Dzwoń chłopska pieśni...
Ferdynad Kuraś
(ur.: 22.02.1871 - zm.: 3.12.1929)
|
Ferdynand Kuraś (1871 - 1929) |
19-12-2007
Postać Ferdynanda Kurasia winna żyć
w naszej pamięci, bo był to jeden z pierwszych,
którzy ze skromną pieśnią chłopską poszli
między swój lud, rozdzierać mroki ciemnoty
i budzić go do lepszego, wyższego życia.
(K.L. Koniński)
W niniejszym tekście pragnę przybliżyć Państwu życie i twórczość Ferdynanda Kurasia, chłopa - poety rodem z Tarnobrzega. Jest to postać niezwykła, nie tylko z uwagi na rzadko spotykany samorodny talent literacki, ale także ze względu na hart ducha, pozwalający przez całe życie zmagać się z przeciwnościami losu. Od dzieciństwa Kuraś doświadczał na sobie znaczenia takich słów, jak: nędza, głód, praca ponad siły, kalectwo, czy śmierć dziecka. Obarczony odpowiedzialnością za liczną rodzinę, nieustannie poszukiwał dla niej dogodnego miejsca zamieszkania. Marzył, by osiedlić się właśnie w Bochni. Niestety, życie napisało inny scenariusz.
Ferdynand Kuraś przyszedł na świat w Tarnobrzegu 22 lutego 1871 r. Urodził się - jak później wspominał - w małym domku z widokiem na Wisłę, tuż przy kościele z cudownym obrazem Matki Boskiej. Był trzecim z kolei dzieckiem i drugim synem z siedmiorga potomstwa Jana i Marii. Tylko troje z nich dożyło wieku dojrzałego.
Pierwsze lata życia spędził na Kępie, przysiółku Wielowsi, gdzie rodzice ojca: Łukasz Kuraś i Agnieszka z Ziołów mieli dom i sześciomorgowe gospodarstwo:
Kępo moja kochana z mych dziadów zagrodą,
Zarośnięta szuwarem, okrążona wodą,
Zielonymi wierzbami dookoła wieńczona,
Świeżą runią pastwiska z frontu umajona -
Ach, jakżeś mi jest drogą, jakżeś sercu miła!
Tyś mi niegdyś - choć krótko - rajem prawie była...
Gdym w czasie lat chłopięcych, w czasie lat swobody,
Po obszarze pól twoich hasał rześki, młody (...)
Tam często myśli zbłąkane mnie wiodą...
Kępo moja kochana z mych dziadów zagrodą.
|
Ferdynand Kuraś z rodziną przed domem swoim w Wielowsipod Sandomierzem. Ze zbiorów Muzeum w Bochni, MB-H/3132 |
Ferdynand jako dziecko był bardzo przywiązany do dziadków, ludzi - co wyjątkowe na ówczesne czasy - piśmiennych, choć prostych i ubogich; kochał zwłaszcza babkę. Tak o niej pisał w pierwszej części swego pamiętnika: "Na wyróżnienie zasługuje szczególnie babka Agnieszka. Była to niewiasta o wzniosłych zaletach duszy, uczynna i miłosierna (...). Nikt nigdy nie usłyszał z ust jej przykrego słowa; nikt nigdy nie dostrzegł najlżejszego przebłysku gniewu na jej obliczu. Zawsze i dla każdego miała dobre słowo i słodycz twarzy. Nikt z ubogich nie wyszedł z domu jej z próżnemi rękami." Rodzice matki - Mateusz i Helena z Chajów Motykowie, gospodarowali na trzech morgach gruntu w Sobowie, nieopodal Tarnobrzega. Maria - matka poety, była najstarszą ich córką. Jej trzy siostry, podobnie jak ona sama i rodzice, były analfabetkami. Jan Kuraś - ojciec poety, w młodości uczęszczał do gimnazjum w Tarnowie, przerwał jednak naukę, by wziąć udział w powstaniu 1863 r. Po upadku styczniowego zrywu, podobnie jak innych jego uczestników, także kuriera Kurasia nie ominęły represje. Spędził 9 miesięcy w krakowskim więzieniu. Do szkoły już nie wrócił. Po zawarciu związku małżeńskiego z matką Ferdynanda osiadł w Sobowie pracując w charakterze pisarza gminnego i nauczyciela w szkółce ludowej. We wspomnieniach znajomych często pojawiają się wzmianki o niezwykłych zdolnościach językowych sobowskiego pisarza. Jego dom, zwykle do późna w nocy, pełen był sąsiadów spragnionych najnowszych informacji z popularnych ludowych gazetek, które prenumerował i chętnie im czytał.
Szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo skończyło się dla Ferdynanda bardzo wcześnie. W 1877 r. zmarła babka Agnieszka, zaś rok później, na skutek silnego uderzenia wrótnią stodoły w skroń, chłopiec ciężko zachorował. Powrót do zdrowia trwał wiele tygodni i nigdy w pełni nie nastąpił, bowiem nieszczęśliwy wypadek zaowocował utratą słuchu. Po latach, dotknięty głuchotą poeta, tęskniący za utraconym bezpowrotnie światem dźwięków, napisał przepiękne pożegnanie:
Żegnajcie mi zatem wszelkie głosy natury,
któreście duszy mej przez krótkość pacholęctwa
mego pokrzepieniem były.
Żegnaj, świergocie przywiązanych do strzechy
wioskowej wróblich gromadek i ty, lotnych jaskółek
szczebiocie u poddasza.
Żegnaj, cudowny hymnie szarego skowronka,
zawieszonego w wiosenne poranki nad budzącą się
z letargu zimowego ziemią.
Żegnajcie, rzewne słowików trele, zmieniające
w przybytek aniołów ciszę wonnych wieczorów
wiosennych.
Żegnajcie, wy polnych świerszczów ćwierkania
wśród tchnących aromatem pól w jasne letnie
dzionki i ty, czarowna żabich chórów kapelo,
w przednocki majowe.
Żegnajcie, szmery wód i poszumy pól
"wyzłacane pszenicą, posrebrzane żytem".
Żegnajcie, kochane dźwięki serdecznych słów
matki, ojca i braci.
Wdzięczna melodio pastuszej ligawki,
srebrzysty głosie dzwonka, krówek, koników rżenie
- żegnajcie, żegnajcie!
|
Ferdynand Kuraś. Rys. Lipińskiego, wl. Muzeum
Historyczne Miasta Tarnobrzega |
Rozstanie z Kępą- cudowną krainą dzieciństwa (dziadek ożenił się powtórnie - i Ferdynand nie był już tam tak mile widzianym gościem, jak niegdyś), głuchota oraz pogłębiające się pijaństwo ojca pociągające za sobą utratę posady i nędzę rodziny spowodowały, że świat, do tej pory jasny i przyjazny, zaczął jawić się ośmioletniemu chłopcu w coraz ciemniejszych barwach. Zwolniony z pracy, nie mogący znaleźć na miejscu nowej posady, ojciec wyruszył na jej poszukiwanie do Królestwa. Jednak pieniądze, które przysyłał, nie wystarczały na utrzymanie rodziny i Ferdynand całymi dniami dorabiał oprawiając w szkło religijne obrazki. W rok po opuszczeniu Sobowa Jan Kuraś otrzymał posadę gajowego w Świerczynie koło Zakrzówka (gubernia lubelska), dokąd zabrał całą rodzinę. Przez dwa lata Ferdynand wraz z ojcem i starszym bratem Janem pracował w lesie: "Szczególnie las ze swą zieleniną i balsamiczną wonią drzew oraz różnorodnem ptactwem posiadał dla mnie niewypowiedziany urok. Z jakąż rozkoszą zapuszczałem się w tę gęstwinę drzew, między któremi przeważał smukły świerk (...). Tu oddychałem pełną piersią, tu odczuwałem w całej pełni siłę życia." W wolnych chwilach, po pracy, z zapałem czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, próbował też swych młodych sił w pisarstwie: "W tej to Świerczynie wyciągałem z komódki stare drukowane kartki gazet, czy też książki, jakie przy przeprowadzce z Małopolski tu się dostały, i odczytywałem. Poza czytaniem odczuwałem potrzebę także pisania; wykradałem więc ojcu świstki białego papieru i wypisywałem na nich to, co w książce lub w starej gazecie przeczytałem a co mi się najwięcej spodobało. Prócz rzeczy wyczytanych zapisywałem i to, co z minionych lat pamiętałem."
Dwa lata w Świerczynie minęły niespodziewanie szybko. Rodzina Kurasiów wyprowadziła się do sąsiedniej osady - Zakrzówka, gdzie ojciec znalazł zatrudnienie w cukrowni. Również Ferdynand poszedł tam do pracy. Pierwszym jego zajęciem w fabryce było wybieranie ze śmieci resztek buraków i czyszczenie silosów. Później, wraz z rówieśnikami, czyścił kotły z osadzającego się w ich wnętrzach kamienia. W pamiętniku tak oto opisuje to zajęcie: "Zrzuciwszy z siebie ubranie (...) wraz z innymi dwoma chłopakami wciskałem się ciasnym otworem do bujlera, gdzie skuleni i zgarbieni (...) zawzięcie kuliśmy oskardami w otaczającą nas ciasnym swym pierścieniem żelazną beczkę, aż iskry sypały, a pył odbijanego osadu, parny, mulasty, wyziew i czad kopcącej lampy przyprawiały nas o zawrót głowy."
