Wielkanocne wspomnienia
    Dzisiaj jest niedziela, 18 listopada 2024 r.   (322 dzień roku) ; imieniny: Klaudyny, Romana, Tomasza    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   ludzie ZP   |   miejsca, obiekty itp.   |   felietony, opracowania   |   kącik twórców   |   miejscowości ZP   |   ulice Proszowic   |   pożółkłe łamy...   |   RP 1944   | 
 |   artykuły dodane ostatnio   |   postacie   |   miejsca   | 
 wydarzenia 
 |   opracowania   |   ślady ZP   | 

serwis IKP / Skarby Ziemi Proszowskiej / felietony, opracowania / wydarzenia / Wielkanocne wspomnienia
 pomóżcie!!! ;)  
Jeżeli posiadacie informacje, materiały dotyczące prezentowanych w Serwisie felietonów,
macie propozycję innych związanych z Ziemią Proszowską,
albo zauważyliście błędy w naszym materiale;
prosimy o kontakt!

skarby@24ikp.pl.

Inne kontakty z nami: TUTAJ!
Redakcja IKP
O G Ł O S Z E N I A


Wielkanocne wspomnienia

 (fot.mojageneracja.pl)

20-04-2009

     Wielkanoc zaczynała się bardzo wcześnie. Już w Wielkim Poście trzeba było iść po wapno do "wapniarzy" - pod cmentarz - "ugasić je" i potem bielić z zewnątrz i wewnątrz. Domki w Nowym Brzesku były czyściutkie, wymalowane, kwiaty w oknach, ręcznie robione firanki.

     Była jeszcze druga szkoła malowania - kredą; albo kredą z wapnem. W kuchni "wałeczek" czyli rzucik. Paseczki malowała Pani Andzia z ul. Wesołej. Jak nie była zmęczona to i podwójny pasek wymalowała.

     Wietrzenie pierzyn, wszystkiego z szaf; napychanie sienników. Wersalki i tapczany to na razie w sferze marzeń. Ale były kanapy, otomany, fotele. I w każdym prawie domu patefon na korbę. I w prawie każdym domu któryś z mężczyzn gra w orkiestrze; a więc ćwiczono indywidualnie i wspólnie gdzieś koło błoń. Ale jak orkiestra huknęła na Rezurekcji Proszę Państwa!

     Tak się rozochociłam, że pojadę na Rezurekcję do Brzeska. No i oczywiście do Grobu Pańskiego w Hebdowie; do podziemi w Klasztorze. Was też na taką wizytę namawiam!

     No ale do przygotowań Wielkanocnych, pranie, trochę deszczówki wody nanosić i takie pranie z gotowaniem bielizny, krochmaleniem trwało kilka dni. Prasowanie żelazkami "na duszę" i na węgiel drzewny. Duża umiejętność aby nie przypalić tych koronek, kołnierzy i mankietów u męskich koszul. Ponieważ to zajęcie jest dla rąk - pnie, panny i panienki śpiewały. Śpiewały pięknie, pamiętam na Wesołej ktoś śpiewał, nad pocztą (starą pocztą u "Lalki") i p. Honorata Milek - alt. Dlatego znam wiele pieśni i piosenek biesiadnych jak "Wyleś, wyleć orle młody", "Widziałam ją brzózkę" i inne o cyganach, zawiedzionej miłości, wierności i braku wierności. No i dużo partyzanckich - no kto teraz zaśpiewa ze mną "Wolność przynieść Ojczyźnie chcąc - szli Polacy na bój" - wszystkie zwrotki - no kto?!

     W poście śpiewano pieśni religijne. Smutne. Matki nakazywały córkom śpiewania przy ucieraniu cukru z żółtkami, masłem lub cukru z makiem bo jak się śpiewa, to się nie oblizuje łyżki lub pałki - i proporcje są zachowane, a bez śpiewania to i pół makutry można wylizać.

