facebook
Kilka wierszy (i nie tylko) Zdzisława...
    Dzisiaj jest sobota, 23 listopada 2024 r.   (328 dzień roku) ; imieniny: Adeli, Felicyty, Klemensa    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   ludzie ZP   |   miejsca, obiekty itp.   |   felietony, opracowania   |   kącik twórców   |   miejscowości ZP   |   ulice Proszowic   |   pożółkłe łamy...   |   RP 1944   | 

serwis IKP / Skarby Ziemi Proszowskiej / kącik twórców / Kilka wierszy (i nie tylko) Zdzisława...
 pomóżcie!!! ;)  
Jeżeli posiadacie informacje, materiały dotyczące prezentowanych w Serwisie twórców, artystów,
macie propozycję innych osób związanych z Ziemią Proszowską,
albo zauważyliście błędy w naszym artykule;
prosimy o kontakt!

skarby@24ikp.pl.

Inne kontakty z nami: TUTAJ!
Redakcja IKP
O G Ł O S Z E N I A


Kilka wierszy (i nie tylko) Zdzisława...

Zdzisław Kuliś
pióro, klawiatura... - poezja


Donosy, 28-12-2020

Zabawa sylwestrowa

"Kółeczko panie, panowie",
Słychać głos wodzireja.
Tańczącym walczyk wiruje w głowie,
Choć za oknem zimowa zawieja.

Wszędzie widać tańczące pary,
Starsi i młodzi się uwijają.
Wkrótce pożegnają rok Stary
Natomiast Nowy powitają.

W pięknych kreacjach młode damy,
Jak z żurnalu wyglądają.
U ich boku jak wytworne "pany"
Partnerzy, tańcząc, śpiewają.

To znów oberki, polki i rocki
Obiegły wypełnioną salę.
Tańczy mały, gruby i wysoki,
Nie widząc świata w tanecznym szale.

Nogi, jak na sprężynach,
Różne hołubce wycinają.
Choć pot wystąpił na dziewczynach,
Szaleńcze tańce końca nie mają.

A kiedy zegar północ wybije,
Orkiestra grać zaprzestanie.
Każdy za zdrowie szampana wypije,
Niech szczęście od losu dostanie.

I Nowy Rok lepszym będzie
I zdrowie dobre zachowa,
W kieszeni trochę przybędzie
I niech zawsze trwa zabawa sylwestrowa.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 31 grudnia 2015

Śpij Dziecino, śpij

Śpij dziecino, śpij malutki
Między zwierzątkami.
Pewno Ci się śni złociutki
Pałac z wygodami.

Nie chciałeś ty synku pałacu złotego,
Ani też pieluszek z muślinu.
Wolałeś we żłobie wśród ludu biednego
W stajence przyjść na Świat mój synu.

Nie chciałeś bucików na zmarznięte nóżki,
Lub ciepłej kołderki złotem wyszywanej.
Nie miałeś pod główkę bieluśkiej poduszki,
Tylko rąbek z głowy Matki ukochanej.

To Ona Cię w żłobku Jezu położyła,
Który zastąpił wygodne łóżeczko.
A gwiazda wskazała że Panna powiła
W stajence na sianie małe Boże dziecko.

Dziś nadeszły Święta Jego Narodzenia,
A więc uczcijmy to wydarzenie.
Złóżmy sobie serdeczne życzenia
I dużo radości w Boże Narodzenie.

Zdzisław Kuliś, Donosy, grudzień 2020

Proszowickie Betlejem

W tą noc grudniową w lichej stajence
Zstąpiło z Niebios na Ziemię dziecię.
Przypadł ten zaszczyt młodej Panience
Powitać syna na świecie.

Przybyli Królowie, śpiewają Anieli,
U żłobu stoją Józef i Maryja,
A w żłóbku leży dzieciątko w bieli,
Z Niebios dochodzi Gloria, Gloria, Gloria.

Bydlęta także dziecię witają,
Grzejąc je swoim oddechem.
I na kolana wszystkie padają,
Bo to Syn Boży trafił pod strzechę.

Ten widok piękny wierni wykonali
Na proszowickim rynku,
Budując szopkę nam pokazali
Dzieło dobrego uczynku.

Święte postacie wszystkie jak żywe,
Owieczki karmę żujące
Też wyglądają jakby prawdziwe,
A obok leży sianko pachnące.

Zwiedzają szopkę starsi i młodzi,
Która zachwyca swoim urokiem.
Dużo też dzieci tutaj przychodzi,
By cieszyć oczy pięknym widokiem.

I niech nie zginie tradycja stara,
By godnie życie przeżyć,
Albowiem cuda czyni wiara
I człowiek powinien w to wierzyć.

Zdzisław Kuliś, Donosy, styczeń 2010

Wieczór Wigilijny

Wzeszła już pierwsza gwiazdka,
Siądźmy razem przy stole.
Niechaj gospodarz domu
Zrobi znak krzyża na czole.

Niech wszyscy, co się zebrali,
Czyli rodzina cała,
Śpiewem kolęd zwiastują,
Że się narodzi Boża Dziecina mała.

Niech rzekną dobre słowo
I się połamią opłatkiem.
Niech sobie szczęścia życzą,
A Bóg ich wynagrodzi dostatkiem.

Zdzisław Kuliś, Donosy, grudzień 2008

Wigilia

Czapy śniegu okryły wiejskie chaty.
Na małych okienkach mróz wymalował kwiaty.
Ogacone ściany okryły drewno spróchniałe,
Szukając pokarmu przyleciały sikoreczki małe.

Kopny śnieg okrył pola i drogi,
Którymi z trudem brnie człowiek ubogi.
Idzie choć śnieg sięga kolana,
Bo w domu czeka rodzinka kochana.

Gromadka dzieci usiadła w wianuszek,
Bije w nich wszystkich osiem serduszek.
Żona z uśmiechem, nie czując zmęczenia
Przyrządza potrawy na wigilię Bożego Narodzenia.

Potem przy stole zasiądą razem
Zrobią znak krzyża przed świętym obrazem,
Zjedzą wieczerzę nie kryjąc radości,
Łamiąc się opłatkiem oczekują gości.

Zdzisław Kuliś, Donosy, grudzień 2008

Pięćdziesiąt lat później

Czapy śniegu okryły duże wiejskie domy.
W wielkich oknach wiszą firany i zasłony.
Elewacje piękne, kolorowe
Wykonane niedawno, są jak nowe.

Jako, że śniegiem obficie sypnęło
Kilkanaście samochodów utknęło
Na szerokiej drodze asfaltowej
Do przyjęcia zimy nie gotowej.

W domu żona z córką na ojca czekają,
A że komórka "padła" kontaktu z nim nie mają.
Gwiazdek na niebie już miliony,
A on siedzi w samochodzie uwięziony.

W jadłodajni, po zupę stojąc w kolejce,
Starszej pani w tłoku złamali ręce.
Gdzieś dalej na ulicy zasłabł ułomny,
A pod mostem z tego... "dobrobytu" zamarzł bezdomny.

Zdzisław Kuliś, Donosy, grudzień 2008



idź do góry powrót



Donosy, 14-02-2020

Walenty łyk...

Gdy Walenty na świat się narodził
Ojciec jego bardzo dumny był.
Jeszcze jeden syn mu się urodził
Pijakowi, który wódkę pił.
Walenty łyk, Walenty cyk...

Żona jego dobrą matką była,
Chciała by też dobrym mężem był.
Za każdy kieliszek go karciła,
Bo nie chciała by śmierdziuchę pił.
Walenty łyk, Walenty cyk...

A kiedy dorastał młody Walek
Stary Walenty uczył picia go,
Ale żona miała dobry wałek,
Którym wybijała z niego zło.
Walenty łyk, Walenty cyk...

Aż pewnego razu miarka się przebrała
I porządny wałek poszedł w ruch.
Dobrze, że sąsiadka karetkę wezwała
I zabrano do niej tych Walentych dwóch.
Walenty łyk, Walenty cyk...

W szpitalu im rany opatrzyli,
Pozszywali wszystko co się dało.
Prawie miesiąc obu ich leczyli,
Tak tym wałkiem im się oberwało.
Walenty łyk, Walenty cyk...

A kiedy do domu powrócili
Wałek był w pokoju na stoliku.
Szerokim go łukiem obchodzili,
Bo się bali tej metody odwyku.
Walenty łyk, Walenty cyk...

