Proszowice w dniach Rzeczpospolitej Partyzanckiej 1944
|
(fot. zbiory IKP) |
Proszowice, 17-06-2014
Niewiele jest pisemnych wspomnień z czasu okrutnych dni niemieckiej okupacji i radzieckiego zniewolenia mieszkańców Ziemi Proszowskiej. Aktywni uczestnicy sprzeciwu wobec niemieckich barbarzyńców, jeżeli przeżyli, ginęli lub byli zamykani na długie lata w więzieniach nowego okupanta, który, również na naszym terenie dysponował bandą janczarów.
Nastąpił czas zastraszania i ukrywania, nawet wobec bliskich, swojej roli jaka odgrywali w tamtych tragicznych czasach. Wielu z nich dopiero w latach 70-tych XX wieku zgłaszało akces do ówczesnego ZBOiD-u. Byli już ludźmi starszymi, niektórzy zaraz po tym odchodzili na wieczną wartę.
Niezwykle cennym źródłem wiedzy o tych czasach są wspomnienia Bernarda Trauba (Przebłyski czarnej nocy. Wspomnienia 1939 - 1945). Autor wywodził się z rodziny zasymilowanej w katolickiej społeczności Kościelnik. Córka Bernarda, Krystyna, mówiła wydawcy wspomnień, że ojciec często powtarzał "Polskę uważam za swoją ojczyznę - jestem Polakiem, a później dopiero Żydem".
Bernard, jako Józef Kulpa w Proszowicach przebywał i pracował od sierpnia 1942 do stycznia 1945 roku. Był uważnym obserwatorem życia naszego miasta w okresie okupacji, w tym w dniach Rzeczpospolitej Partyzanckiej.
Oto fragment jego wspomnień: "Mniej więcej w tym samym czasie, bo w połowie lipca 1944r., powstała nagle w ciągu kilku godzin w Proszowicach tak zwana Republika Proszowicka. Wkroczyły do Proszowic uzbrojone szeregi partyzantów i zająwszy pozycje strategiczne i najważniejsze placówki publiczne, opanowały w ciągu kilku godzin całe miasto, zaprowadzając natychmiast porządek i apelując do ludności o zachowanie spokoju. Jedyna wówczas władza bezpieczeństwa, policja granatowa na czele z Eiglerem, zdołała ujść. (...) Akcja ta była zorganizowana planowo i sprawnie.
Równocześnie zostały opanowane i zabezpieczone okoliczne wsie. Sztab, jak mogłem się zorientować, nie miał siedziby w samym mieście, ale uplasował się w jednej z pobliskich wsi. Jak to się stało i dlaczego, a w szczególności jakimi planami dysponowało dowództwo tych formacji, trudno mi tu wytłumaczyć. Stałem bowiem wówczas na uboczu, nie chcąc ze zrozumiałych powodów bardzo się interesować, a tym bardziej angażować.
Był to czas, kiedy wojska radzieckie doszły do Wisły, zatrzymując się na jej prawym brzegu. Wywołało to popłoch wśród Niemców, zaczęto ewakuować ludność cywilną niemiecką i pewne jednostki wojska poczęły się strategicznie wycofywać. Doszły nas wiadomości, że nawet w Skalbmierzu, który leży na lewym brzegu Wisły, ukazały się czołgi radzieckie. Czołgi te wprawdzie wycofały się, ale to wszystko zapewne dało asumpt jednostkom walczącym z podziemia do żywszej i śmielszej akcji.
Mieliśmy zatem w Proszowicach polskie wojsko i polskie władze. Ludzi ogarnęła ogólna radość i jakkolwiek każdy rozsądniejszy zdawał sobie sprawę, że całe to "przedstawienie" może się szybko i bardzo smutno skończyć, opanowała wszystkich jakaś błoga nadzieja rychłego wyzwolenia i powrotu do normalnego i spokojnego życia. Żywot tej "Republiki" był jednak bardzo krótki, bo trwał, o ile się nie mylę, zaledwie dwa tygodnie. Była ona przecież w tym czasie niby maleńka wysepka na obszernym morzu niemieckiego władztwa.