     Panie w Nowym Brzesku nosiły się "z waszecia" - czyli kapelusze, torebki, rękawiczki, bucik zgrabny, pończocha naciągnięta. A że czasy były ciężkie, kapelusze trzeba wyfasenować odparować. Odzież przenicować, coś dodać, jakiś kołnierzyk, mankiety - tak aby było elegancko. Ja i niektóre moje koleżanki też jak ja z biedniejszych rodzin miałyśmy właśnie w okresie przedświątecznym poprawiany strój szkolny to jest granatowa układana spódniczka, bluza marynarska z marynarskim kołnierzem, beret granatowy. Do kościoła białe wstążki na co dzień granatowe.

     Nie był to strój obowiązkowy, do szkoły chodziło się we fartuchach, chałatach - ale uczennica z brzeska taki strój musiała mieć. Ten strój miałam nowy co 2 lata. Był pozaszywany, pozakładany i w pierwszym roku chodziłam jak w namiocie, dopiero w drugim roku od Wielkanocy jakoś pasował; a potem wyrastałam. Do tego pończochy prążkowane, czasem jak miałam same bardzo-dobre to mama kupiła mi "warszawskie".

     Pończochy i skarpety należało cerować, uczono nas tego w szkole i moje koleżanki miały obowiązek cerować skarpety braciom i tacie - w poście już dzieci większy to był czas na te czynności. Ja nie miałam rodzeństwa, tatę "wywiało" z Krakowa - a więc moja wychowawczyni p. Piętniewiczowa przywoziła mi do cerowania pończochy z Krakowa z zakładu dla dzieci ociemniałych, abym też robiła dobry uczynki.

     Buty też musiały wystarczyć na dwa lata. W Wielkim Poście leciałam do p. Korepty - szewca z prośbą o reperację bo dopiero we Wielką Niedzielę wkładałam jakieś "nówki". Pan Korepta reperował nam buty już nie do zreperowania. Jakieś łatki, "przyszczypki", kliniki, półzelówki, żabki. Moi koledzy i koleżanki też tam przychodzili. Siedzieliśmy nad p. Koreptą jak stado wróbli a on reperował i reperował. Mnie nigdy nie odprawił z kwitkiem.

     Czasem szlam w sobotę popołudniu w jakiś gumowcach a on na rano butki mi zreperował. Był człowiekiem ułomnym, ale lubianym i szanowanym; bo mimo kalectwa zawsze był pogodny. Do mnie wołał "Todziu a dejże buzi!". Ja czerwona jak rak - myślałam, że naprawdę - a jego żona patrzyła skośnymi oczami i pocieszała mnie - to tylko żarty - nie bój się! Byli też inni znamienici szewcy. Moim ulubionym był P. Jewtuszenko z rynku. Zrobił mi pantofelki do I-szej komunii i bardzo modne "zamszaki" na Maturę. W tych "maturalnych" butkach tańczyłam jeszcze ze trzy lata; a moje grube nóżki dużo tańczyły.

     A teraz przenieśmy się do Śmiłowic pod Kuchary. U moich Dziadków byłam nieprzerwanie od 1-go do 10-go roku życia, a potem we wakacje, przerwy świąteczne. Moi rodzice mieszkali w Krakowie. W Krakowie bywałam rzadko; latem jak kursowały statki po Wiśle, a zimą jak byłam chora. Wtedy Dziadek "Dwa kapelusze" (taki miał przydomek) zawoził mnie konno w pierzynach do Krakowa. Wóz zostawiał przy Grzegórzeckiej - sąsiad pilnował a on z batem w ręce (bat zawsze ktoś mógł ukraść) i ze mną płaczącą marudzącą jechaliśmy tramwajem do rodziców.