Zdzisław Kuliś, Donosy, luty 2020



idź do góry powrót



Donosy, 2-11-2019

Błogosławiony

Wolność jest w nas, głosił z ambony
Człowiek, który został kapłanem z powołania.
Z tego co głosił naród był zadowolony,
A on stał się wzorem do naśladowania.

Wspierał ludzi, którzy go potrzebowali
I widzieli w nim intencje bardzo szczere.
Dlatego w jego kazania pilnie się wsłuchiwali,
A on stał się prawdziwym bohaterem.

Był człowiekiem na ten czas pożądanym,
Upominał się o ludzi krzywdzonych.
Był człowiekiem przez ludzi kochanym
I pragnął ich widzieć zadowolonych.

I chociaż był człowiekiem schorowanym,
Miał w sobie siłę głosić prawdę.
I był w tą prawdę tak zaangażowany
Że nie mogło go powstrzymać zło żadne.

Często powtarzał słowa Jana Pawła Drugiego:
Zło dobrem zwyciężajcie drodzy rodacy.
I tego dobra uczmy się od niego,
Mówił jako kapelan ludzi Solidarności i pracy.

Kleryk z Podlasia potocznie o nim mówili,
Ponieważ tam znajdują się jego korzenie.
Na jego kazania z odległych stron przychodzili,
A on je głosił, bo takie było jego przeznaczenie.

Aż pewnego dnia przestało bić jego serduszko,
Usta, które prawdę głosiły zamilkły na wieki.
Wtedy naród dowiedział się, że zginął ks. Jerzy Popiełuszko
Zamordowny przez funkcjonariuszy bezpieki.

Dziś mija trzydzieści pięć lat,
Kiedy został haniebnie zamordowany.
Prośmy Boga, by modlił się cały Świat,
Aby wkrótce został Kanonizowany.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 19 października 2019



idź do góry powrót



Donosy, 2-05-2019

Nasza biało-czerwona

Cóż to łopoce na wietrze w oddali
Na wzgórku pomiędzy drzewami?
Czy w dzień, czy w noc kiedy lampa się pali
Majaczy znanymi kolorami.

Stawiam raźno moje kroki
Jestem bliżej i pytam: czyżby to ona?
Widzę wyraźnie maszt w oddali,
A na nim nasza Polska biało-czerwona.

Z godnością łagodnie kołysze
Powiewem wiatru pieszczona,
Przerywając trwająca ciszę
To nasza Polska biało-czerwona.

Aby obok orła dobrze się miała
Przez Polaków z szacunkiem czczona.
Aby nad Polską nigdy inna nie powiewała
Tylko nasza biało-czerwona.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 2 maja 2019



idź do góry powrót



Donosy, 27-04-2019

Kombinat hutniczy roku 1959

Dziesięć kominów stoi w jednym rzędzie.
Jest rano, więc pracuje pierwsza zmiana.
Widać tu ład i porządek wszędzie,
A szczególnie zieleń dobrze utrzymana.

Drogi zakładowe jeszcze jak nowe.
Lśnią wiadukty nad tymi drogami.
Polewaczki zawsze do pracy gotowe,
Praca wrze dniami i nocami.

Piękne róże na klombach przydrożnych,
Tudzież inne kwiaty się kłaniają.
Dużo tu zadbanych kiosków narożnych,
A sprzedawcy uśmiechem zapraszają.

W dali niesamowicie wielki komin stoi,
Wyrósł najwyżej prawie pod chmury.
I choć tak wysoki, żadnej burzy się nie boi,
Tylko dumnie patrzy na nas z góry.

Kontroluje wszystkie w kombinacie hale,
Mając wrażenie, że się doń zaleca.
I być może nie mylę się wcale,
Bo to komin wielkiego pieca.

A tam na lewo szereg kominów mniejszych
I obok nich ten wielki gmach.
Nie należy do mniej ważniejszych,
Toż to walcownia stalowych blach.

Zresztą pełno tu kominów i gmachów,
Które spełniają bardzo ważną rolę.
Od fundamentów aż po czubki dachów
I od głównej bramy, hen daleko, w pole.

Wspomniane wyżej dziesięć kominów,
Trochę odległych od bram walcowni,
Używając w nazwie fachowych terminów,
To są piece martenowskie, tak zwanej stalowni.

W martenach owych, jak domach wielkich,
W których noc i dzień ogień się pali,
Przy pomocy komponentów wszelkich,
Wytapia się tysiące ton stali.

Tam nieustannie ogień buzuje
W bardzo wysokiej temperaturze.
Hutnik co chwilę wsad mu ładuje,
Siedząc na suwnicy wysoko w górze.

A inny hutnik piec obserwuje.
Jest przy nim w niewielkiej odległości,
Co dwie godziny z niego wyjmuje
Próbki stali, rozgrzanej do czerwoności.

Musi on przy tym bardzo uważać,
Ochronna odzież do tego służy.
Aby zanadto zdrowia nie narażać,
Na głowie nosi kapelusz duży.

Do tegoż kapelusza szkło czarne przypięte.
Buty drewniane, aby chronić stopy.
Ponadto czarne okulary trochę wygięte,
Tak to ubrane są hutnicze chłopy.

Tu życie tętni cały dzień i nocą,
Maszyny pracują ze zgrzytem
I chociaż hutnicy męczą się i pocą,
Praca ta dla nich jest wielkim zaszczytem.

A gdy stal osiągnie odpowiednią wartość,
Wtedy mistrz zmiany bródkę swą wygładzi
I zarządzi, aby martena zawartość
Powoli spuszczać do odpowiednich kadzi.

Po czym kadzie, napełnione płynną stalą,
Niesie suwnica, wtórując jadących kół śpiewem.
I choć od żaru trochę oczy palą,
Wlewa ją do specjalnie przygotowanych wlewek.

Po pewnym czasie wszystko zastyga na stałe,
Tworząc duże bloki stalowe,
Które swym kształtem nie są wcale małe,
W porównaniu, jak cztery szafy trzydrzwiowe.

Potem stal idzie do fabryk naszych,
Rozsianych po całym kraju.
Jest używana do produkcji maszyn
W fabrykach, które na nią czekają.

Kwitnie więc także handel zagraniczny,
Dochód przynosi każda godzina.
Wszystko to sprawia zakład metalurgiczny,
KOMBINAT HUTNICZY IMIENIEM LENINA.

A teraz szlag trafił wszystko.
Prysnął wysiłek całego narodu.
Bez pracy pozostaje biedne "Hucisko",
A stal sprowadzamy z Zachodu.

Zdzisław Kuliś, Donosy, czerwiec 2009



idź do góry powrót


styczeń 1942 - łapanka(źródło: Bundesarchiv, bild 183- B 18164 foto: Zundorf Hans)

