GL-owiec z Karwina - Odbicie "Muszki"
Stanisław Kłosowski ps. Skowronek
|
Stanisław Kłosowski ps. Skowronek (fot. Wspomnienia żołnierzy GL i AL) |
Proszowice, 19-06-2019
Stanisław Kłosowski ps. Skowronek urodził się 11 stycznia 1923 roku w Karwinie (obecnie powiat proszowicki, wtedy miechowski). Była to rodzina robotnika rolnego. Do Polskiej Partii i Gwardii Ludowej wstąpił w 1942 r., biorąc czynny udział w akcjach bojowych.
Od kwietnia do lipca 1944 r. walczył w oddziale im. Jarosława Dąbrowskiego, a następnie w Oddziale Leśnym dowodzonym przez "Muszkę" (Obwód V - Śląsk, okręg Zagłębie Dąbrowskie). Na początku do grupy oprócz Kłosowskiego należeli: Jan Śreniakowski ("Romek"), Adam Tondus ("Rysiek"), Edmund Marcel ("Trok"), Józef Bartosz ("Kropka") oraz Jan Hachoł ("Wacek"). Później do grupy dołączyli inni "spalenie" działacze PPR.
24 listopada 1944 r. na skutek wypadku, został ciężko kontuzjowany. I do wyzwolenia przebywał na kwaterach u miejscowych PPR-owców i AL-owców.
Przy zalewie Łęg w pobliżu Elektrowni Jaworzno III znajduje się "Obelisk Gwardzistów". Upamiętnia on działania oddziału partyzanckiego GL im. Jarosława Dąbrowskiego. Oddział działał na terenie Wysokiego Brzegu i Łęgu w latach 1942-1945. Na pomniku odsłoniętym 12 października 1973 roku umieszczono napis: W tym miejscu znajdował się bunkier partyzancki V obwodu Armii Ludowej, stąd do walki z okupantem hitlerowskim o honor i wolność narodu wyruszali żołnierze oddziału okręgu I AL, Franciszek Szlachcic "Wicek" zastępca dowódcy oddziału, członek sztabu okręgu I AL, Józef Bartosz "Kropka", Edward Chmielewski "Mały", Jan Hachoł "Wacek", Józef Gach "Zimny", Józef Karkowski "Gabryś", Stanisław Kłosowski "Skowronek", Stanisław Łowiec "Albin, Edward Marcela "Trok", Adam Tondus "Rysiek", Jan Śreniawski "Romek, "Wania" były żołnierz Armii Czerwonej. Październik 1973 rok w XXX Rocznicę Ludowego Wojska Polskiego.
Wykaz akcji przypisywanych tej grupie:
- 5 czerwiec 1943 roku - wykolejono pociąg między Chełmkiem a Bieruniem. Zniszczono wówczas 10 wagonów i lokomotywę.
- 8 czerwca 1943 roku - wykolejono pociąg pod Dworami. Zniszczono 8 wagonów, lokomotywę, 3 samoloty, 10 samochodów.
- 15 czerwiec 1943 roku - wykolejono pociąg pod Bieruniem
- 23 czerwca 1943 roku - wykolejono pociąg pod Oświęcimiem. Zniszczono 13 wagonów i lokomotywę.
- 24 czerwca 1943 roku - wykolejono pociąg pod Zatorem. Zginęło 30 żołnierzy jadących na front.
- 25 czerwca 1943 roku wykolejono pośpieszny pociąg pod Balinem.
- 4 stycznia 1944 roku - wykolejono pociąg pod Ciężkowicami. Zginęło wówczas kilku partyzantów w walce na torach.