Na początku 1885 r., ulegając namowom znajomych, Jan wraz z żoną i dziećmi przeniósł się w okolice Bełżyc, gdzie zamierzał pracować przy uprawie buraków cukrowych. Zorientowawszy się, że praca była tu cięższa i mniej dochodowa, pospiesznie wrócili do Zakrzówka. Jednak już w styczniu następnego roku zamknięto tamtejszą cukrownię a jej pracownicy zmuszeni zostali do wędrówki za chlebem. Kurasiowie przenieśli się w Chełmskie - do kolonii Chromówka. Tam Ferdynand pracował przy wyrębie drzewa i sypaniu nasypów kolejowych, później udało mu się zatrudnić w hucie szkła w pobliskiej Rudzie.
Po siedmiu latach tułaczki, w 1888 r. wrócili w rodzinne strony. Dorastających synów ojciec postanowił oddać na naukę rzemiosła. Jan poszedł do terminu rymarskiego, zaś Ferdynand do żydowskiego szewca w Tarnobrzegu, choć marzył o zawodzie zegarmistrza. Niewiele później najstarszy syn Kurasia, ukochany brat poety zmarł na czarną ospę w 21 roku życia. Cztery lata spędzone w terminie poeta wspominał bez żalu. Wyzyskiwany niemiłosiernie przez majstra, nie cierpiał zwyczajów u niego panujących, zwłaszcza pijaństwa:
"Życie moje w terminie płynęło jednostajnie i smutno. Obco mi było i nieswojo (...). Jakkolwiek majster i synowie jego nigdy nad miarę trunku nie używali (...), przecież kto tylko przyszedł z zamówieniem na obuwie - przeważnie ze wsi - przyjętym zwyczajem zawsze po ubiciu targu posyłał po wódkę, którą się całe towarzystwo, począwszy od majstra, a skończywszy na terminatorze, z upodobaniem raczyło - a powtarzało się to niemal co dzień (...). Ja przecież mimo głupich pokpiwań, a czasem i dokuczań (...), trzymałem się twardo i podawanej mi do picia wódki nigdy nie przyjąłem."
Kuraś przez całe życie czuł odrazę do alkoholu, zaś w roku 1914 został całkowitym abstynentem. Ganił pijaństwo jako straszną narodową przywarę, wiodącą do zguby jednostki, rodziny i całe społeczności:
Precz z pijaństwem
Polski ludu,
Który żyjesz
W pocie trudu, -
Czemu pijesz?...
|
Ferdynand Kuraś wraz ze swoimi sedecznymi przyjaciółmi - Robertem Rydzem (z lewej) i Antonim Kucharczykiem, pseud. literacki Jantek z Bugaja (z prawej). Fotografia wykonana 8 sierpnia 1913 /.. pochodzi ze zbiorów Muzeum w Bochni.
|
Dni wolne od pracy Ferdynand spędzał u rodziców w Sobowie, a później we Wrzawie, dokąd przenieśli się na pewien czas w związku z pracą ojca przy budowie rzecznych tam na Wiśle i Sanie. Wyzwoliwszy się z terminu, po czterech latach wrócił do Sobowa i początkowo pracował u miejscowego szewca jako czeladnik, ale już po kilku miesiącach otworzył w rodzinnym domu własny warsztat. Później, korzystając z zaproszenia zamożnego gospodarza z sąsiedniej wsi - Trześni, niejakiego Michała Bęca, przeniósł się tam obchodząc ze swym warsztatem dom po domu i szyjąc buty dla ich mieszkańców. Wiodło mu się dobrze, nie narzekał na brak zamówień: "...po wykończeniu bowiem roboty jednemu, drudzy mię brali zaraz do siebie - po prostu rozrywany byłem. Wędrowałem tedy od chałupy do chałupy nie odmawiając nikomu kto mnie prosił."
Czytał wówczas dużo, interesował się poezją i rychło sam zaczął pisać. Debiutował w roku 1893 w klerykalnym tygodniku "Krakus". Książki przesyłał mu hrabia Stanisław Tarnowski, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, który niegdyś opiekował się jego uwięzionym ojcem.