Donosy, 29-09-2018

Łapanka

Poniedziałek.
W pobliskim miasteczku dzień targowy.
Zostawiła w domu pięcioro małych dzieci i męża.
Poszła sprzedać trochę masła, sera i jajek.
Całą nadwyżkę, czego rodzina nie skonsumowała w tygodniu.
Jedna dobra krowa i kilkanaście kur wystarczyło do zaopatrzenia w produkty mleczne i jajka całej rodziny.
Sporo jeszcze pozostało. Tego nie wolno zmarnować.
Chciała sprzedać.
I poszła na wspomniany targ. Jak zawsze zresztą.
Miała wrócić za dwie, najwyżej trzy godziny.
Było rano. Godzina siódma.
O dziesiątej mąż i dzieci zaczęli się niecierpliwić.
Tak długo jeszcze nigdy nie była.
Dzieci wołały jeść.
Ojciec nie bardzo wiedział, co im dać.
Nie naszykowała wychodząc z domu.
Jak wrócę, to je nakarmię. Powiedziała.
Ale nie wróciła.
Trwała wojna.
Z minuty na minutę narastał niepokój.
Dzieci, a najbardziej mąż wpadali w panikę.
On tego nie okazywał.
Udawał, że wszystko w porządku, ale wiedział, że coś jest nie tak.
Później dowiedział się, że była łapanka.
W sąsiedniej wiosce Niemcy zastawili pułapkę.
Koło cegielni.
Łapali ludzi, którzy wracali z targu.
Niewinnych ludzi.
Czyżby to ją też spotkało?
Po południu przyszedł sąsiad. Nie bezpośredni.
Jego dom od ich domu dzieliły dwa zabudowania.
Opowiedział co się stało.
Jego też złapali.
Wsadzili na furmankę, tę samą co ją i wieźli do Koniecmostów, koło Wiślicy. Tam mieli kopać rowy obronne dla wojsk niemieckich.
Jechali nieutwardzoną drogą. W pewnym momencie wjechali w las.
W Broniszowie.
Nie zważając na Niemców siedzących na furmance z karabinami gotowymi do strzału, pomyślał:
Teraz, albo nigdy.
Wykorzystał krótką ich nieuwagę. Zeskoczył, dając susa w las.
Gęste zarośla rosnące między drzewami były dla niego schronieniem.
Niemcy oddali dwa strzały. Okazało się, że chybili.
Biegł dalej i dalej w las. Nasłuchiwał, wszędzie cisza.
Skierował się w stronę Kazimierzy Wielkiej i ruszył naprzód.
Aż dotarł do swojego domu.
moje zdjęcie od Komunii Świętej 1949 r., z lewej ja, z prawej Józef Sagan syn sąsiada który też był w tym dniu zatrzymany i uciekł w lesie w Broniszowie(fot. zbiory autora)
Powiedział tylko, że żyje i przyszedł tutaj. Do rodziny oczekującej matki.
Opowiedział, co się wydarzyło. To było straszne.
Dzieci nie wiedziały nic, ale ojciec był zszokowany.
Musiał jednak zachować spokój.
Co teraz? Co teraz będzie? Myślał.
Najważniejsze zadbać o dzieci.
Pięcioro dzieci. Od dwóch do trzynastu lat.
Czas płynął tak wolno i smutek wokoło.
Dzieci wciąż pytają o mamę.
A jej nie ma.
I nie wiadomo, czy w ogóle będzie.
Czego oczekiwać? Czy lepiej żeby czas płynął wolno, czy szybko?
Po Niemcach można się spodziewać wszystkiego.
Torturowali i mordowali bez litości.
Ale może nie spotka ich najgorsze. Nadzieję trzeba mieć zawsze.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Ojciec zrobił dla dzieci kolację.
Pomagała najstarsza córka.
Sam cały dzień nie jadł nic.
Dzieci siedziały w domu jedząc kolację, a on co chwilę wyglądał na pole i patrzył w stronę, z której powinna nadejść.
Nic. Ani żywej duszy.
Wszedł do domu, usiadł i zabawiał dzieci.
Zmęczony stresem już nawet myśleć nie miał siły.
Nagle słychać otwierające się drzwi z pola do sieni.
Wszyscy poderwali się na nogi.
Ojciec podbiegł do drzwi prowadzących z sieni do izby i nagle w nich stanęła żona, matka zapłakanych dzieci.
Uciekłam.
Powiedziała zapłakana, usiadła na łóżku zmęczona, otoczona gromadką dzieci.
Ponad dwadzieścia kilometrów uciekała polami w strachu, że w każdej chwili mogą ją dopaść hitlerowscy oprawcy.
Kiedy dzieci poszły spać o okolicznościach ucieczki opowiedziała mężowi:
Wpędzili nas na jakiś ogrodzony plac.
Dużo ludzi. Kobiety i mężczyźni.
Jak zwykle w takich okolicznościach, powstała panika.
Jedni płakali, drudzy krzyczeli, inni się odgrażali, niektórzy chodzili i skakali po tym placu. A inni stali nieruchomo.
A gdy doszła do nich fama, że zawiozą ich do Oświęcimia, kobiety włosy na głowie rwały, a mężczyźni byli gotowi atakować Niemców.
Przez cały czas kręcił się tam około dziesięcioletni chłopiec.
Widząc mnie zapłakaną mówi: niech Pani ucieka. Ja ich będę obserwował.
Za chwilę półgłosem woła: Pani teraz!
Zrobiłam krok i stanęłam. Jakby zesztywniały mi nogi.
Wtem słyszę głos chłopca: yyyyy...
Strach przed śmiercią był niesamowity, a jeszcze większy żal i tęsknota do pozostawionych dzieci.
To było silniejsze i z ucieczki nie zrezygnowała.
Jeszcze nie opuściły ją myśli o dzieciach i znów słyszy stłumiony głos chłopca:
Pani teraz!
I pobiegła za otwartą bramę, a tam wąska dróżka za zakrętem i gęste zarośla, które czyniły ją niewidoczną.
Biegła ile tylko miała sił, nie oglądając się za siebie.
Stanęła dopiero, gdy usłyszała wystrzał karabinowy.
Obejrzała się. Nie było nikogo.
Po lewej i prawej stronie też nie było.
Ruszyła więc dalej rozmyślając, po co ten strzał?
Może do niej? A może też ktoś uciekał i do niego?
A może po prostu na postrach?
Ruszyła w dalszą drogę, trochę szybkim krokiem, trochę biegiem.
Na skróty przez pola. Byle bliżej domu.
Bliżej ukochanych dzieci i męża.
Kiedy skończyła swoją opowieść, było już późno.
Wtem usłyszała płacz najmłodszego Zdzisia.
Chyba mu się coś śniło, bo wymachiwał rączkami i wołał:
mama nie, mama nie.
Tym najmłodszym chłopcem byłem ja.
Za siedem lat przystąpiłem do Sakramentu Komunii Świętej.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 1986



idź do góry powrót


(fot. nadesłane)

Donosy, 24-05-2018

     Jak mówią źródła historyczne początki Dnia Matki sięgają czasów starożytnych greków i rzymian. W stanach Zjednoczonych zaś dzień ten obchodzony jest od 1858 roku, kiedy to amerykańska nauczycielka Anna Maria REVES ogłosiła DNI MATCZYNEJ PRACY.

     W Polsce DZIEŃ MATKI obchodzono po raz pierwszy w 1914 roku w Krakowie. U nas Święto to przypada na dzień 26 maja. W tym dniu matki są zwykle obdarowywane laurkami, kwiatami oraz różnego rodzaju prezentami przez własne dzieci, rzadziej inne osoby. To Święto ma na celu okazanie matkom szacunku, miłości, podziękowanie za trud włożony w wychowanie.

     Dawno temu, bo w 1986 roku napisałem wiersz pt. Dla mamy, który pragnę zadedykować wszystkim mamom oraz kilka innych wierszy.

Zdzisław Kuliś   

Dla Mamy

Mamusiu! Dziś twoje Święto!
Bądź najbardziej więc uśmiechniętą,
Bo przecież wszystkie my, Twoje dzieci
Chcemy by promyk słońca Ci świecił.
Świecił złociście jak całe słońce
I grzał Twe ręce może już drżące.
Ręce i serce.

Ręce dlatego, bo przecież nimi
Pracujesz dla nas dniami całymi.
I one czule nas w dłonie brały,
Gdyśmy pierwszy raz Świat oglądały.

One tuliły, te Twoje ręce,
Do Twojej piersi, tam gdzie masz serce.
Potem mijały dnie i miesiące
I znów mnie brały ręce gorące.

Czy może czasem główka nie boli?
Co podać? Mleczko? Może rosolik?
Ja powiedziałem "Mamo", nic więcej,
Jakie jest dobre to Twoje serce.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 1986

Matka

Gdy wymawiam słowo "matka",
Czuję jak serce mocniej mi bije.
Wiem, że kocha mnie do ostatka
I tylko moją miłością żyje.

Matka to dla mnie moja mamusia,
Która jest lekiem na wszystkie rany.
Matka to żona mego tatusia,
Więc ją oboje mocno kochamy.

Bywa, że mama źle się poczuje,
Lecz się wdrapuję na jej kolana.
Mimo zmęczenia, nie protestuje,
Taka jest moja mama kochana.

Mama pomoże odrobić lekcje,
Przytuli mocno, gdy boli głowa.
Nigdy nie powie, że się jej nie chce,
Jest do pomocy zawsze gotowa.

Często utuli także do spania
I na dobranoc pośle buziaka.
Stokrotnie lepsza jak każda niania,
Bo moja mama jest właśnie taka.

Zdzisław Kuliś, Donosy, maj 2009

Matka Boska Zieleniecka

Ileż musiałaś mieć siły
Najświętsza Panienko?
Ileż Twe usta modlitw odmówiły,
By chronić Swą Dziecinę maleńką?

Kiedy gwiazda oświetlała stajenkę
I Betlejem, niewielką mieścinę,
Ty rodząc syna skazałaś na mękę
Swoją najukochańszą dziecinę.

Byłaś zmuszona ciągle wędrować,
Chroniąc syna przed okrutnym królem,
Aby od śmierci Jego uchować,
A swe serce przed matczynym bólem.

