Wypad na Baustelle w Czechach
|
flaga Polskiego Państwa Podziemnego (fot. ikp) |
Proszowice, 20-07-2009
miejsce akcji: Czechy; czas akcji: 20 lipca 1944 rok
20 lipca 1944 roku około południa zaraz po odprawie dowódców pododdziałów dywersyjnych wchodzących w skład dywersji Podobwodu Proszowickiego, która odbyła się w lesie Klatka położonym na wzgórzu i wzniesieniach między Posądzą a Koniuszą. Trzej jej uczestnicy kpr. rez. "Łoś" (Dionizy Nowak) - rejon Proszowice, kpr. "Lazar" (Piotr Lipowski) - rejon Wawrzeńczyce oraz kpr. rez. "Drozd" (Jan Latała) - rejon Dobranowice. Zgłosili się do wykonania akcji na niemieckie kierownictwo robót drogowych we wsi Czechy, leżącej przy szosie Proszowice-Słomniki.
Na dowódcę został wyznaczony Jan Latała, mieli oni "wyperswadować" niemieckiemu kierownictwu budowy konieczność porzucenia robót oraz ukarać Niemców za brutalne traktowanie polskich robotników i wyznaczanie im zbyt dużych norm pracy. W skład kierownictwa robót wchodzili: dwaj inżynierowie i trzej technicy niemieccy, biuro ich i kwatery mieściły się w zabudowaniach dworskich we wsi Czechy odległych od miejsca odprawy o około 10 km.
Szef dywersji podobwodu Proszowice pchor. "Kłos" (Jerzy Biechoński), który zlecił to zadanie nakazał, aby akcja wykonana była w taki sposób, by nie spowodowała represji niemieckich wobec miejscowej ludności.
Dowódca akcji, por. cz. w. ,"Drozd", tak opisuje przebieg całej akcji:
"... Postanowiliśmy rozpędzić kierownictwo robót i nie dopuścić do prowadzenia robót przy ważnej, bo prowadzącej ze wschodu na zachód szosie, zważywszy na zbliżający się front wschodni.
W tym celu wspólnie z "Łosiem" i "Lazarem" podjechaliśmy furmanką chłopską do m. Czechy, gdzie mieściło się kierownictwo w dworskim czworaku obok szosy.
Po drugiej stronie rzeki Szreniawy w pałacu Mierosławskiego, w odległości 200-300 m od czworaków, stacjonowało' 60 żołnierzy Wehrmachtu. Ponadto ze względu na wzmożoną działalność Ruchu Oporu w naszej okolicy, grasowały ekspedycje karne żandarmerii z Miechowa ze znanymi z okrucieństwa Nowakiem i Baumgartenem na czele. Mieli oni do dyspozycji samochody pancerne, szybko posuwające się po szosie i strzelające bez uprzedzenia do wszystkich przechodniów, którzy wydawali się im być podejrzanymi.
W bezpośrednim sąsiedztwie wsi Czechy, do której przyjechaliśmy polnymi drogami wśród dojrzewających łanów zboża, odesłaliśmy furmana z końmi. Następnie leżąc w życie, obserwowaliśmy szosę, którą często przejeżdżały samochody z wojskiem lub z zaopatrzeniem.
Przeczekaliśmy do godziny trzynastej i gdy stwierdziliśmy, że pracujący na szosie robotnicy udali się nad rzekę, aby tam w ciszy drzew spożyć obiad a dozorujący Niemcy poszli do czworaku, szybko udaliśmy się w stronę ich kwatery. Byliśmy w cywilnych ubraniach, z bronią krótką i granatami. Ja miałem w teczce dwa "gamony" przeznaczone na samochody pancerne ekspedycji karnej.
Gdy zbliżyliśmy się do czworaku, zauważyliśmy tabliczkę z napisem "Baustelle" oraz dziewczynę w białym fartuchu wylewającą wodę z miednicy. Podszedłem szybko do niej i ukłoniłem się grzecznie, pytając czy w tym domu mieszkają inżynierowie prowadzący budowę szosy. Odpowiedziała mi z uśmiechem, że tu mieszkają, lecz w tej chwili główny inżynier jest nieobecny, gdyż wyjechał do Miechowa, ale prędko już wróci. Ja powiedziałem, że mam bardzo pilną sprawę do kierownika robót, ale, że jego zastępca też może to załatwić. Uprzejmie wskazała mieszkanie, gdzie Niemcy jedli obiad. Razem z dziewczyną i "Łosiem" weszliśmy do sieni, gdzie wyciągnęliśmy nagle pistolety i groźnym szeptem powiedzieliśmy do przerażonej dziewczyny: otwieraj drzwi! Wpadliśmy do kuchni. Za półprzymkniętymi drzwiami pokoju słychać głośną rozmowę w języku niemieckim.