Uskładawszy trochę grosza, postanowił otworzyć własny warsztat szewski i sprowadzić do siebie rodziców. W tym celu wynajął chałupę w Wielowsi. Tym sposobem musiał odtąd utrzymywać nie tylko siebie, ale także dom i dwoje starszych ludzi, nic więc dziwnego, że jego fundusze zaczęły topnieć z miesiąca na miesiąc. Mimo, iż ciężko pracował od świtu do nocy, często zmuszony był brać kredyt na materiał do wyrobu obuwia. Ślub z Gertrudą Wrykówną z Sielca Kuraś wziął 19 stycznia 1897 r. w kościele parafialnym w Wielowsi.
Odtąd głód, nędza i różne nieszczęścia były coraz częstszymi gośćmi w jego domu. W maju 1898 r. podczas pożaru wsi spłonął także dom, który wynajmował, a wraz z nim część skromnego dobytku. W tej sytuacji rodzice pozostali w Wielowsi, zaś Ferdynand z żoną wyprowadzili się do jej brata Michała Wryka, mieszkającego w pobliskim Sielcu. Wkrótce po pożarze hrabia Zdzisław Tarnowski, właściciel wielowiejskich gruntów ogłosił sprzedaż placu, na którym stał spalony dom dotychczas wynajmowany przez Kurasiów. Dzięki pożyczce 500 zł. reńskich, jaką uzyskał od życzliwych mu wielowiejskich dominikanek, Ferdynand nabył grunt i wystawił skromną, acz własną chatynkę. Kolejne nieszczęście nawiedziło jego dom w roku 1901, wtedy to zmarła dwuletnia córeczka - pierwsze dziecko Gertrudy i Ferdynanda:
Nagrobek Maryni
Czemuż, ach czemuż, słodka dziecino,
W rajskie ogrody uszłaś tak wczas?
Tak wczas wzgardziłaś tą łez doliną,
W zaraniu życia rzucając nas...
Przez dwie wiosenki uśmiech twój miły
Wlewał nam w serca osłody zdrój, -
dziś skryły wszystko cienie mogiły,
W której spoczęłaś - aniołku mój...
By po twej stracie Bóg krzepił nas,
A gdy u kresu staniemy sami,
W szczęsnej wieczności złączył nas wraz.
Następne lata przyniosły Kurasiowi pierwsze publikacje. Pisał coraz więcej rozsyłając regularnie swe teksty do różnych pism ludowych. Ich pierwszy zbiorek - Z pod chłopskiej strzechy wyszedł w 1905 r. nakładem Towarzystwa Szkoły Ludowej w Tarnobrzegu, a staraniem tarnobrzeskiego działacza ludowego Jana Słomki. Spotkał się z dużym zainteresowaniem zarówno ze strony młodzieży akademickiej i kół Towarzystwa Szkoły Ludowej, jak i ze strony prostego czytelnika. Kuraś pisał o przyrodzie i doli ludu. Jego wiersze pełne są wspomnień z dzieciństwa, przepajają je uczucia religijno - patriotyczne, wyrażane przez chłopa - Polaka nie przechodzącego obojętnie wobec historycznych rocznic, a zwłaszcza Polaka nie pogodzonego z utratą niepodległości przez jego ukochaną Ojczyznę:
Boże Wszechmocny, Boże na niebie!
Przyjmij, prosimy, nasz smutny głos,
Który z pokorą szlemy do Ciebie
W chwili, gdy nęka nas srogi los.
Już przez dwa wieki we łzach toniemy,
Jak Polsce - matce przybywa ran;
Ratuj nas, Boże! głos w niebo szlemy,
Boś w miłosierdzie bogaty Pan (...).
Zlituj się, Panie, zlituj nad nami,
Bo już krew ojców wydała plon:
Myśmy zmywali grzechy krwią, łzami
Wróć nam Ojczyznę, wróć polski tron (...)
Nie zapomniał też Kuraś o ważnych narodowych rocznicach. Świadczą o tym m. in. takie wiersze, jak: W noc 29 listopada 1830(1905), w 116 rocznicę Konstytucji Trzeciego Maja (1907), Nauczycielom Ojczyzny (1906), W grunwaldzką rocznicę (1910).
W jego dorobku odnaleźć można także wiele utworów poświęconych pamięci sławnych, a bliskich sercu poety Polaków: Kazimierza Wielkiego (w 600. rocznicę urodzin), królowej Jadwigi, Andrzeja Potockiego, Hugona Kołłątaja (w setną rocznicę śmierci), Wincentego Witosa, Stanisława Wyspiańskiego, hetmana Stanisława Żółkiewskiego, Elizy Orzeszkowej.