Jezus, Twój syn ukochany,
Nauczał przez długie lata.
W zapłatę został ukrzyżowany
Przez okrutnego Piłata.

Po zmartwychwstaniu nadal wędruje.
Wraz z nami po całej Ziemi.
Bo w naszych sercach miejsce znajduje,
Na obdarzenie łaskami swymi.

A obok Niego Pani Najświętsza.
Lekarstwem na wszystkie troski.
Najwspanialsza i Najjaśniejsza.
Królowa Polski.

Wyniesiona na Ołtarze kraju całego.
We wszystkich wsiach i miasteczkach.
Przyszła też i nas bronić od złego
MATKA BOSKA ZIELENIECKA.

Zdzisław Kuliś, Donosy, grudzień 2010

Kobieta

Kobieta jest jak perła w koronie
Przyodziana mgiełką tajemniczości.
Bóstwem piękności, stojącym w wazonie
Niezniszczalnym przez trudy wieczności.

Jest kwiatem tysiąca zapachów,
Lśniącym tęczą niepowtarzalnych kolorów,
Owianym leciutkim podmuchem czerwonych maków,
Zamkniętych we wnętrzu wszelkich walorów.

Jest fortecą ściśle chronioną, własną.
To, co najcenniejsze w sobie zawiera.
Lecz gdy napotka miłości hasło,
Jak za dotknięciem różdżki się otwiera.

Zdzisław Kuliś, Donosy, wrzesień 2008

Mąż i żona

Morze, woda,
On i Ona.
On żonaty,
Ona jego żona.

Plaża, piasek,
Czułe pieszczoty.
Innych spojrzenia,
Oczu zaloty.

Wzajemny uśmiech,
Krótkie spotkanie.
Mała kawiarenka.
Skryte kochanie.

Powrót, dom.
Ona zmęczona.
On już nie mężem.
Ona nie żona.

Zdzisław Kuliś, Donosy, lipiec 2008



idź do góry powrót



Donosy, 10-04-2018

     Wiersz ten został złożony w dniu 16 kwietnia 2010 roku pod Krzyżem Katyńskim na ulicy Grodzkiej w Krakowie przez nauczycielkę Szkoły Podstawowej w Cudzynowicach w powiecie kazimierskim, Ewelinę Adamską i jej męża Bogusława. Został oprawiony w grubą przezroczystą foliową "ofertówkę" w celu zabezpieczenia przed wilgocią i umieszczony w widocznym miejscu między kwiatami.

     Liczne osoby, odwiedzające to Święte miejsce, składające kwiaty i palące znicze, przykucały i czytały ten napisany prostymi słowami wiersz, niektórzy dwa razy, a inni robili zdjęcia, aby odtworzyć sobie w domu. Niektórzy mieli łzy w oczach. Niech ten wiersz przez długie lata przypomina o naszej narodowej tragedii. Narodu, którego barwami są biel i czerwień.

Zdzisław Kuliś   

Katyń 10.04.2010

Białym całunem mgły okryci,
Zginęli na obcej ziemi,
Która od krwi tych, co zostali zabici
Strzałem w tył głowy, przybrała kolor czerwieni.

W bieli i czerwieni ginęli Polacy,
Do których śmierć przyszła nieproszona.
W cierpieniach umierali Rodacy,
A Ich ciała spowiła flaga biało-czerwona.

Wieniec z kwiatów biało-czerwonych,
Przez Prezydenta do Katynia wieziony,
Zamiast na grobach oficerów pomordowanych,
Został dla Niego przeznaczony.

Ludzie różnego wieku, płci i wyznania,
Łączyła jedna, patriotyczna nić.
Zginęli, wykonując służbowe zadania.
Ich serca w jednym czasie przestały bić.

Zostawili żony, mężów, rodziców i dzieci,
Którzy na próżno czekają,
Bo już dla nich nigdy słońce nie zaświeci,
A dni w smutku tak wolno mijają.

"Niech ich dusze spoczywają w pokoju" -
Powie ksiądz, kropiąc wodą święconą.
Ale bliscy długo nie zaznają spokoju,
Nosząc w sercach ranę niezabliźnioną.

Zdzisław Kuliś, Donosy, kwiecień 2010



idź do góry powrót


(fot. lazienkowy.pl)

Donosy, 7-04-2018

Niebieska łazienka
opowiadanie

Rzecz dzieje się w drugiej połowie 2000 roku.

     W niewielkim miasteczku powiatowym było osiedle domów jednorodzinnych. Domy te były różne nie tylko pod względem wyglądu, ale też zamożności. Jeden taki dom, piękny i pięknie zadbany upatrzył sobie miejscowy złodziej, który stwierdził, że w tym domu musi być bogactwo, zapewne różne kosztowności, a skoro tak, to postanowił ten dom okraść.

     Obserwował go niemal co dnia i wyczekiwał odpowiedniego czasu, kiedy będzie mógł ten zamysł zrealizować. Dom ten zamieszkiwały trzy osoby. On urzędnik na wysokim stanowisku, jego żona pracująca jako nauczycielka i studiująca córka. On z żoną zamieszkiwali w tym domu codziennie za wyjątkiem krótkich wyjazdów, natomiast córka mieszkała w mieście w którym studiowała, a był to prawdopodobnie Kraków. Do rodzinnego miasteczka przyjeżdżała niezbyt często, wtedy w domu robiło się weselej, więcej krzątaniny było widać nie tylko w wewnątrz, ale i na zewnątrz domu.

     Kilkutygodniowa obserwacja budynku przez złodzieja przyniosła rezultaty. W pewnym czasie zaobserwował jakieś nie typowe ruchy na zewnątrz budynku jakby przygotowania do dłuższej nieobecności gospodarzy. Złodziej to wyczuje swym złodziejskim nosem i tak było i w tym przypadku. Był pewny, że gospodarze wyjadą, pozostało tylko pytanie, kiedy?

     Aż wreszcie nadszedł dzień, którego oczekiwał bardzo przystojny facet, który przerwał studia na Wydziale Prawa na Uniwersytecie w Krakowie, ponieważ mu się znudziły i zajął się zawodem, który przy odrobinie szczęścia mógł przynieść spory dochód w bardzo krótkim czasie.

     Kiedy facet upewnił się, że właściciele pięknej wilii wyjechali i w domu nie pozostał nikt, postanowił dokonać włamania następnego dnia w godzinach przedpołudniowych. Nie w nocy, ponieważ nie zrobi przecież przeszukania pomieszczeń po ciemku, więc musi użyć oświetlenia. Jakie by ono nie było, to będzie go widać na zewnątrz budynku, nawet z ulicy, co będzie budzić podejrzenie, najbardziej wśród sąsiadów, którzy o wyjeździe wiedzieli. W tym czasie bacznie obserwował obiekt, czy nie zaistniało nic uniemożliwiającego zrealizowanie jego planu. W tym celu robił sobie częste przejażdżki na rowerze ulicą przy której stał ów dom, każdorazowo w innym ubraniu, zerkając kontem oka na obiekt jego zainteresowania. Raz nawet przejechał autobusem miejskim, ale nic niepokojącego nie zauważył.

     Na drugi dzień ma bardzo ważną robotę, dlatego już poprzedniego dnia pilnie się do niej przygotowywał. Gromadził do małej podręcznej torby przewieszonej przez ramię wszystkie narzędzia, które mogą mu być potrzebne i ciągle myślał, żeby czego nie przeoczyć.

     Położył się spać jak zwykle i rano wstał o zwykłej porze. Nie spiesząc się zjadł śniadanie, sprawdził zawartość torby, którą odłożył do swojego schowka po czym wsiadł na rower i pojechał na rutynowy objazd ulicą przy której stała willa, która miała być areną jego występu. Objechał ustaloną trasą nie stwierdzając nic niepokojącego. Zajechał do domu postawił rower w miejscu jego garażowania i stwierdził: pora działać.

Przerzucił przez ramię nie pozorną torbę i poszedł powoli w kierunku willi.

     Szedł bocznymi uliczkami bacznie rozglądając się, to na prawo, to na lewo, czy wszystko w porządku. Gdy dotarł na miejsce zaszedł na tył domu i nie zauważony przez nikogo przeskoczył niewysokie ogrodzenie i znalazł się przy okienku do piwnicy. Wtedy zaczął działać błyskawicznie. Wyjął z torby potrzebny mu niewielki łom, podważył ramę okienka w miejscu gdzie znajdował się zamek do jego zamykania i ku jego zdziwieniu okienko się otworzyło jakby zapraszając go do środka.