Jeden skok i krzyk: Hande hoch! Trzech Niemców na tę komendę wyrzuciło momentalnie ręce do góry. "Łoś" spokojnie odpinał im pasy z pistoletami. Kucharka wepchnięta przez niego do pokoju łkała rozdzierająco. Ustawiliśmy całą czwórkę pod ścianą z rękami opartymi wysoko pod sufitem. Ja usiadłem, trzymając lufy dwóch pistoletów skierowane w stronę stojących pod ścianą Niemców, palnąłem im kazanie umoralniające, podczas gdy "Łoś" przeprowadzał gruntowną rewizję w mieszkaniu. Wyrzucił on do kuchni broń, mundury oraz kartony z medykamentami, jak również konserwy, suchary i cukierki, których zapasy pokaźne mieli Niemcy w komórce.
W tym czasie "Lazar" stał w sieni, ubezpieczając nasze działanie w głębi mieszkania. Po szosie przesuwały się szybko samochody z wojskiem i ze sprzętem, a warkot motorów dochodził wyraźnie do naszych i jeńców uszu. Jeńcy zapewne mieli nadzieję, że zostaniemy zauważeni przez przejeżdżających żołnierzy, gdyż za każdym przesuwającym się samochodem nogi ich wykonywały ruchy, jak gdyby stali na gorącej podłodze.
Przemówiłem do nich, aby zachowywali się spokojnie, gdyż tylko spokój może ich ocalić. Nie mamy zamiaru zabijać ich, gdy okażą rozsądek i posłuszeństwo. Niemcy uspokoili się i z rezygnacją stali spokojnie. "Łoś" tymczasem odkrył nowy motocykl stojący w sieni i powiedział - tego motoru już Niemcom nie zostawię.
W pewnej chwili "Lazar" mocno zastukał w drzwi. "Łoś" wyjrzał oknem i rzucił się do drzwi a po chwili zobaczyłem wchodzących do mieszkania dwóch Niemców z rękami uniesionymi do góry, a za nimi "Łosia" z pasami przewieszonymi przez ramię. Byli to Niemcy, którzy wrócili z Miechowa furmanką parokonną, przybyli w samą porę. Furman, który wszedł też do mieszkania, stał obok Niemców, tłumacząc się, że on jest wyznaczonym przez sołtysa, gospodarzem miejscowym i nie ma nic wspólnego z Niemcami. Widać było, że mówi prawdę i cieszy się, że Niemców spotkała niespodzianka.
Zwróciłem się ostro do Niemca inżyniera, który przyjechał z Miechowa, że za znęcanie się nad ludnością polską zatrudnioną przy budowie szosy zostaną ukarani chłostą przez polskich partyzantów. Był zaskoczony i oburzony, mówił, że jest oficerem i nie pozwoli, aby był bity. Ja odpowiedziałem mu ostro, że gdy oficerowie niemieccy uważają za zgodne ze swoim honorem znęcanie się nad dziećmi, kobietami i starcami, to uważamy, że zasłużyli na solidną chłostę.
Kazałem mu natychmiast ściągnąć spodnie i kłaść się na ławę a jednemu z jego podkomendnych Niemców "Łoś" wręczył kawałek kabla, którym posługiwaliśmy się przy wymierzaniu kary chłosty. Powiedziałem mu, że ma bić mocno, bo gdy będzie litościwy, to my mu pokażemy, jak należy używać kabla. Zabrał się do roboty i trzeba przyznać, że gorliwie. Po odliczeniu 25 razów, pozwoliliśmy Niemcowi powstać i wciągnąć spodnie. Miejsce jego zajął następny Niemiec, który położył się bez oporu i tak kolejno następni. Potem wykonawca chłosty sam się ulokował na ławie, aby z rąk jednego z pobitych kolegów otrzymać swoją porcję.