Miało to jednak dobre i korzystne strony. Przede wszystkim była to pewnego rodzaju próba sił. Przygotowano szeregi walczące dotychczas z ukrycia do walki otwartej z wrogiem i wzmocniono ducha w społeczeństwie, wykazując gotowość bojową w wypadku konieczności starcia się z wrogiem. Poza tym zdołano w tym czasie przeprowadzić rekrutację młodych ludzi na szerszą skalę i wreszcie wykonano kilka wyroków przeciwko osobnikom działającym na szkodę ludności polskiej czy wręcz współpracującym z okupantem. Między innymi zgładzono również owego Niemca, cywila, który prowadził w Proszowicach rozlewnię piwa.
Wyroki te nie były wykonywane publicznie, na miejscu w Proszowicach, ale wywożono delikwentów i załatwiano się z nimi, jak wieść głosiła, w pewnej miejscowości niedaleko Proszowic, nadającej się do tego rodzaju akcji z uwagi na obszerne, bagniste trzęsawisko. Jeden tylko wyrok został wykonany publicznie na rynku w Proszowicach, ale nie był to wyrok śmierci. Mianowicie pewną kobietę w wieku średnim, która pełniła funkcje gospodyni domu owego Niemca i prawdopodobnie dzieliła z nim łoże, postanowiono ukarać przez publiczne postrzyżyny. Wobec zebranych tłumów na rynku, wezwany przez oficera polskiego miejscowy fryzjer obciął włosy owej kobiecie, a następnie maszynką ostrzygł jej głowę do gołej skóry...".
W rejonie Proszowic zdarzały się sytuacje o niespodziewanych konsekwencjach. 23 lipca 1944 roku do Jakubowic przyjechał oddział kursu dywersyjnego ze swoim instruktorem, mieszkańcem tej miejscowości, "Modrzewiem" kpr. rez. Stanisławem Gasem. Oddział ten otrzymał od komendanta kursu "Zasańca" kpt. Rudolfa Dziadosza, rozkaz zbrojnego wypadu na załogę niemiecką w Szreniawie, chroniącą magazyny cukru.
Była to skuteczna akcja, ale niosąca również możliwość tragedii mieszkańców. Straż niemiecka poddała się. Z magazynów zabrano znaczące ilości cukru. Akcję wsparł oddział "Dominiki" z Klimontowa, pod dowództwem "Polana" - Jana Kury. W drodze powrotnej do Klimontowa natknęli się oni w Opatkowicach na posterunek niemiecki. Doszło do wymiany strzałów. Następnego dnia wermachtowcy wyłapali wielu mężczyzn z tej miejscowości. Zgromadzono ich w przed jedną ze stodół. Groziła tragedia masowej egzekucji.
Od wezwanego z Proszowic dowódcy żandarmerii Eichlera, żądali rozstrzelania kilku mężczyzn. Ten nie zgodził się na ich rozstrzelanie i kazał zwolnić aresztowanych. Decyzja komendanta żandarmów zadecydowała kilka dni później o jego życiu, gdy sam z obsadą swojego posterunku i granatowych policjantów wpadł w zasadzkę w Czechach zorganizowaną przez "Modrzewia".
Akcja przeprowadzona 27 lipca 1944 roku zakończyła się pomyślnie. Dowodzący rozkazał jeńcom rozebrać się, pozostawiając im tylko spodnie i koszule. Rannych zaopatrzono w opatrunki. Pojmanych ustawiono w kolumnę i kazano, boso, maszerować w kierunku Słomnik. Zapewne inny byłby ich los, gdyby komendant Eichler, kilka dni wcześniej, wyraził zgodę na rozstrzelanie kilku mężczyzn w Opatkowicach.
O tych i innych akcjach z okresu trwania Rzeczpospolitej Partyzanckiej można przeczytać w książce dowódcy 106 DP AK gen. Nieczui - Ostrowskiego pod takim samym tytułem.
Henryk Pomykalski
|
(fot. IKP) |
|
|
|