"Skowronek" jest autorem kilkustronicowej relacji z czasów konspiracji. Opisuje akcję z 1944 roku, odbicia swojego dowódcy oddziału - Franciszka Bednarowicza ps. Muszka, z więzienia w Sosnowcu przy ulicy Sienkiewicza. Poniżej ta relacja:
opracowanie: Marcin Szwaja
Odbicie "Muszki"
W mroźny marcowy wieczór 1944 r. szło drogą w kierunku Niwki trzech towarzyszy: "Zdzich" - Stanisław Wałach, "Muszka" - Franciszek Bednarowicz, i "Gabryś" - Józef Karkowski. Prowadzili oni ożywioną rozmowę o sprawach omawianych na dopiero co odbytym zebraniu komitetu okręgowego partii.
W Dańdówce koło posterunku policji minął ich jakiś mężczyzna. "Gabryś" zwolnił nieco kroku i dyskretnie obejrzał się za przechodniem. Nie miał już wątpliwości - to był Krawczyk. Znany konfident hitlerowski! Natychmiast zawiadomił o tym współtowarzyszy.
Tow. "Zdzieh" tak wspomina owe chwile: "Intuicyjnie wyczuwaliśmy wszyscy, że spotkanie to pociągnie za sobą następstwa. Byliśmy kilkaset metrów od posterunku niemieckiej żandarmerii, kiedy zauważyliśmy, że jedzie za nami na rowerach dwóch "schupoków". - Widocznie Krawczyk poznał któregoś z nas i złożył meldunek na policji - powiedziałem do towarzyszy. - A może to tylko przypadek?
Nie było czasu na zastanawianie się; należało coś przedsięwziąć. O ucieczce nie było mowy. Po ulicy kręcili się ludzie, a nie wiadomo, ilu z nich to Niemcy, których w Sosnowcu była masa. Ucieczka mogła się nie udać. Ponadto powstrzymywała mnie ambicja. Jak to nowy dowódca okręgu i pierwszy zrywa się do ucieczki na widok niemieckich policjantów? Szliśmy więc z "Muszką" spokojnie dalej. Tow. Karkowski odszedł tymczasem w prawo i znikł gdzieś na pobliskich polach czy między zabudowaniami.
Liczyliśmy z "Muszką", że uda nam się jakoś wybrnąć z sytuacji. Miałem przecież lewe papiery, kennkartę i... "Muszka", jako legalny, miał dokumenty w porządku. Wprawdzie przy wnikliwym sprawdzaniu moje dokumenty mogły okazać się fikcyjne, jednak o tym nie myślałem. Liczyłem na szczęście. Żandarmi byli już za nami, zeskoczyli z rowerów. W ich rękach widzimy broń. Z okrzykiem: "Hande hoch" zbliżają się do nas. Przy nich zjawia się skądś syn Krawczyka. "Ty, draniu - myślę - sam dajesz nam dowody, o które przed chwilą wypytywałem towarzyszy".
Krawczyk tymczasem wskazując żandarmom na mnie, mówi: - On zna tego, co uciekł, szło ich trzech. Nie tracę zimnej krwi, choć nerwy mam napięte do granic wytrzymałości. Próbuję Niemcom "wylegitymować" się".
Plan "Zdzicha" był prosty. W wewnętrznej kieszeni miał najlepszy "dokument" - "Mauser", z którym nigdy się nie rozstawał. Żandarmi nie byli naiwni. Jedyną ich reakcją na wywody "Zdzicha" były słowa: "Halt's Maul, du verfluchter polnischer Bandit! Vorwarts! Aber schnell!", poparte niedwuznacznym potrząsaniem bronią. Przeszli w milczeniu jeszcze kilkadziesiąt metrów. "Zdzich" w pewnej chwili zwolnił nieco. Hitlerowiec, chcąc zmusić eskortowanego do przyśpieszenia marszu, zaczął go kopać po nogach. Po tej "zachęcie" ,,Zdzich" począł iść szybciej i nagle jakby się potknął. Żandarm znów zamierzył się, by go kopnąć. W tym momencie "Zdzich" wyrżnął go z półobrotu między oczy. Niemiec runął jak długi. Dalej wypadki potoczyły się z błyskawiczną szybkością. "Zdzich" pędem pobiegł w kierunku lasu, a drugi żandarm, przycisnąwszy lufę pistoletu do pleców "Muszki", zaczął wrzeszczeć do leżącego, żeby strzelał. W kilka sekund później za "Zdzichem" posypały się strzały. Na szczęście był on już na skraju lasu.
