Wspomnienia z czasów wojny
Marian Popek
|
Marian Popek (fot. zbiory autora) |
Dalewice, 12-08-2013
Marian Popek ur. w Dalewicach (pow. miechowski) 7 września 1927 roku, syn Jana i Marii (z domu Wabik), miał pięcioro rodzeństwa, cztery siostry i brata. Jako młody chłopak doświadczył tragizmu okupacji niemieckiej na terenach swojej wsi w czasie II wojny światowej.
Służbę wojskową odbył w Międzyrzeczu Wielkopolskim w 17 Pułku Piechoty Saskiej. Po śmierci ojca, który zmarł na zapalenie płuc w 1947 roku (chorobę tą nabył na zesłaniu w Rosji, w czasie Rewolucji Październikowej), odziedziczył gospodarstwo rolne. Od 60. lat należy do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (ZSL).
21 czerwca 2013 roku uczestniczył w ostatnim pożegnaniu swojej siostry Antoniny Szeligowskiej z domu Popek, która zmarła w Kluczborku mając 90 lat. Do Kluczborka trafiła po wojnie, w czasie okupacji pojechała jako ochotniczka za swoją siostrę Anielę na przymusowe roboty do Wrocławia (wtedy Breslau -Niemcy). Przez 30 lat pracowała w Zakładzie Energetycznym w Kluczborku (woj. opolskie).
Mój dziadek jest ostatnim przedstawicielem rodziny Popek herbu Podkowa z krzyżem. Jest moim idolem, skarbnicą wiedzy na temat dziejów rodziny, historii regionu.
wnuk - Marcin Szwaja z Dalewic
Wspomnienia Mariana Popka z okresu okupacji
W 1944 roku będąc w domu mojego dziadka Wabika w Kątach widziałem tam około dwunastu partyzantów, którzy w oddzielnym pomieszczeniu czyścili broń. Powiedzieli mi, że jak komu powiem o nich, to mnie zastrzelą. Byli tam, ponieważ mój wujek Julian (brat matki) był w partyzantce, w AK po wojnie w PSL
Po pogrzebie dziadka do Kątów z Dalewic przyszło czterech Niemców, z "Wojtanem" na czele (kpt. Wilhelm Baumgarten [red.]) tłukli żarna i rabowali co lepsze. W tym momencie do partyzantów przybiegła ewakuowana (Ukrainka)i dała znać, że są Niemcy. Komendant zapytał, kto pójdzie na ochotnika, zgłosiło się sześciu ale poszło trzech z pełnym uzbrojeniem.
Na podwórku u Ludwika Łokasa rozprawili się z wrogiem. Niemcy usłyszeli szelest i sięgnęli po broń. Partyzanci "dali ognia", zastrzelili trzech Niemców w tym "lojtana", ale i Łokasa, który także był w partyzantce. Dodnia wszystkich starców i dzieci zabrali do Dalewic do dworu, gdzie ich zamknęli w budynku spichlerza. W majątku zjawił się jeździec na koniu z białą chorągiewką i wręczył kartkę drugiemu "lojtanowi" który po przeczytaniu jej "rozpuścił" ludzi.
(Jest to relacja z zamachu na Wilhelma Baumgartena, akcję tą przeprowadził Batalion Skała. Opis ten w szczegółach odbiega od faktycznego przebiegu akcji, p.Marian nie mógł wiedzieć wszystkiego. Dokładny opis zdarzenia znajduje się książce Zbigniewa Pałetki "Likwidacja Wilhelma Baumgartena". [red.])
Drugie zdarzenie miałem w 1943 roku. Od ogrodów przyszło do nas trzech partyzantów w gumowych płaszczach i rozmawiali z moim ojcem, o czym, nie słyszałem. Po jakimś czasie ojciec mnie zawołał i powiedział "...synu odprowadzisz tych panów przez rzekę na pagórek i pokarzesz im jak mają dojść na Koniuszę...". Jak dowiedziałem się na drugi dzień szli zlikwidować niemieckiego konfidenta (Wojciecha Ozdobę [red.]), przez którego zginęło trzech ludzi z Radziemic za ubój świni. Zlikwidowali go na łóżku po odczytaniu wyroku śmierci.