     Po latach mama wyjaśniała, że głównym powodem że byłam cały czas na wsi była okupacja i brak transportu. A ja myślę, że głównym powodem było to że mówiłam gwarą. Moim pierwszym językiem była gwara. Ale moja ciotka - siostra ojca zawsze jęczała "Jezus - Maria", "Jezus - Maria" - jak coś się odezwała; szczególnie pamiętam jak nie chciałam obiadu to mówiłam, "NIE CHCĘ ŻODNY WORZY"! Worza - to w gwarze gotowane danie. Potem mama "po rozmowie z ciotką" była zdenerwowana paliła papierosy; a ja myślałam że mam na imię Jezus - Maria a nie Todzia.

     A więc: Śmiłowice - Dziadek nie zdejmuje wysokich butów przez pewien czas, bo siedzi w stajni przy klaczy która ma się oźrebić. Co pewien czas przychodzi się ogrzać do domu. Jego kroki są bardzo głośne; gdyż w naszym domku z 1937r. nie ma nic pod podłogami. Babcia i Prababcia proszą, aby przestał drepcić - rozebrał się i poszedł spać. Ja chciałabym , aby mnie ubrał i zabrał ze sobą. Nie ma mowy! Wreszcie po paru dniach - jest źrebiątko. Ja mu czyszczę kopyta, szczotkuję, układam grzywę. Ale babci się to nie podoba, bo w stajni zimno, brudno i zabiorą mi buty; ale w kapciach też można wylecieć. No i są klapsy!

     Lat mam z 5 może 6 te same obowiązki w domu, pranie. Do reperacji bielizny i odzieży przychodzi siostra Babci - z daleka aż z Marcinkowic. Jest co posłuchać; bo nocami sobie plotkują.

     A teraz ciasto na święta. Cały piec chlebowy, placki z kruszonką, placek z serem udekorowany w kratkę, suche z makiem i suche z powidłami. Na baby brakło forem i resztę ciasta piecze się w rondelkach. Babcia zrobiła nawet baranka. Drugi baranek z masła. Mama też przywiezie cukrowego, a może dwa baranki, zajączka i jajka cukrowe. Wypatrywałam dniami, aż wreszcie idzie z tobołem na plecach i jeszcze dwie torby. Przyjeżdżała z Krakowa do Kościelca a potem szła pieszo do Śmiłowic.

     Ale na Święta nie zostawała - bo praca. Wielki Piątek - cisza; nie dzwonią ani w kościele w Bobinie, ani w Hebdowie. Dziadek po późnym śniadaniu (bo jeden posiłek na cały dzień). Przeważnie jadł podpłomyk z cebulą, kładzie różaniec na szyję, bierze resztki święconej wody (świeża będzie w Wielką Sobotę) i idzie w pole. To ja też koronkę babci, lub prababci na szyję i za nim. Idziemy, idziemy, bruzdą, lub wale Dziadek się modli, kropi ziemię święconą wodą. Bierze do ręki grudę ziemi pachnącej roztopami, obornikiem - kruszy, wącha i próbuje przewidzieć jakie będą zbiory. Ja też biorę grudy ziemi wącham i - nic nie mówię.

     Zapach wiosennej ziemi jest dla mnie najpiękniejszym zapachem. W prawdzie teraz chemia zabiła te zapachy, ale w Proszowicach koło Białego Krzyża można się tego zapachu doszukać. Jest to najpiękniejszy zapach w świecie (oczywiście dla mnie).

     Wracamy, jestem brudna jak prosię. Babcia bez słowa myje mnie w putni. Putnia drewniane naczynie do mieszania karmy dla zwierząt. Nie ma klapsów ani wymówek "znowu uciekłaś z Dziadkiem". Babcia kładzie mnie do swojego lóżka, a nie do mojego zimnego łóżeczka. Świeża słoma w sienniku pachnie - zasypiam...

Teodora Odziomek   



idź do góry powrót


 warto pomyśleć?  
Tańcz, zanim muzyka się skończy.
Żyj, zanim Twoje życie się skończy.
(cytaty bliskie sercu)
18  listopada  poniedziałek
19  listopada  wtorek
20  listopada  środa
21  listopada  czwartek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