Wtem do uszu ich dotarł dźwięk gongu umieszczonego przy drzwiach wejściowych. Bartowie popatrzyli po sobie, któż też może przyjść do nich akurat o tej porze. Przestraszyli się, może coś się stało w ich dalszej rodzinie, ale zaraz wykluczyli taką możliwość, przecież ledwie godzinę temu rozmawiali telefonicznie ze swoimi rodzicami i rodzeństwem. Z jednej i drugiej strony wszystko było w porządku. Bart podszedł do drzwi i otworzył je. Obok niego stanęła również zaniepokojona jego żona, która w zostawiła w salonie Jurka pod opieką Kuby. Obydwoje w drzwiach zobaczyli staruszka. Przyzwoicie odzianego, przyprószonego padającym śniegiem, trochę tylko przygarbionego, popierającego się laską. - Czym możemy Panu służyć - zapytał uprzejmie Bart. Był przygotowany na to, że może staruszek zaśpiewa kolędę, więc da mu parę złotych i będzie po kłopocie. Ale stary człowiek nie wyglądał na kolędnika, nie miał zresztą żadnych kolędniczych akcesoriów. - Czy pan potrzebuje naszej pomocy? - ponownie zapytał Bart. - Widzi Pan...Widzą Państwo - poprawił się staruszek - jestem samotny, więc pomyślałem sobie, że może Państwo przyjęlibyście mnie na kolację wigilijną? - mówił trzęsącym się głosem. Bartowie popatrzyli po sobie. Jakże to tak, tak długo czekali, że wreszcie w gronie rodziny będą mogli spędzić wigilię, a tu jakiś obcy pozbędzie ich tej przyjemności? - Widzi Pan... Jakby tu Panu powiedzieć... - zaczął plątać się Bart. - My długo czekaliśmy na to aby spędzić wigilię w gronie rodziny... Wie Pan co, tutaj niedaleko jest restauracja, wiem, że tam organizują opłatek dla samotnych. - Bart był zadowolony, że znalazł rozwiązanie. - O proszę - sięgnąwszy do kieszeni wyjął banknot - tu ma pan sto złotych, na pewno Panu na dobrą kolację wystarczy... Staruszek nic się nie odezwał. Popatrzył tylko na nich przeciągle, tak bardzo smutnymi oczami, że Bartowa aż przysunęła się do męża. - Wie Pan - powiedział wreszcie starzec - ja pieniądze to mam. Nie jestem biedny, jestem po prostu bardzo... bardzo samotny. Chciałem jedynie ludzkiego... - ale reszty już nie usłyszeli, bo staruszek się odwrócił i poszedł w kierunku furtki, mrucząc coś do siebie. Bart zamknął drzwi. Było mu trochę głupio, ale w sumie był zadowolony. Objął żonę. - Będziemy mogli spędzić Wigilię w gronie rodziny, zjemy kolację, napijemy się winka, a potem ... potem to się zobaczy - szepnął żonie do ucha. Bartowa w odpowiedzi potargała go za czuprynę... Nagle w jadalni rozległ się straszny huk, a potem płacz Jurka i krzyk Kuby - I co narobiłeś głupku! Bartowie przerażeni pobiegli do jadalni i cóż zauważyli. Jurek niedopilnowany przez Kubę ściągnął ze stołu serwetę wraz z zastawą, która teraz leżała rozbita koło stołu, a pomiędzy skorupami walały się sztućce. Jurek stał miedzy nimi i wpatrywał się w ojca. Te oczy, te oczy... Bart już wiedział, że zastawa, którą ściągnął ze stołu była przeznaczona właśnie dla nieprzewidzianego gościa. Być może dla tego, którego, ... którego on tak potraktował! Pobiegł szybko do drzwi, następnie wybiegł na ulicę, ale staruszka nie było. Zdziwiony zauważył również, że nie było żadnych śladów na śniegu, a przecież, a przecież powinny być... powinny być! Ze spuszczoną głową szedł w kierunku domu. Była wyjątkowo cicha i spokojna noc, i tylko gdzieś niedaleko niosły się słowa kolędy. ...bo nie ma miejsca dla Ciebie, w niejednej człowieczej duszy... Zbigniew Grzyb *Autorem słów "Kolędy dla nieobecnych" jest Szymon Mucha współczesny poeta i autor pieśni. Kolęda dla nieobecnych została napisana w 1997 roku od tamtej pory znalazła się na wielu płytach. Swój debiut, w wykonaniu Beaty Rybotyckiej, miała w 1997 roku na płycie Zbigniewa Preisnera, który jest autorem muzyki, pod tytułem "Moje kolędy na koniec wieku". "Kolęda dla nieobecnych" pojawiła się również w wersji angielskiej (Come to us), na płycie Cliffa Richarda, pod tytułem "Cliff at Christmas".
| ||||||||||
Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/kacik/pioro_grzyb/art.php | ||||||||||