły, opowiadał różne anegdotki, jak np. jednego razu słuchając spowiedzi w konfesjonale, do której to spowiedzi stały w szeregu baby wiejskie, zaśmierdziało. Usłyszał wówczas szept jednej z bab "a któraż to?", na to druga odparła: "a dwie mos co się pytos?". Innym razem przyszedł do spowiedzi chłop, który strasznie nie chciał powiedzieć jednego z grzechów, bo się wstydził.
Zachęcony jednak przez wikarego, powiedział wreszcie "przyszła mi myśl grzeszna, gdy ksiądz wikary w Wielkim Tygodniu leżał krzyżem przed ołtarzem w kościele, pomyślałem sobie co by to było, gdybym tak wziął łozinę i księdza wikarego uderzył w "siedzenie" - ale by ksiądz wikary podskoczył!!!"
cdn.
Czesław Srzednicki
|
|
|