Tylko jeden z pocisków przedziurawił mu obcas buta. O odbiciu "Muszki" nie mogło być mowy. "Zdzich" był sam, a w dodatku strzały zaalarmowały posterunek w Dańdówce. Żandarm posłał jeszcze kilka strzałów w las i przerwał ogień. "Muszkę" odprowadzono na posterunek. Jeszcze tego samego dnia został przewieziony do więzienia w Sosnowcu.
Aresztowanie "Muszki", ogólnie lubianego i szanowanego towarzysza walki, było dla nas bolesnym ciosem. Wierzyliśmy, że hitlerowcy nie zdołają z niego nic wydobyć. Równocześnie jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że jego los został przesądzony.
Ale nie można było przecież siedzieć z założonymi rękami i czekać biernie na dalszy rozwój wypadków. Na rozpoznanie wyruszyły dwie towarzyszki: Stefaniakowa-Barańska i "Krysia" - Adela Mrowiec. Uzyskane przez nie wiadomości przeszły nasze oczekiwania. Ustaliły one bowiem nie tylko miejsce pobytu, ale nawet uzyskały widzenie z "Muszką". Z ich relacji wynikało, że osadzono go w więzieniu Ostrogórskim i co ważniejsze - nie był jeszcze do tej pory "badany". Zatrudniono go przy budowie muru wokół więzienia, ale na szczęście nie obdarzono więziennym kitlem. Najistotniejsza była jednak wiadomość, że uzgodniły one z "Muszką", iż 1 kwietnia zostanie podjęta akcja w celu odbicia go z więzienia.
30 marca 1944 r. odbyło się zebranie naszej sekcji GL w Jęzorze. Dowódca sekcji, "Balbo" - Antoni Stefaniak - zawiadomił nas, że tow. "Robert" - Stefan Franciszak polecił wydostać "Muszkę" z więzienia. - Akcja - mówił "Balbo" - została zaplanowana na "prima aprilis". Do jej wykonania potrzeba dwóch ludzi. Pójdą tylko ochotnicy. Proszę, kto się zgłasza?
Zapadła chwila milczenia. Zgłosiłem się pierwszy. Drugi był "Rysiek" - Adam Tondus. "Balbo" zarządził koniec odprawy sekcji, nam zaś kazał pozostać. Po chwili "Krysia" przedstawiła szczegółowo warunki, w jakich będziemy musieli wykonać akcję. Zabrało nam to sporo czasu. Ustaliliśmy jednak - oczywiście w bardzo ogólnych zarysach - plan naszego zamierzenia.
Nazajutrz udaliśmy się z "Ryśkiem" do Sosnowca, ażeby na miejscu zorientować się w sytuacji i ostatecznie omówić plan działania. Zaczęliśmy rozpoznanie od dokładnej lustracji terenu wokół więzienia. W czasie naszego obchodu zauważyliśmy wśród więźniów "Muszkę". Był w ubraniu cywilnym. Zorientowaliśmy się, że i on nas spostrzegł. Pracujących pilnowało sześciu uzbrojonych w karabiny i pistolety strażników.
Po zakończeniu obserwacji więzienia ustaliliśmy trasę odskoku po akcji (Łąki Renardowskie - tor Dańdówka - Sosnowiec - Jęzor) oraz sposób przedostania się do wnętrza więzienia. Ten ostatni, a właściwie pierwszy, element naszego planu był prosty. "Rysiek" miał wejść do więzienia i poprosić strażnika o zezwolenie na podanie "bratu" dwóch kromek chleba, a podszedłszy do "Muszki" zamiast chleba wręczyć mu pistolet. Następnie - po sterroryzowaniu straży - obaj mieli się błyskawicznie wycofać z więzienia. Ja zaś, by nie zwrócić na siebie uwagi "ochrony" więźniów, zamierzałem się ukryć za drzwiami bramy i ubezpieczać odwrót "Muszki" i "Ryśka". Reszta, gdyby plan się powiódł, w dużej mierze zależała od naszych nóg.