11 czerwca 1907 r. zmarł na zapalenie płuc Jan Kuraś. Poeta głęboko przeżył śmierć ojca dedykując mu pełne szacunku i żalu pożegnanie:
U łoża śmierci pochylony Twego,
Na sen Ci wieczny zamykam powieki,
Żegnaj mi Ojcze, blasku życia mego;
Choć duch Twój wzleciał w świat od nas daleki
Gdzie nie ma smutku - nad ziemię wysoko -
Będę cię wiecznie miał w sercu głęboko.
Mówią mój Ojcze, iżeś mię zubożył -
Gdy ja od Ciebie zyskałem tak wiele!
Tyś przed oczyma memi świat otworzył
I wzniosłe życia wskazywałeś cele,
U których mogłem znaleźć wielkie mienie:
Imię poczciwe i czyste sumienie.
Od najwcześniejszych lat życia mojego
Ty mię uczyłeś, Ojcze ukochany,
Uwielbiać Boga, miłować bliźniego,
Kochać Kraj ojców niewolą znękany.
A siew Twych nauk w me serce rzucony,
Widzisz mój Ojcze, że wydaje plony...(...)
Żegnam cię Ojcze! Błogosław mi z nieba1
Bym znosił mężnie to brzemię żałości -
I żyj w mem sercu, - więcej mi nie trzeba.
A gdy sam stanę u progu wieczności
W otwarte Ojcze przyjmij mię ramiona,
Niech nas szczęśliwość łączy nieskończona!
Po pogrzebie ojca Ferdynand Kuraś wyjechał do Kołomyi, gdzie przyjaciel - Szymon Chełpiński załatwił mu pracę w redakcji tamtejszego lokalnego tygodnika "Gońca Pokućkiego". Później, w tymże mieście, wespół z innymi prowadził miejską kancelarię. Troska o rodzinę i owdowiałą matkę połączona ze świadomością, że większość zarobków wydawać musiał na swe utrzymanie sprawiła, że porzucił pracę w Kołomyi i już w lutym 1908 r. wrócił do domu. Dwa miesiące po powrocie odwiedziło go kilku działaczy ludowych z Dzikowa i Machowa na czele z posłem Wojciechem Wiąckiem, aby poinformować poetę o fakcie założenia Tymczasowego Komitetu Pomocy dla Ferdynanda Kurasia z siedzibą w Tarnowie. Miał on za zadanie polepszyć dolę poety, w tym celu zbierał składki na budowę nowej zagrody dla niego. Ożywiony tym pomysłem, ufny w jego pomyślne zakończenie, Kuraś zrezygnował ze stawiania nowej chałupy, który to zamiar powziął już w Kołomyi i za zaoszczędzone pieniądze nabył drewno. Czekając więc na rezultat działań Komitetu, a nie mając w swej starej chałupie dość miejsca na warsztat szewski, objął posadę w kancelarii w Radzie Powiatowej w Tarnobrzegu. Tam przepracował 12 lat przemierzając codziennie piechotą 20 kilometrów drogi do i z pracy. Za sumę zebraną z napływających niezbyt licznie składek, Komitet zakupił kawałek ziemi o pow. ok. 1 i 1/8 morgi w Dzikowie i trochę cegły na podmurówkę. Drewno ofiarował hrabia Tarnowski. Z czasem wpływy ze składek całkowicie ustały. Wtedy Kuraś postanowił sprzedać swą realność w Wielowsi i za gotówkę tą drogą uzyskaną przystąpił do budowy domu i obórki w Dzikowie. Zagroda była gotowa na jesień 1912 r. i 1 września odbyło się uroczyste przekazanie poecie "daru narodowego". Sekretarz Komitetu, Zygmunt Kolasiński odczytał podziękowanie Kurasia: "Wielce Szanowni Panowie! kochani Bracia Włościanie! Dzisiaj, może najboleśniej w życiu, uczuwam moją ułomność, która mi nie pozwala podziękować tak, jakbym pragnął, za ten hojny dar, za te liczne a niezasłużone dowody uznania, które ze wszystkich stron otrzymuję. Śpiewałem bo to było potrzebą mojej duszy, a jeżeli słowa moje trafiły do serc chłopskich pod strzechę, jeżeli wskazały tam obowiązki Polaka, to zasługa ta przypada tym, którzy mię na drogę światła wprowadzili. Stąd całą dzisiejszą uroczystość uważam za hołd złożony Trójcy Poetów naszych, którzy mnie, chłopu, Polskę w jej cudnej piękności ukazali, za hołd niedawno zgasłej twórczyni Pana Balcera, Janowi Kasprowiczowi i tym wszystkim, których wielka miłość Ojczyzny była mi zawsze w życiu i w pracy drogowskazem. Dzisiejsza uroczystość jest wreszcie uznaniem dla tego, który od lat dwudziestu otaczał mię opieką który w ciągu tych lat umożliwił mi poznanie piękności literatury ojczystej i oglądnięcie tak drogiego sercu polskiemu grobu Jagiellonów. Jest nim prezes Akademii Umiejętności, Stanisław hr. Tarnowski, który raczył przyjąć protektorat nad całą akcją. Dar chlubny, który mi dzisiaj Szanowni panowie wręczacie, czyni mię jednym z największych dłużników narodu. Praca dalsza, w dotychczasowym kierunku, będzie odtąd spłaceniem tego długu, jaki dziś zaszczytnie zaciągnąć przypadło mi w udziale. Ślubuję tu w pracy tej, w dążeniu do wielkich ideałów, nie ustać aż do zgonu. A teraz składam z serca płynące "Bóg zapłać" tym wszystkim, którzy uroczystość dzisiejszą doprowadzili do skutku, tym wszystkim, którzy ją obecnością zaszczycili, tym wreszcie, którzy nie mogąc przybyć przesłali życzenia."