     Było ono bardzo nisko, bo zaledwie na wysokości około 180 centymetrów nad ziemią, więc ani z jego otwarciem, ani wejściem do środka nie miał żadnego problemu. Po chwili znalazł się wraz ze swoja torbą w jakiejś spiżarce i w pośpiechu zamknął za sobą okienko, żeby nie stwarzać pozorów w razie gdyby jakiś sąsiad spojrzał w tym kierunku. Wtedy poczuł się bezpieczny jak u siebie w domu. Pozostał jeszcze powrót, ale tym na razie nie zawracał sobie głowy, może wyjdzie drzwiami, tak było w jego planach.

     Z piwnicy z łatwością dostał się na parter, gdyż żadne drzwi wewnętrzne nie były zamknięte. Zaczął od łazienki, bo wg jego teorii ludzie, a szczególnie kobiety są roztargnione, szczególnie gdy szykują się do jakiegoś wyjścia lub wyjazdu, dlatego zostawiają w łazience różne kosztowności. I tak też było. W zasięgu raki leżały pierścionki, naszyjniki i dwa zegarki z wyglądu wydawało się, że złote. Ale nie to zrobiło na nim największe wrażenie. Największe wrażenie zrobiła na nim łazienka. Niebieska łazienka z wystrojem, którego w życiu nie widział i zapewne nie zobaczy. W tym momencie przyszła mu nie odparta chęć wykąpania się w tej cudowniej łazience. Właścicieli nie ma i zapewne szybko nie powrócą, więc dlaczego nie? Odkręcił kurki z wodą, zrzucił z siebie odzież jaką miał na sobie (było lato, więc wiele jej nie miał) i z rozmachem skoczył do lekko ciepłej wody. Od razu poczuł się lepiej i gdyby nie to, że wykonuje robotę specjalną na pewno by sobie w tej kojącej wodzie dłużej poleżał. Ale pomimo to i tak się nie spieszył.

     Kiedy tak sobie leżał w wodzie przyszedł na niego błogi sen i byłby chyba zasnął gdyby nie usłyszał głosów i śmiechów młodych ludzi na dole wewnątrz budynku przy drzwiach wejściowych. W mgnieniu oka pomyślał, że to może córka właścicieli willi przyjechała o której wiedział i ją nawet znał, ale ona przyjeżdżała rzadko kontynuując tą swoją naukę. I w tejże samej chwili przyszło mu do głowy, że po podróży na pewno będą chcieli skorzystać z łazienki, a więc musi szybko stąd uciekać. Złapał swoją torbę i ubranie w rękę i czmychnął cały mokry do sąsiedniego pokoju. Tam było dość pokaźnych rozmiarów łóżko więc wparował pod to łóżko i czeka na dalszy bieg wydarzeń.

Okazało się później, że to córka właścicieli willi przyjechała do rodzinnego domu ze swoim narzeczonym na czas wyjazdu rodziców na wczasy.

     Dalsze wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Młodzi po doprowadzeniu się do porządku w łazience w pośpiechu weszli do pokoju zrzucając w biegu z siebie resztki bielizny osobistej, której nie zdjęli w łazience i padli z wesołym śmiechem na łóżko pod którym leżał ledwo żywy złodziej. Mokry ubrudzony w kurzu, który był pod łóżkiem odbywał pierwszy etap kary za włamanie, które kontynuował. Najgorsze okazały się ich igraszki miłosne, a w niektórych chwilach wręcz nie do zniesienia. W pewnych chwilach myślał, że cały ten spód łóżka wiszący nad jego głową zawali się na niego, a młodzi wpadną pod łóżko. Za wszelką cenę muszę się stąd wydostać, ale jak?

     Drzwi na korytarz były otwarte na oścież, więc to mi ułatwi pomyślał, złapał w rękę to co miał, trochę poczekał, aż młodzi będą najbardziej sobą zajęci i po cichu lecz dość zdecydowanie, całkiem nagi wypadł na korytarz i udał się schodami w dół w kierunku drzwi wejściowych. Nagle głośny łomot rozległ się blisko tych drzwi i złodziejaszek leży jak długi z głową w dół nie dając znaku życia. Niczego nie spodziewający się młodzi jak na komendę wyskoczyli z łóżka i kiedy już byli na dole zobaczyli nagiego mężczyznę leżącego bez ruchu na stopniach schodów. Szybko zadzwonili po pogotowie ratunkowe, a potem na milicję, zarzucili coś na siebie i zaczęli reanimować leżącego mężczyznę. Ich działania jednak nie przynosiły żadnego rezultatu, ale wkrótce nadjechało na sygnale pogotowie ratunkowe. Po krótkiej reanimacji przez uprawnionych do tego ratowników facet odzyskał przytomność, pytając co się stało. Za niedługo nadjechała również milicja.

     Pogotowie okryło go kocem i zabrało do szpitala na dalsze badania, a milicja zaczęła przesłuchiwać domowników. Okazało się, że młodzi wchodząc do domu pozostawili na schodach bagaże, czego nie spodziewał się złodziej i biegnąc z rozpędem z góry w dół zahaczył o nie i to było przyczyną jego upadku.

     Po dokładnych badaniach przeprowadzonych w szpitalu okazało się, że facet ma poważny uraz głowy i złamane obie nogi. Kiedy wyzdrowiał odbył się proces sądowy, a sąd biorąc jako okoliczność łagodzącą to, że pomimo iż włamanie było, to jednak nic nie ukradł wymierzył mu wyrok trzy lata więzienia z zawieszeniem na dwa lata.

Zdzisław Kuliś   



idź do góry powrót


(fot. liturgiczne.com)

Donosy, 30-03-2018

Z najlepszymi świątecznymi życzeniami dla Czytelników Internetowego Kuriera Proszowskiego:



red.   

Wielkanocny Baranek

Mały baranek z koszyczka spogląda
Na wnętrze kościółka drewnianego.
I kiedy się tak bardziej przygląda
Widzi rączkę dziecka ten koszyczek trzymającego.

Maleńkie paluszki zaciśnięte wokół pałąka z wikliny
Kurczowo trzymają koszyczek zgrabniutki.
A w niebieskich oczkach tej małej dzieciny
Widać radość, a na buzi uśmiech słodziutki.

Przyszedł z mamą poświęcić pokarmy wielkanocne,
Których w koszyczku było dość wiele.
Aby nasze dusze i ciała były mocne
Będziemy je spożywać w Wielkanocną Niedzielę.

Tymczasem baranek widzi sól i chlebek wokół niego,
Jajka, wędlinę i ciasta kawał duży.
I chrzan, bo nie może zabraknąć chrzanu święconego,
Który do trawienia pokarmów służy.

Nagle kropelki wody spadły na baranka
I na wszystko , co było obok położone.
To ksiądz wodą święconą sobotniego poranka
Święci pokarmy, które były przyniesione.

A my w nadchodzącą Wielką Niedzielę
Usiądźmy wspólnie przy stole kołem,
Bo do tego nie potrzeba wysiłku wiele,
Byśmy mieli Święta wesołe.

I podzielmy się potrawami święconymi
Z koszyczka, który dziecko tak mocno trzymało.
Wśród małego baranka ułożonymi
I za skarby by go nikomu nie oddało.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 29 marca 2018



idź do góry powrót



Donosy, 28-03-2018

A propos bieżących wydarzeń, starszy wiersz Zdziśka ;)...

Zapraszamy do lektury:

red.   

Niechaj słowik pieśń zaśpiewa

Jest na mapie Świata
Taki punkcik mały,
Gdzie żyzna ziemia bogata,
To majątek cały.

Teren lekko pofałdowany,
Który dwie rzeki dzieli.
Latem w zieleń ubrany,
A zimą tonie w bieli.

W tej przepięknej okolicy
Nad wijącą się rzeczką,
Gdzie większość ludzi, to rolnicy,
Rozsiadło się niewielkie miasteczko.

W niego Małoszówka wrasta,
Która przez środek płynie.
A na obrzeżach miasta
Nidzica przy starym młynie.

Kiedyś tu cukrownia była,
Która pracę dawała.
Z niej miejscowa ludność żyła
I z niej się utrzymywała.

Kazimierza Wielka w przeszłości
Fabryczną wioską była.
Gdzie obok polskiej ludności
Ludność żydowska żyła.