Trzecie zdarzenie w 1943 roku we wsi Opatkowice k.Proszowic Niemcy zabrali czterech (czy więcej nie pamiętam) młodych ludzi. Wieźli ich z Proszowic do Miechowa (przez Niegardów i Czechy), a tam przeważnie likwidowali aresztowanych. Partyzanci zaplanowali ich odbicie. Wzięli ze dworu w Czechach brony, na drodze w wąwozie ustawili do góry "broniokami". Niemców rozbroili a chłopaków uwolnili. Idąc bocznymi drogami doszli do nas do Dalewic, a to dlatego, że Władek Świstak - (miał dziesięcioro dzieci) ożenił się z Marysią u Adamka (była to nasza rodzina-ożenił się ze stryjeczną siostrą Jana Popka, pradziadek). Zaś Adamek był za "stangreta" w dworze Dalewickim, woził dziedziców bryczką konną. A brat jego był zabrany (niejaki Kulisa z Opatkowic), brat Tadeusza z Rzędowic Ten przeżył obóz w Oświęcimiu, innych nie znam. Byli bardzo "przelęknieni" nawet nie chcieli jeść, pokazałem im drogę przez pola na Stawik i do Makocic, przez polną drogę na "Zagajec" - rosły tam modrzewie które zostały użyte jako budulec kaplicy w Dalewicach.
Czwarte wspomnienie spisał wnuk Mariana Popka, Marcina Szwaję [red.]
|
w tym miejscu w 1944 roku było pole uprawne, z którego Niemcy zabrali Mariana Popka (fot. zbiory autora) |
Było to podczas żniw w lipcowe południe 1944 roku. Wraz ze swoim starszym o dwa lata bratem Albinem (rocznik 1925),kosili zboże konną żniwiarką, której już próżno szukać w naszych wiejskich zagrodach. Lejący sie z nieba skwar dokuczał niemiłosiernie, postanowili więc zrobić sobie krótką przerwę, bo byli na ,,półmetku" prac. Tak więc brat (Albin) poszedł odpoczywać nad pobliski strumyk Ścieklec, a dziadek usiadł w cieniu pobliskiego drzewa. W pewnym momencie tuż po zamknięciu oczu poczuł stanowcze i gwałtowne szturchania gałązką po twarzy. Zerwał się na równe nogi i zareagował z oburzeniem, myśląc że to jakiś kolejny żart Albina. Lecz ku jego zdziwieniu nie był to brat, tylko najprawdopodobniej niemiecki żandarm (lub żołnierz).
Widząc parę koni rozkazał złapać jednego za uzdę i prowadzić go w stronę pobliskiej drogi, sam szedł z tyłu. Dziadek posłusznie złapał konia i udał się z nim w nakazanym kierunku. Albin, który obserwował całe to zdarzenie, zachował spokój, domyślał się, że Marian planuje ucieczkę. Dziadek idąc parę kroków przed Niemcem wyczekiwał odpowiedniego momentu aby zbiec.
|
tutaj dziadek uciekł Niemcowi płosząc konia (fot. zbiory autora) |
Na miejsce ucieczki wybrał miejsce, w którym dróżka po której szli z Niemcem łączyła się z główną drogą przez Dalewice. Zbliżając się do skrzyżowania, kilka metrów od głównego traktu, puścił konia uderzając go w miejsce, które zmusza zwierzę do galopu, a sam rzucił się do ucieczki. Widzący do Niemiec ściągnął z ramienia karabin odbezpieczył go i przeładował. Do tragedii nie doszło, ponieważ Marian Popek zniknął już z pola widzenia żołnierza, "wpadając" między zabudowania pana Szopy i Jagły (na szczęście nie było w pobliżu żadnego ze stacjonujących tutaj Niemców). Determinacja i "szybkie nogi" uratowały mojego dziadka z opresji.
Konia złapano i zamknięto u sąsiada Popków "kowala" (Jana Nowaka, który służył 25 lat w wojsku carskim jako kowal). Niemcy potrzebowali koni do taborów nad rzeką San. Na szczęście Kon dziadka i kowala nie zostały skonfiskowane, ponieważ nie było do nich woźnicy. Jeden z mieszkańców Dalewic (Marian Słupek) nie miał takiego szczęścia, wrócił znad Sanu bez konia, wozu, tylko z batem...
Marcin Szwaja
|