Zmęczeni wędrówką udaliśmy na spoczynek do "Małego" - Edwarda Chmielewskiego, który mieszkał wówczas na Pogoni. Niebawem leżeliśmy w łóżkach. Żaden z nas nie mógł jednak zasnąć. W wyobraźni rysowały się różne sytuacje... te upragnione i złe, nieprzewidziane...
Mimo że zasnęliśmy bardzo późno, już o świcie byliśmy na nogach. "Mały" odprowadził nas pod więzienie. W mieście byliśmy o 7.30. Na ulicach panował duży ruch. Kobiety szły po zakupy, dzieci do szkoły, mężczyźni do pracy. Niebawem znaleźliśmy się obok więzienia. Zaraz też zauważyliśmy pracującego "Muszkę", który przez dłuższą chwilę patrzył w naszą stronę.
Czas naglił. Trzeba było niezwłocznie przystąpić do akcji. Ruszyłem pierwszy i ukryłem się za drzwiami bramy więziennej. Po chwili przeszedł obok mnie "Rysiek", ostentacyjnie niosąc owinięty chleb. Minąwszy bramę, podążył w kierunku strażników. Pokazując chleb, uprzejmie poprosił o zezwolenie podania go "bratu" . Niemal w tej samej chwili na placu więziennym zjawił się przełożony straży, który zorientowawszy się, o co chodzi, nie zgodził się na podanie paczki. Opryskliwym tonem kazał położyć ją na śmietniku i szybko wynosić się z terenu. W tej nieprzewidzianej sytuacji mieliśmy jednak łut szczęścia. Śmietnik bowiem znajdował się blisko bramy. "Rysiek" wykonał polecenie strażnika i wbrew nakazowi wolnym krokiem, prawie tyłem, zaczął wycofywać się w kierunku wyjścia. "Muszka" widząc, co się święci, pobiegł niby to po chleb i nagle zrobiwszy kilka gwałtownych susów znalazł się przy "Ryśku". Ten błyskawicznie podał mu broń. Tymczasem doskoczyłem do "Ryśka" i "Muszki" i wszyscy trzej stanęliśmy z pistoletami wymierzonymi w stronę strażników, którzy dosłownie zamienili się w przysłowiowe słupy soli. Mimo tragizmu sytuacji i niebezpieczeństwa musiałem zagryźć wargi, by na widok osłupiałych strażników nie wybuchnąć śmiechem. Być może, była to po prostu reakcja napiętych do ostateczności nerwów.
Dalsze wypadki potoczyły się w błyskawicznym tempie. Zanim strażnicy zorientowali się w sytuacji, byliśmy już za bramą i uciekaliśmy ulicami Sosnowca. W kilka chwil później wysypała się z bramy grupa strażników. Nie otwierali jednak ognia, na ulicach bowiem panował duży ruch. Dopiero gdy znaleźliśmy się na Łąkach Renardowskich, padły pierwsze strzały.
Do pościgu za nami włączyli się natychmiast znajdujący się w pobliżu hitlerowcy. Korzystając ze znacznej na razie przewagi nad goniącymi nas Niemcami zrzuciliśmy palta, by mieć większą swobodę ruchów. Niebawem klęliśmy w duchu własną nierozwagę, w płaszczach bowiem pozostały zapasowe magazynki do pistoletów. O naprawieniu błędu nie mogło być jednak mowy. Podaliśmy tylko ręce "Muszce" i uciekaliśmy dalej co sił. Tymczasem ścigający nas zatrzymali się przy porzuconych płaszczach, rezygnując z dalszej pogoni. Prawdopodobnie przypuszczali, że mają już wystarczający dowód rzeczowy do ustalenia naszej tożsamości. A może - w co raczej wątpię - znalazłszy magazynki z amunicją obawiali się, że mogą coś "oberwać".