|
Ze zbiorów Muzeum w Bochni, MB-H/3132 |
W swych późniejszych wspomnieniach Kuraś nie ukrywał ogromnego rozczarowania tymże "darem". Teren był fatalny - podmokły i nieurodzajny, w piwnicach zawsze stała woda, a konie i wozy grzęzły w błocie. Znaczna część inwestycji pochłonęła również fundusze poety. Zapewne nigdy nie doszłoby do finalizacji akcji Komitetu, gdyby nie gotówkowy wkład samego Kurasia.
Pierwsze lata spędzone w Dzikowie należały jednak do najciekawszych w życiu poety. Odbył on kilka krajowych i kilka zagranicznych podróży. Nawiązał kontakty z różnymi wydawnictwami i periodykami, poznał wielu ludzi, z niektórymi z nich przyjaźnił się do końca życia (Antoni Kucharczyk, Robert Rydz, Jan Sobek). Jeszcze we wrześniu 1912 r., dzięki hrabiemu Zdzisławowi Tarnowskiemu, wyjechał wraz z matką na Kongres Eucharystyczny do Wiednia. Udało im się przy tej okazji odwiedzić osiadłego tam najmłodszego syna Gertrudy Kurasiowej - Franciszka. W 1913 r. brał udział w spotkaniu z innymi pisarzami o chłopskim rodowodzie, jakie miało miejsce w Bochni, zaś latem 1914 r. zwiedził Warszawę i Puławy.
Po zakończeniu I wojny światowej z uwagi na pogłębiająca się nędze w której żył z rodziną, postanowił sprzedać dom w Dzikowie. Początkowo prosił hr. Tarnowskiego o odsprzedanie mu kawałka ziemi w Wielowsi, gdy ten nie wyraził zgody, razem z innymi osadnikami wyruszył wiosną 1921 r. w Hrubieszowskie-do majątku Gdeszyn należącego do rodziny Horodyskich. Początki były bardzo trudne. Nabytą ziemię należało samodzielnie uprawiać. Trzeba było także gdzieś mieszkać, tymczasem Kuraś nie miał ani konia, ani ziarna i narzędzi, ani drzewa na dom lub pieniędzy na jego zakup. Pisarstwo stało się w tej sytuacji wybawieniem od nędzy. Jednak ciężki początek nigdy nie zamienił się w dostatnią przyszłość. Nie było mu pisane zaznać w tym życiu dobrobytu i szczęścia zeń płynącego. W jednym z listów tak pisał do swego bocheńskiego przyjaciela - R. Rydza: "Los prześladuje mnie od najdawniejszych lat (...) - a w latach ostatnich szczególnie się na mnie uwziął. Znosiłem wszystko jak tylko mogłem i umiałem cierpliwie, prawie z zaciśniętymi zębami, starając się nadać twarzy wyraz spokoju, obojętności, mimo że dusza skwierczała w bólu. A jeśli czasem nie mogłem już nad sobą zapanować i jęk skargi z piersi się dobył - wtedy już przyjaciele mówili o mnie, żem jest małego ducha i słabego serca...".