Nie tylko handel trzymali,
Ale także rzemiosło.
Pachnące chleby wypiekali.
Letnią odzież szyli wiosną.

Był świetny adwokat Kalksztein
I znakomity felczer Hertman.
Galanterię trzymał Gutman,
A handel skórami Retman.

Drewno kupowano u Rakowskiego,
A buty u Szmuklera.
Ubrania szyto u Posłusznego,
A także u Fischlera.

Był też piłkarz o tym nazwisku,
Który w Nidzicy grywał.
Strzelał gole z siłą pocisku.
Josek Fischler się nazywał.

Gola Josek! Panienki krzyczały
I strzelał Josek młody,
A strzelcem był doskonałym
I do tego niezwykłej urody.

Nie sposób wszystkich wymienić,
Którzy w tym miasteczku żyli.
Tu się im przyszło żenić
I tu się także rodzili.

Wrośli w krajobraz tej okolicy,
Gdyż żyli między nami.
Kupcy i rzemieślnicy
Z radościami i smutkami.

Tutaj wiedzę zdobywali
I tu do szkoły chodzili.
Wszyscy dorośli i mali
Gorliwie się modlili.

Aż przyszła okrutna wojna,
A z nią niemiecka nawała.
Agresywna napaść zbrojna
Życie spokojne przerwała.

Ciężkie czasy nastały
Dla narodu Polskiego.
Hitler zajął kraj cały
I począł zagładę narodu Żydowskiego.

Sześć milionów pomordowanych
W obozach koncentracyjnych.
Do ciężkiej pracy zesłanych
Nie powróciło do domów rodzinnych.

Pojechali w podróż w jedną stronę,
Zostawiając cały dobytek.
Dzieci, rodziców, żonę
I dorobek całego życia wszystek.

Z Kazimierzy też wyjechali
I dotąd nie powrócili.
A Ci, którzy pozostali
Szybko Kazimierzę opuścili.

Aż nadszedł miesiąc październik.
Pożółkłe liście spadały wokół.
Dał o sobie znać Niemiecki drapieżnik
W tysiąc dziewięćset czterdziestym drugim roku.

W powietrzu pachniało jesienią,
Która niedawno zawitała.
W sadach jabłka kusiły czerwienią.
Na buraki cukrownia czekała.

Bociany swe gniazda opuściły
I Słowik dawno nie śpiewał.
Na polach ogniska się paliły,
Coraz smutniej wyglądały drzewa.

Kazimierscy ludzie spokojni
Zbierali jesienne plony.
I chociaż był to czas wojny,
Każdy w pracy pogrążony.

W tym czasie wzmożonej pracy
Niemieccy oprawcy przyjechali.
Uzbrojeni hitlerowscy żołdacy
Żydów na rynek zebrali.

Załadowali na podstawione wozy,
Obiecując dobrą pracę.
Za cukrownią skręcili w wąwozy
Zamiast jechać na kolejową stację.

Dopiero Żydzi zrozumieli,
Że ich koniec jest bardzo bliski.
Wtedy jeszcze nie wiedzieli,
Że to koniec ich wszystkich.

Nikt nie wie co się tam działo.
Zapewne coś strasznego.
W uścisku spleceni w jedno ciało
Jechali do lasu Słonowskiego.

Tylko szloch i krzyki słychać w oddali,
Naoczni świadkowie mówili.
Jedni włosy z głowy rwali,
A inni głośno się modlili.

Gdy już do celu dojechali
Nie było żadnej wątpliwości.
W tym lesie "pracę" dostali,
Kopiąc dół na własne kości.

W odludnym miejscu Niemcy im karę wymierzyli,
Która na zawsze zostanie w pamięci.
Za to, że po prostu żyli,
Karę najwyższą, karę śmierci.

Tylko strzały przez wiele godzin
Odbijały się leśnym echem.
Tylko płacz pozostałych gdzieś rodzinnych
Mieszał się z oprawców śmiechem.

I tu na zawsze zostali,
W tym niewielkim lesie.
Zostawili wszystkich co kochali
I tylko pamięć wieść o nich niesie.

Jeśli jeszcze rosną drzewa,
Świadkowie tej zbrodni okrutnej,
Niechaj na nich słowik zaśpiewa
Pieśń o tej tragedii smutnej.

A my zadbajmy o to,
By pamięć w sercach żyła,
Która cenniejsza niż złoto
Ich życie uwieczniła.

Przekazywana z pokolenia na pokolenie,
Jako lekcja historii służyła.
By zbrodnia niosąca cierpienie
Nigdy się nie powtórzyła.

Przechodniu! Przystań nad niewielkim kamieniem,
Który to miejsce znaczy.
Nie podpisany nazwiskiem, ani imieniem.
To kamień ludzkiej rozpaczy.

Zdejm z głowy swoje okrycie.
Odmów modlitwę po swojemu
I pomyśl, że tu straciło życie
Trzysta osób siedemdziesiąt lat temu.

Niech tej pamięci nie zmaże czas.
Miejmy ją w sercach na jawie i we śnie.
Bo przecież oni są tak blisko nas,
A tak daleko jednocześnie.

Zdzisław Kuliś, Donosy, październik 2012



idź do góry powrót



(fot. Zdzisław Kuliś)

Donosy, 2-11-2017

Zaduszki

Znicze, tysiące zniczy,
Płonących na licznych cmentarzach
I łzy, których nikt nie policzy
Płynące po ludzkich twarzach.

Zdzisław Kuliś



Katyń
Racławice
Katyń
Oświęcim
Mante Casino
Mante Casino
Michniów
(źródło: internet)


Donosy, 25-10-2017

     Kilka wierszy Zdzisława Kulisia w klimacie nadchodzącego Święta Zmarłych:

red.   

Mogiła

Zwykły brzozowy krzyż
Mogiłę niewielką znaczy
W szczerym polu, gdyż
Zginął tu żołnierz z rąk hitlerowskich siepaczy.

Kiedyś krzyż ten był biały,
Wykonany przez dobrego człowieka.
Obok cztery drzewa stały
Widoczne z bardzo daleka.

Teraz z bieli tylko ślady pozostały,
Gdyż kora przez lata zmurszała.
A drzewa, które obok stały
Dawno wichura połamała.

Pozostał tylko krzyż stary,
By przypominać potomnym wielu,
Chociażby innej byli wiary:
"Zdejm czapkę drogi przyjacielu".

Pochyl głowę przed ową mogiłą
I Świętym skraweczkiem ziemi.
Wróg mordował przemocą i siłą
Dlatego leży tu, zamiast między swymi.

Niekiedy jakiś przechodzeń
Znicz na grobie zapali.
Postoi trochę na polnej drodze
I idzie sobie dalej.

Czasami ktoś znak krzyża zrobi z litości,
Nie wiedząc jaki mogiła ma wiek,
Jakiej poległy był narodowości
I wyszepce: w imię Ojca i Syna, przecież to człowiek.

Zdzisław Kuliś, Donosy, maj 2009

Zaduszki, dzień zmarłych

Znicze, tysiące zniczy,
Płonących na licznych cmentarzach
I łzy, których nikt nie policzy,
Płynące po ludzkich twarzach.

W Katyniu i w Miednoje
Palą się znicze pamięci
Po tych, co oddali życie swoje,
Płaczą krewni ich stratą dotknięci.

Palą się znicze pod Monte Casino,
W Tobruku i wszędzie tam,
Gdzie polski żołnierz ginął,
Daleko od bliskich, sam.

Palą się też na polskiej ziemi
W Oświęcimiu i Michniowie,
Palą się każdej jesieni
Na znanym i nieznanym grobie.

Pod Grunwaldem i Racławicami,
Na wiejskich cmentarzach wszystkich,
Gdzie ludzie całymi rodzinami
Idą odnowić pamięć o swoich bliskich.

Ogień to symbol życia wiecznego,
A więc zapalmy świeczkę na grobie,
Niech żyje wiecznie w sercu każdego
Pamięć o zmarłej osobie.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 1 listopad 2009

Chylę swą głowę

Chylę swą głowę przed łanem zboża,
Który wyrósł na zagonie.
Na naszej ziemi od gór do morza,
A na kłosach składam posiwiałe skronie.

Czuję w nich zapach Ojczystej Ziemi
I chleba wypieczonego mej matki rękami.
Widzę jak wiąże snopy pochylona nad nimi,
Zboża obrodzonego dorodnymi kłosami.