Po tym zabiegu Niemcy byli zupełnie załamani i stracili tupet, a siedząc na podłodze wyglądali żałośnie. Powiedziałem im wówczas, że zasłużyli na dużo cięższą karę, ale darujemy im, o ile wykonają nasze polecenie, przerwą roboty przy szosie i natychmiast wyjadą. W przeciwnym wypadku czeka ich niechybnie śmierć z naszych rąk. Daliśmy próbkę z naszych możliwości i chociaż niedaleko kwaterują żołnierze Wehrmachtu, oni otrzymali chłostę i muszą wykonać nasze rozkazy.
W imieniu Niemców przemówił inżynier prowadzący roboty. Oświadczył on, że odjadą wszyscy zgodnie z naszym poleceniem pociągiem wieczornym ze stacji w Słomnikach i nie myślą o dalszym prowadzeniu robót. Daje on na to oficerskie słowo.
Należało kończyć tę wizytę. Poleciłem szybko załadować naszą zdobycz na wóz stojący przed domem. Furman za okazaną pomoc przy ładunku, otrzymał parę butów oraz zapewnienie, że konie i wóz zostaną mu zwrócone dzisiejszej nocy.
Jeszcze raz upomniałem Niemców, aby o napadzie zameldowali po upływie godziny po naszym wyjeździe i wyjechali do "Vaterlandu", gdyż drugie nasze spotkanie skończy się dla nich tragicznie i wyskoczyłem przed dom, gdzie "Łoś" i "Lazar" siedzieli na wozie gotowi do wyjazdu. Konie ruszyły z kopyta szosą, aby zaraz za wsią skręcić w polną drogę. Pilnie rozglądaliśmy się dookoła, czy nie idzie za nami pogoń, ale było spokojnie.
Jechaliśmy polnymi drogami obok wiosek: Gnotowice, Koniusza, Łyszkowice, a następnie przecięliśmy szosę Kraków-Proszowice i zatrzymaliśmy się dopiero w polu koło Górki Jaklińskiej na widok maszerującego oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa (LSB) "Wisiary". Po przywitaniu się opowiedziałem im o naszej akcji i prosiłem o pomoc w przeładowaniu zdobyczy na inny wóz, gdyż konie zabrane przez nas z Czech były już bardzo zmęczone.
Żołnierze z oddziału "Wisiary" pomogli przeładować zdobycz na jeden ze swoich wozów, który nam odstąpili, a furmanka zabrana z Czech została odesłana przez nas do właściciela.
Wspólnie z żołnierzami "Wisiary" oglądaliśmy zarekwirowane Niemcom mundury, buty, płaszcze, artykuły żywnościowe, BMW z przyczepą i oporządzenie wojskowe. Z broni zdobyliśmy 3 pistolety P-8 (Parabellum), 3 pistolety maszynowe (Schmeisser), amunicję i granaty. Wyprowadziliśmy też zdobyty motocykl. Był nowy i dobrze pracujący. Po przewiezieniu łupów na meliny udaliśmy się z "Łosiem" do mp. "Kłosa", aby zameldować o przeprowadzonej akcji. Był wyraźnie zadowolony.
Po upływie trzech dni udałem się do m. Czechy, aby sprawdzić, czy Niemcy dotrzymali słowa i zaprzestali remontu drogi. Razem z łączniczką "Basią" (Władysława Wyszogrodzka) byliśmy w kilku domach i wypytywali co stało1 się z kierownictwem budowy szosy. Mieszkańcy opowiadali nam, że podobno partyzanci byli w biurze budowy w biały dzień, rozbroili i pobili Niemców. Według oświadczeń ludności Niemcy nie meldowali miejscowej załodze Wehrmachtu o dokonanym napadzie, tylko wieczorem tego samego dnia wyjechali do Krakowa i nie pokazali się więcej. Nadmieniam, że ze względu na możliwość represji, mieliśmy polecenie zmusić Niemców do wyjazdu bez użycia broni, co nam się w pełni udało"
Opis przebiegu akcji przez kpr. rez. ps. "Drozd" - Jana Latałę zaczerpnąłem z książki "Rzeczpospolita Partyzancka" - B.M. Nieczui - Ostrowskiego
wyjaśnienie niektórych słów:
Baustelle - budowa, plac budowy
Vaterland - Ojczyzna, ziemia ojczysta
por. cz. w. - porucznik czasu wojny
opracowanie: Andrzej Solarz
|
|
|