|
Ferdynand Kuraś (z lewej) i Robert Rydz. Ftografia wykonana 1 września 1912 r. w Dzikowie, pochodzi ze zbiorów Muzeum w Bochni. |
Bieda i jej nieodłączna towarzyszka - choroba zaczęły zbierać w rodzinie Kurasiów swe śmiertelne żniwo. W kolejnym liście do Rydza z kwietnia 1922 r. Kuraś pisze o chorobie swej córki Bronisławy ciągnącej się już drugi rok: "U nas w domu od dłuższego czasu jest bardzo smutno, a smutek ten z dniem każdym się powiększa. Kiedy ostatnią rażą odwiedziłeś nas w Dzikowie, zauważyć musiałeś, że jedna z córek moich była chorą. Mieliśmy nadzieję, że tu w korzystniejszych warunkach życiowych, dziewczynka powoli dojdzie do siebie. Nadzieje te, niestety, płonnymi się okazały - bo gruźlica zrobiła swoje - i biedna dziewczyna w najpiękniejszej wiośnie swego życia dogorywa. Dysze jeszcze biedaczka, ale już tylko szkielet jej pozostał. Gorączka ją trawi, a o lekarza, który bodaj ulżył jej cierpieniom, tutaj jest bardzo trudno, miasta bowiem leżą daleko, a drogi w porze obecnej są tu wprost okropne. To też matka ciągle nad chorą płacze, a z tego strapienia postarzała się o jakieś 10 lat."
Bronisława Kuraś zmarła w Wielką Sobotę 15 kwietnia 1922 r. w wieku 19 lat. Spoczęła jako pierwsza na cmentarzu parafialnym w Gdeszynie: "W najpiękniejszej wiośnie życia bezlitosną ręką śmierci wydarta zbolałym rodzicom i łkającemu rodzeństwu, spoczęła sieroco pod dębowym krzyżykiem w szczerym polu, gdzie latem prócz poszumu bujnych zbóż i trelów polnego ptactwa, a zimą jęku mroźnych wichrów nic ciszy nie mąci."
Od chwili przyjazdu do Gdeszyna Kurasia nie opuszczała myśl o jak najszybszej ucieczce stamtąd. W tych trudnych warunkach trzymała go jedynie nadzieja na zaoszczędzenie pewnej sumy pieniędzy, aby nabyć inną realność, gdzieś bliżej miasta. Jednakże życie ułożyło inny scenariusz. Choroby dzieci pochłaniały wszystkie fundusze i niełatwo było znaleźć majątek za tak niską cenę, jakiej wart był Gdeszyn. Bochnia, gdzie mieszkał jeden z jego najlepszych i najwierniejszych przyjaciół - Robert Rydz, jawiła mu się jako najlepsze pod słońcem, wymarzone miejsce do życia. Niestety, ceny ziemi w mieście i jego okolicy nie były na jego kieszeń. Prosił o pomoc Rydza tymi słowami: "Rozglądnij się zatem mój kochany po Bochni i koło Bochni. Może trafi się jakieś korzystne kupno. W danym razie bądź łaskaw udać się na miejsce, zbadaj odnośny obiekt na wszystkie strony, zapytaj o cenę i - o ile będziesz uważał za stosowne - potarguj się trochę z właścicielem, wreszcie osądź według własnego uznania, co ta realność warta i czy odpowiednia dla mnie będzie - i pisz do mnie."
Marzenia o zmianie miejsca zamieszkania udało się Kurasiowi zrealizować dopiero w roku 1925. Dwa lata wcześniej wniósł prośbę do sejmu o przyznanie kawałka ziemi z majątku państwowego. Przydział na gospodarstwo w Karwinie w powiecie miechowskim otrzymał jesienią 1924 r. Tam też wiosną 1925 r., sprzedawszy uprzednio gdeszyńską realność, sprowadził całą rodzinę. Zjechała również do Karwina na stałe córka Zofia, której mąż Władysław Ignatowski "w stosunkowo krótkim czasie okazał się osobnikiem o duszy skarłowaciałej. Bo nie tylko, że odmówił jej środków na dalsze leczenie, ale nawet na zwykłe utrzymanie..." Jej leczenie spadło więc na barki ojca: "W tym właśnie czasie Zośka z przepracowania w szkole zapadła ciężko na gardło i na jej ratowanie (...) sprzedałem zboża ile się dało, krowę, jałówkę, konia, tak, że zostałem tylko przy jednym koniu i jednej krowie."