Widzę w nich płomień ciepła domowego
I bliskość mojego rodzeństwa.
I ojca ciężko pracującego,
Ostoję rodzinnego bezpieczeństwa

Czasami czuję dopalające zgliszcza
I nieprzyjemny zapach wroga.
Wtedy jest mi coraz bliższa
Ojczyzna droga.

W oczach majaczy kolor czerwony.
Krew to, czy polny bławatek?
I jeszcze biały, krwią poplamiony.
I drzewce do flagi na dodatek.

Tymczasem zniknął smutek i trwoga.
Nagle ujrzałem Ojczyznę wolną.
I wznosząc ręce do Pana Boga
Poszedłem do wolności dróżką polną.

Zdzisław Kuliś, Donosy, lipiec 2011



idź do góry powrót




Smutny wiersz

(fot. pixabay.com)

Donosy, 31-05-2017

     Minął już dzień Matki, jutro Dzień Dziecka, który to rok rocznie hucznie świętujemy. W zasadzie w tych dniach pojawiają się same superlatywy tak o matkach jak i dzieciach przez nich urodzonych i wychowywanych. Wiersze i wierszyki dla Mamusi lub dla mojego dziecka wychwalające mamy oraz dzieci.

     Bywa jednakże wiele wyjątków od tej reguły i bardzo często w życiu codziennym spotykamy się z negatywnym postępowaniem szczególnie rodziców wobec dzieci i matek też, co jest bolesne najbardziej.

     Snując rozważania na ten temat napisałem smutny wiersz z okazji Dnia Matki i Dnia Dziecka. Jeden wiersz na dwie uroczystości pt. "Jego pierwszy Dzień Dziecka". Jest to opowiadanie napisane wierszem oparte na prawdzie wziętej z naszego życia.

     Mamy bardzo dużo przypadków porzucenia własnych dzieci jako dzieci niechcianych, tych maluszków nowo narodzonych, którzy przecież jeszcze nic nie wiedzą co się z nimi dzieje, nie są w stanie tego zrozumieć, gdyż są za małe, ale matka wiedziała co robi i wiedziała jakie będą konsekwencje gdy się decydowała na macierzyństwo i pomimo wszystko zgotowała mu taki los.

     Napisałem ten gorzki wiersz ku przestrodze wszystkim matkom decydującym się na urodzenie dziecka aby w tych szczególnych dwóch dniach miały okazję zastanowić się nad dalszymi jego losami i ponosiły odpowiedzialność za ich trud wychowania od początku do końca.

Zdzisław Kuliś   

Jego pierwszy Dzień Dziecka

Głośny płacz dziecka w sali porodowej
Przerwał trwającą głuchą ciszę,
Oznajmiając tym, że jest zdrowe
I do rejestru nowych obywateli się wpisze.

Jeszcze nie wie, że Matka na niego nie spojrzała.
Jeszce nie wie, że matka jego nie przytuliła
I wcale nie chciała słyszeć gdy ta dziecina mała
Gdzieś w oddali osamotniona kwiliła.

Odwróciła się od niego, gdy siostra położyła go przy jej boku.
Nie reagowała gdy dotykał ją mimowolnie rączkami.
Nie skierowała na niego swojego wzroku,
Gdy On patrzył w jej twarz niebieskimi oczkami.

Poczuła ulgę gdy siostra zabrała od niej synka.
Jakie myśli snuły się wtedy po jej głowie?
Może wolała, żeby to była dziewczynka?
Na te pytania teraz już nikt nie odpowie.

Kiedy doszła do siebie po porodzie
Małego synka ze sobą nie zabrała.
Pozostawiła go w szpitalu ku własnej wygodzie,
Bo tak naprawdę wcale go nie kochała.

Syn trafił do szlachetnej zastępczej rodziny.
Przez wiele lat w ogóle się nim nie interesowała.
Jednakże po latach odżył w niej instynkt matczyny
Dopiero wtedy, kiedy ciężko zachorowała.

Chorując nieuleczalnie długo w łóżku leżała
I wiedziała wcześniej, że już nie wstanie.
A kiedy nadszedł koniec, w agonii wołała:
Ratuj mnie synu kochanie.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 28 maja 2017



idź do góry powrót



Smutny Dzień Dziecka...

(fot. pixabay.com)

Donosy, 1-06-2015

     Pierwszego czerwca w naszym kraju przypada Międzynarodowy Dzień dziecka, który ustanowiony został w 1954 roku przez Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych. Powstał dla upowszechnienia ideałów i celów dotyczących praw dziecka zawartych w Karcie Narodów Zjednoczonych (1945) i obchodzony od 1955 roku w różne dni roku w różnych krajach członkowskich ONZ. W Polsce przypada 1 czerwca od 1950 roku. Od 1962 roku stało się świętem stałym. Jego inicjatorem jest organizacja zwana International Union for Protectionof Childh, której celem było zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom z całego świata. Od 1994 roku tego dnia w Warszawie obraduje Sejm Dzieci i Młodzieży.

     Jakże to bezpieczeństwo dzieci wygląda na tle przemocy w rodzinie w naszym kraju? Zastanówmy się jak wygląda to święto podczas gdy wiele dzieci jest maltretowanych. Bardzo często media donoszą o biciu dzieci, a zdarzają się przypadki zabicia własnego dziecka, porzucenia, a nawet próby sprzedaży. Bardzo przykry temat, ale nie możemy go zamieść pod dywan. Dlatego ku przestrodze napisałem rok temu wiersz pt. Dzień Dziecka, który za pośrednictwem IKP pragnę Państwu udostępnić.

Zdzisław Kuliś   

Dzień Dziecka

Wyciągnięte rączki małej dzieciny
i buzia wykrzywiona w bólu.
Niebieskie zalane łzami oczęta
skierowane ku Niebu.
Jakby tam w górze upatrywały pomocy.
Jeszcze nie umie chodzić.
Jeszcze nie stąpa swymi maleńkimi
nóżkami po ziemi.
Małe niewinne ciałko zaledwie zdolne
poruszać się w swoim brudnym posłaniu.
Posiniaczone, pełne krwawych zakrzepów
i głodne. Obok "ojciec".
Z pełnym nienawiści wyrazem twarzy
i grozą w oczach jego.
Bywa, że i matka katuje swoją "pociechę".
Niechcianą, pod wpływem narkotyków poczętą.
Drugie z małżonków patrzy obojętnie,
albo pomaga dołożyć małemu "przestępcy".
Tak. Ono jest pełne winy.
Za to, że przyszło na Świat.
Za to, że płacze i zakłóca im ciszę,
a oni nie mogą spokojne raczyć się
alkoholem lub narkotykami.
Więc trzeba, go uciszyć.
Jeżeli w porę ktoś nie zareaguje,
bywa, że na zawsze.
A przecież dziś jest Dzień Dziecka.
Dziś jest jego Święto,
ale ono o tym nie wie.
Nie może zaprotestować. Nie umie
i nawet już płakać nie ma siły.
Prezent już dostało od najbliższych.
Od rodziców, będą mieli spokój.
Do następnego razu.
A kiedy ten następny raz będzie?
Jutro, za tydzień, a może jeszcze dziś?
A więc zdejmijmy klapki z oczu swoich,
wyjmijmy korki ze swych uszu.
Rozejrzyjmy się i popatrzmy.
Na swoich bliskich, na sąsiadów.
Może zapobiegniemy nieszczęściu.
Przynajmniej w Dzień Dziecka.
Dajmy im najcenniejszy prezent.
Radość dziecięcego życia.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 1 czerwca 2014 roku



idź do góry powrót


Dzień Matki

(fot. pixabay.com)

26-05-2015

     Jak mówią źródła historyczne początki Dnia Matki sięgają czasów starożytnych greków i rzymian. W stanach Zjednoczonych zaś dzień ten obchodzony jest od 1858 roku, kiedy to amerykańska nauczycielka Anna Maria Reves ogłosiła Dni Matczynej Pracy.

     W Polsce DZIEŃ MATKI obchodzono po raz pierwszy w 1914 roku w Krakowie. U nas Święto to przypada na dzień 26 maja. W tym dniu matki są zwykle obdarowywane laurkami, kwiatami oraz różnego rodzaju prezentami przez własne dzieci, rzadziej inne osoby. To Święto ma na celu okazanie matkom szacunku, miłości, podziękowanie za trud włożony w wychowanie.

Dawno temu, bo w 1986 roku napisałem wiersz pt. Dla mamy, który pragnę zadedykować wszystkim mamom.