My zaś co tchu w piersiach pędziliśmy dalej. Wkrótce przebiegliśmy przez most kolejowy nad Czarną Przemszą, a następnie ogródkami w kierunku Dębowej Góry. Mieliśmy pecha. Na polach przy szkole wpadliśmy niespodziewanie na pluton ćwiczącego Wehrmachtu. Żołnierze mieli nie mniej głupie miny, niż my. "Rysiek" i ja popędziliśmy w stronę ustawionych w kozły karabinów. "Muszka" gwałtowanym szarpnięciem odciągnął nas od tego zamiaru i ochrypłym od wysiłku głosem kazał gnać przed siebie.
- Nie chować broni - słyszymy przytłumiony krzyk "Muszki". - Oni i tak ją zauważyli.
I znów pracują rytmicznie nasze nogi. W ustach gorzko, brak tchu. Żeby tak choć na chwilę można było złapać swobodnie jeden, tylko jeden ożywczy haust powietrza. Jeszcze kilkaset metrów. Oglądamy się. Nie gonią nas. Może wzięli nas za gestapowców ścigających "polnische Banditen"? A może... - Psiakrew! - wyrywa się nagle z ust "Ryśka". - Patrzcie!
Oglądamy się za siebie. Widzimy, jak z Dębowej Góry biegną w naszym kierunku rozsypani w tyralierę dopiero co ćwiczący żołnierze. Prawdopodobnie zorientowali się w sytuacji. Dobiegliśmy do szosy. - Auta! - krzyczy "Muszka". - Tam! Z Dańdówki!
To samochody z policją. Zaczyna się robić gorąco. Chwila namysłu. Wpadamy do pobliskiego lasku. W kilkadziesiąt sekund później jesteśmy już na jego przeciwległym skraju. Teraz do Bobrka. Jeszcze trochę. Z ust dobywa się świszczący oddech. Nogi mamy jak z ciasta. Przed oczami wirują ogniste koła. Musimy wytrwać, musimy... Nagle jeden z nas ogląda się za siebie. - Nikogo nie widać - mówi, a raczej chrypi. - Możemy chwilę odetchnąć.
Jak cudowne jest powietrze, którym można wreszcie swobodnie odetchnąć. Ale czas nagli. Jeszcze kilka głębokich haustów i ruszamy forsownym marszobiegiem do znajomej "Muszki", która mieszka w Borze. Niebawem po pośpiesznie przełkniętym posiłku i zagrzaniu się ruszamy do lasów jęzorskich. Tu już jesteśmy bezpieczni. Przy ognisku suszymy ubrania, czyścimy i sprawdzamy broń.
Późnym wieczorem udaliśmy się przez Jęzor do Niwki. W alei obok betonów (budynki w Niwce) oczekiwały nas z niecierpliwością siostra "Muszki" "Wilga" i "Krysia". Po serdecznym powitaniu zjawiły się "delicje" - świeże bułki i kiełbasa. Dopiero teraz poczuliśmy, jak byliśmy głodni. Szczęki miarowo pracują, słychać tylko chrzęst łapczywie gryzionych bułek. Tylko oczy nasze mówią sobie wzajemnie: Udało się!
Znów jesteśmy razem! Nie po raz pierwszy i nie ostatni!
ŹRÓDŁA, BIBLIOGRAFIA:
- Stanisław Kłosowski; Odbicie "Muszki"; [w:] Wspomnienia żołnierzy GL i AL.; Wydawnictwo MON; Warszawa 1962
- Józef Bolesław Garas; Jadwiga Nadzieja...; Wspomnienia żołnierzy Gwardii i Armii Ludowej; Wydawnictwo MON; Warszawa 1958
- biblioteka.jaw.pl
- eksploratorzy.com.pl
|