Mimo to Zofia Ignatowska zmarła 24 kwietnia 1926 r. w wieku 28 lat, przeżywszy głęboko rok wcześniej śmierć swej czteromiesięcznej córeczki Danusi. Poeta nie towarzyszył córce w jej ostatnich chwilach - nad czym bardzo ubolewał w swym pamiętniku - gdyż wyjechał do Krakowa na ślub swego przyjaciela Bartłomieja Brody. Niedługo po śmierci Zosi, odnowiła się leczona od ponad trzech lat gruźlica u kolejnej córki - Marysi, czyniąc w jej organizmie ogromne spustoszenia: "Na krótko przed śmiercią wyraziła się do matki, że nie boi się umierać, a tylko bardzo jej żal nas opuścić (...). Raz tylko poskarżyła się, że nie zaznawszy w życiu szczęścia i będąc jeszcze tak młodą, już musi umierać...(...).Była chwila, że mimo całego wysiłku woli, nie mogłem wybuchu żałości opanować i upadłszy na pierś drogiej tej istoty, bólem obłąkany wołałem żeby nie umierała ...
|
Mogiła Ferdynada Kurasia i jego rodziny na cmentarzu parafialnym w Dobranowicach (fot. Anetta Stachoń) |
A ona przygarnąwszy mnie wychudłymi ramionami ku sobie, rozpłakała się również, a gdy po dłuższej chwili z objęć mnie wypuściła, rozkładając ramiona odpowiedziała z beznadziejnym smutkiem: "Muszę umrzeć, muszę...". W ostatnich chwilach gdy czuwałem przy jej łożu, a brat na boku popłakiwał, zwróciwszy na mnie gasnące oczy poruszyła wargami: "Mama". Przywołałem z przyległej izby matkę, a skoro przed nią stanęła, umierająca cicho wyszeptała: "Już koniec.." i otworzywszy dłoń na przyjęcie zapalonej gromnicy, do ostatniego momentu przytomna, w dniu 28 października 1927 roku przed godziną ósmą rano, w dwudziestej wiośnie życia zamknęła na zawsze swe oczy, z których po bladej skroni spłynęła ostatnia przeczysta łza pożegnania. Ta łza wniknęła mi do serca. I czuję ją zawsze i będę ją czuł do ostatniego tchnienia!"
Przytłoczony nieszczęściami, trawiony przez gruźlicę i chorobę nerek, Ferdynand Kuraś odszedł do wieczności w ślad za swymi dziećmi 3 grudnia 1929 r. Ojca przeżyła tylko dwójka z sześciorga jego potomstwa: Julia, która w 1922 r. wyszła za Władysława Zatorskiego i wspólnie z mężem pomagała rodzicom w gospodarstwie, oraz syn Stanisław ożeniony w roku 1930 z Paulina Rokosz-również gospodarujący na ojcowiźnie. Obecnie na karwińskiej ziemi pracują wnukowie i prawnukowie Ferdynanda. Mogiłę poety, jego żony, syna, córek: Zofii, Marii i Julii odnaleźć można na cmentarzu parafialnym w Dobranowicach (dawne Poborowice).
Dorobek literacki F. Kurasia obejmuje:
1. Pojedyncze utwory poetyckie drukowane w prasie ludowej, takiej jak: "Krakus", "Głos Ziemi Sandomierskiej", "Głos Ziemi Tarnobrzeskiej", "Ojczyzna", "Rola", "Piast", "Przyjaciel Ludu", "Słowo Polskie", "Kurier Lwowski" i inne.
2. Tomiki poezji: Z pod chłopskiej strzechy Kraków, 1905, Wiązanka z chłopskiej niwy Lwów 1909, Tatarzy w Sandomierzu. Dwie legendy wierszem, Kraków 1909, Dzwoń chłopska pieśni!, Kraków 1913, Z ojczystych łanów, Warszawa 1914, Na nowe tory Łódź, 1923.
3. Pamiętnik: tom I, Przez ciernie żywota, Częstochowa 1925 r., tom I i II Przez ciernie żywota. Wspomnienia i wiersze, Muzeum Historyczne Miasta Tarnobrzega, Tarnobrzeg 1998.
4. W posiadaniu spuścizny po Ferdynandzie Kurasiu jest Muzeum Literatury w San-
domierzu oraz częściowo (przez depozyty) Muzeum w Tarnobrzegu, a także Biblioteka Jagiellońska (dar prof. Stanisława Pigonia). Spuściznę tę przekazał syn poety - Stanisław. Muzeum im. Stanisława Fischera w Bochni jest w posiadaniu dwóch tomików poezji F. Kurasia, 22 listów z lat 1920 - 1925, adresowanych do Roberta Rydza, ręcznie pisanego zaproszenia na ślub córki Julii oraz pocztówki z fotografią domu Kurasia w Wielowsi.
opracowanie: Anetta Stachoń
mapkę opracował Andrzej Solarz
|