Zdzisław Kuliś   

Dla Mamy

Mamusiu! Dziś Twoje święto!
Bądź najbardziej więc uśmiechniętą,
Bo przecież wszystkie my, Twoje dzieci
Chcemy, by promyk słońca Ci świecił.
Świecił złociście, jak całe słońce
I grzał Twe ręce może już drżące. Ręce i serce.

Ręce dlatego, bo przecież nimi
Pracujesz dla nas dniami całymi.
I one czule nas w dłonie brały,
Gdyśmy pierwszy raz świat oglądały.

One tuliły, te Twoje ręce,
Do Twojej piersi, tam gdzie masz serce.
Potem mijały dnie i miesiące
I znów nas brały ręce gorące.

Czy może czasem główka nie boli?
Co podać? Mleczko? Może rosolik?
Ja powiedziałem "Mamo", nic więcej,
Jakie jest dobre to Twoje serce.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 1986 rok



idź do góry powrót


Rocznica...

Ewa Baron rysunek ołówkiem (fot. ewabaron.pl)

25-05-2015

     27 kwietnia minie pierwsza rocznica kanonizowania Papieża Jana Pawła II. Naszego rodaka urodzonego u stóp Tatr nad rzeką Skawą. Jego życie nie było różami usłane. W młodym wieku stracił rodziców. Pracował ciężko w kamieniołomach. Później, kiedy został papieżem wydawało się, że nic złego nie będzie go prześladować. Ale tak nie było.

     W miejscu najmniej spodziewanym, na Placu Świętego Piotra wśród tłumu wiernych dosięgła go zdradziecka kula. Został ciężko ranny, ale Pan Bóg czuwał nad nim, pozwolił mu wyzdrowieć chociaż od tej pory Jego zdrowie zaczęło powoli się załamywać, aż popadł w ciężką chorobę.

     Pomimo choroby jeszcze przez wiele lat pełnił posługę papieską ku zadowoleniu naszym - jego rodakom i wiernych całego Świata. Odszedł do domu Ojca dziesięć lat temu.

     Jego świętość była tak wielka, że zasłużył aby rok temu został Świętym. Od 27 kwietnia 2014 roku papież Karol Wojtyła, to Święty Jan Paweł II. Aby uczcić to wydarzenie w tym pamiętnym dniu napisałem wiersz pod takim właśnie tytułem.

Będzie mi miło, gdy z moimi refleksjami zapoznają się czytelnicy IKP:

Zdzisław Kuliś   

Święty Jan Paweł II

Nikogo i niczego nie można porównać

Do wielkości i zasług Jego.
Nikt z żyjących nie może dorównać
Wielkości Papieża Jana Pawła Drugiego.

Santo Subito! Rozbrzmiewało w Rzymie.
Santo Subito! Brzmiało na całej Ziemi.
Cały Świat powtarzał Jego imię,
Kiedy odchodząc żegnał się z bliskimi.

Najdłuższy pontyfikat w historii kościoła.
Pierwszy Polak od ponad pięciu wieków.
W swej nieustającej modlitwie wołał,
By zaszczepić dobro w każdym człowieku.

Jako dziecko u stóp Tatr urodzone
W pięknej dolinie nad rzeką Skawą
Otrzymał od Boga zdolność i dobro wrodzone
I siłę od Matki Bożej, która była mu łaskawą.

W wieku ośmiu lat stracił matkę swoją.
Niedługo później zmarł ojciec i brat.
Został sam ze swoją niedolą,
Mając zaledwie dwadzieścia lat.

Jego charakter i zdecydowanie
Pomogły mu modlitwami swymi
Spełnić najważniejsze posłanie,
Zmieniając oblicze Ziemi. Tej Ziemi.

W najśmielszych marzeniach
Nie przypuszczał, że zostanie Papieżem.
Zmarł po długich cierpieniach
Wierny swoim bliskim i swej wierze.

Wkrótce niewiarygodne stało się prawdą.
W 2011 roku został beatyfikowany
I chociaż było to tak niedawno,
Dziś został kanonizowany.

A więc módlmy się do Świętego Jana Pawła II,
Abyśmy mieli siłę iść Jego śladami.
Nośmy w sercu i powtarzajmy nauki Jego
I prośmy: Święty Janie Pawle módl się za nami.

Zdzisław Kuliś, Donosy, 27 kwietnia 2014



idź do góry powrót


Wyklęli ICH!

(fot. zstmielec.nazwa.pl)

28-02-2015

     Wielu żołnierzy zbrojnego podziemia, o których pisze p. Kuliś w swoim wierszu Szli na karabiny i działa, po zakończeniu wojny z Niemcami nie złożyło broni. Uznali, że w roku 1945 zmienił się tylko okupant, a Polska jest dalej zniewolona. Niektórzy musieli złożyć daninę krwi w imię WOLNEJ POLSKI. Nowy okupant nie zadowolił się tym, że odebrał im życie, próbował odebrać im, także CZEŚĆ.

Po latach ŻOŁNIERZE WYKLĘCI trafiają do panteonu narodowych bohaterów,
PAMIĘTAJMY O NICH!!!

red.   

Szli na karabiny i działa

Szli na śmierć wymęczeni
W cywilnych łachmanach.
Słabo uzbrojeni,
Czołgając się na kolanach.

Ich domem był las,
Który pokochali.
W ten wojenny czas
Takie życie wybrali.

Wróg coraz śmielej atakował,
Grabiąc i paląc wokół.
Nawet matek i dzieci nie pożałował.
Trzeba było stawić mu opór.

Szli na karabiny, a nawet działa,
Przerywając wroga akcje zbrojne.
Po to by Polska istniała,
A czasy były spokojne.

Ginęli przy tym masowo,
Ale i Niemcom straty zadawali.
Tracili życie honorowo
I za bliskich je oddawali.

Ale byli i tacy,
Którzy wolnej Polski doczekali.
Prawdziwi patrioci- Polacy,
Swój kraj bardzo kochali.

Teraz ich zostało niewielu.
Weszli do historii dziejowej.
Przez walkę doszli do celu
Żołnierze Armii Krajowej.

Zdzisław Kuliś, Donosy, listopad 2012



idź do góry powrót


Dzień Zakochanych

(fot. pixabay.com)
13-02-2015

     Jutro jest Dzień Zakochanych, z tej okazji dla czytelników Internetowego Kuriera Proszowickiego dedykujemy wiersz p.Zdzisława "Pocałunek"

red.   

Pocałunek

Niewielki stary domek, zmurszała ławeczka,
Na niej siedzi blondynek i śliczna dzieweczka.
Tuląc się do siebie, szepcą po cichutku
W pięknie ukwieconym, niewielkim ogródku

Chwilami siedzą nieruchomo, nie mówiąc ni słowy,
Zbliżają do siebie swe młodzieńcze głowy.
Oczy obojga wpatrzone nawzajem w swe oczy,
Jakby chciały rozjaśnić ciemności tej nocy.
Jej lśniące, puszyste, kruczoczarne włosy,
Oplotły ich twarze, stłumiły ich głosy.
I tak siedząc, bez ruchu, długimi chwilami,
Zbliżają się do szczęścia małymi kroczkami.
Aż wreszcie coraz mocniej zaczyna bić serce,
Zarzucają na szyję swe gorące ręce.
I już usta do ust się zbliżają,
Lecz na pocałunek odwagi nie mają.

Znów się tulą, to się śmieją przyjaźnie do siebie,
To chwilami liczą gwiazdki rozsiane na niebie.
W dali księżyc ogromny, dopiero co wschodzi,
Jakby chciał się przyglądać, jak się miłość rodzi.

I po chwili on zrobił gest niezwykle miły,
Jego usta do jej ust nagle się zbliżyły.
Spijając z drżących warg miłości trunek,
Złożył na jej ustach pierwszy pocałunek.

Potem jakby krótka nieśmiałość przemknęła,
Łezka szczęścia po policzku spłynęła.
I znów siedząc, jak gdyby bez ruchu,
Zbliżyli się do siebie w miłosnym odruchu.

Tymczasem księżyc wysoko swą kulę wytoczył,
Zaglądając nieśmiało zakochanym w oczy.
A oni, będąc szczęśliwi i tak pełni trunku,
Pochylili swe usta znów do pocałunku.

Zdzisław Kuliś, Donosy, kwiecień 2008



idź do góry powrót


23  listopada  sobota
24  listopada  niedziela
25  listopada  poniedziałek
26  listopada  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